Patrzył na mnie
spojrzeniem siwym, zakurzonym i chropawym. Nie spodziewałem się niczego innego,
a przecież chłód spłynął mi po kręgosłupie i niepokojąco zacumował pomiędzy
pośladkami drażniąc je niemal erotycznym niedopowiedzeniem. ON wygrzewał
hemoroidy na taborecie, na którym nie śmiał dotąd zasiąść żaden człowiek,
którego aureola nie gorzała siwizną od tak dawna, by samej zapomnieć kiedy
wspięła się na skronie siedzącego. Nawet ona była starsza ode mnie i chwiała
się ledwo dostrzegalnie, gdy pod pomarszczoną zwietrzeliną czaszkową pulsowały
myśli jadowite, kłujące i odbierające oddech śmiałkom stającym przed tym żywym
pomnikiem regulującym okoliczne życie od tak dawna, że obrósł już legendą
niczym narzutowy głaz mchem. Ludowa mądrość szepcze skostniałą ze strachu
prawdę, że skoro tyle lat głowa utrzymała łączność z ramionami i wciąż góruje
nad otoczeniem, to jest oznaką specyficznych umiejętności, zdolności, a może
nawet talentu i przebiegłości.
O tak! Przebiegły był
na pewno. Chytry, wręcz cwany, często cyniczny. Trochę się ślinił i ręka mu drżała,
kiedy gestami wyrażał swoją wolę, ale wola ta była tak nieugięta, że stal mogła
tylko rdzewieć ze złości. Wystarczyła, żeby strącić z karku sporo pochopnych głów,
w których rozbudzane kobiecym pożądaniem nadzieje pielęgnowane skrycie w
sypialni zakwitły pragnieniem by na tym taborecie tak bardzo pożądanym własne
hemoroidy osadzić. Przetrwał ataki jawne i skryte, rozłożone w czasie i
brutalnie bezpośrednie. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że utrzymywanie
się przy życiu stanowiło dla niego wyrafinowane hobby, którego kosztami nie
wahał się obciążyć sumień i rachunków podwładnych, łącznie z rodzinami tych,
których na szpilkę sztyletu nadziewał, gdy ci nieostrożnie zbliżyli się
przekraczając niewidzialne granice pobłażliwości. Podziemia, które
pieszczotliwie nazywał kuluarami pełne były eksponatów obrazujących
determinację w powiększaniu kolekcji okazów braku zdrowia psychicznego. Sam to
przyznałem, że robiła wrażenie i była jedną z większych, jakie można było
oglądać, gdyż nestor chwalił się nią pęczniejąc z dumy ilekroć spotykał
konesera gotowego na kontemplację dzieł sztuki używanej, a nawet zużytej.
Wzbudził w ludziach
strach i konsekwentnie go odświeżał w aktach gwałtownych i bezwzględnych
powtarzanych cyklicznie. Żeby nikomu nie przyszło do głowy kark wyprostować i
popatrzeć śmielej i bez mgły zwątpienia we własne siły. On wiedział, co
zobaczyłby śmiałek, gdyby strach nie zmiękczył mu jelit i nie ugiął kolan.
Klęcząc trudno zachować czysty umysł. Pod batem myśli skaczą, jak dziewczynki
na skakance, tylko zamiast z radości i śmiechu pocą się wśród samodzielnie
zaszczepionych lęków. Zdrowy rozsądek chłostany był w nieskończoność, szpiedzy
i tajna policja. Podsłuch i donosy, w których każdy każdemu i o wszystko gotów
był nogę podłożyć. Taboret chłeptał krew chętnie i nie miał uprzedzeń. Żadnych.
Rasa, czy wyznanie niczym były, jeśli tylko sok człowieczy barwił marmurowe
kafle w kleksach niepowtarzalnych, z których można było wróżyć świetlaną
przyszłość niczym z fusów. Posadzka nigdy nie zdążyła ostygnąć do temperatury
naturalnej dla marmuru przed jego ociosaniem w szachownice podłogi.
Patrzył na mnie
spojrzeniem pełnym żyletek i ciekawości. Podejrzewam, że miał zamiar mnie
upokorzyć najpierw, zanim otworzy mi tętnice, żebym nakarmił marznący marmur.
Może nawet rzuci mi pod nogi kozik złośliwie stępiony, żebym sam siebie
wypatroszył? Miewał i takie dni, gdy rutyna zaczynała go męczyć i pozwalał
sobie na ekstrawagancje. Ofiary zazwyczaj współpracowały - bezwolne,
zahipnotyzowane jego wzrokiem. Coraz trudniej było dostarczyć mu rozrywki. Zbyt
wiele widział, zbyt długo oglądał, a wyobraźnią nadzwyczajną nie grzeszył.
Wiem, widziałem jego żenujące próby urozmaicenia wieczoru. Do Cezara mu daleko.
Skinął na mnie łaskawie, żebym podszedł zanim klęknę. Patrzyłem mu w oczy bez
końca. One dna nie miały chyba wcale, jak czarne dziury, z których nie da się
uciec z braku wystarczającej energii.
Szedłem drobnymi
krokami, nie patrząc co depczę. Nie widziałem nic poza tym wzrokiem, w którym
ironia usiłowała się zadomowić i wytrysnąć szyderczymi słowami. Szedłem
bezmyślnie i niedopowiedziany erotyzm pierwotnej chwili zdawał się przypomnieć
o sobie, przez co krok mi zesztywniał i stał się kanciastym, drapiącym i tak od
piękna odległym, jak tylko można sobie wyobrazić. Erotyczne uniesienie objawia
się na ludzkim ciele jako bestia z wyszczerzonymi kłami, z zakrwawionymi oczami
i oddechem, w którym spłoną co delikatniejsze kwiaty. Nigdy tak brzydkim się
człowiek nie staje, jak w chwili orgazmicznej. Szedłem tępo i martwo, jak robot
mieląc powtarzające się operacje przekładania stóp przed siebie. Lewa – prawa –
lewa…
Ironia władczego
wzroku zaczynała transformować w znaki zapytania, a dłoń zaplątana gdzieś przy
podołku usiłowała wyszarpnąć spod szat narzędzie. Ciekawe, czy musiał
przekładać chwyt z członka na rękojeść – myśl niefrasobliwa zatrzepotała we
mnie skrzydełkami z lekkością jednodniowej jętki, co nie miało wpływu na
metalowy rytm sztywnych kroków. Nie gubiąc nawet ćwierćnuty, ba! Szesnastki nie
roniąc jednej uniosłem prawą stopę i opuściłem ją wkładając w ten ruch całą
energię skondensowaną w bezmyślnej podniecie.
Krzyknął!. I ja
krzyknąłem! Krzyknęliśmy jednocześnie. Ja pchnięty wściekłością, lub orgazmem -
jak kto woli. On bólem i strachem. Pierwszy raz w życiu krzyknął strachem.
Widać że wprawy nie miał, bo leżał teraz na marmurze i wciąż ten krzyk
eksploatował. Moja noga spadając trafiła po drodze na jego artretyzm i tajne
korytarze korników zamieszkujących taboret od wieków. Nie poczułem przeszkody,
póki stopy nie oparłem na płaszczyźnie marmuru. Taboret dumnie milczał nie
skamląc nad utraconą nogą. Popatrzyłem w dół, jakbym szukał karaluchów
rozbiegających się, gdy krok zdecydowany posłyszą. Tetryk, zasmarkany, pomarszczony
i brzydki. Bezradny, jak wieloryb na słonecznej plaży. Rozpoczął negocjacje
przed mgłę bólu. Obiecywał mi ćwierć tego, co mogłem wziąć w całości,
proponował współudział, do którego nie dorosłem i nie zamierzałem. Mamił i
jątrzył. Nie chciałem mu na to dłużej pozwalać. Zdeptałem mu gardło, żeby
przestał sączyć we mnie jad. Bez emocji i złośliwości. Podniosłem taboret i
pomimo tylko trzech nóg usiadłem ostrożnie. Starzec rozlewał się po szachownicy
niespiesznie. Wzruszyłem ramionami – starcy niczego nie robią pochopnie. Grunt,
że się rozlewał bezpowrotnie.
Siedziałem patrząc na
własny orgazm i karmioną ciepłą juchą podłogę. Zaraziłem się… Władzą się
zaraziłem. Cynizmem. I wzrokiem siwym. Szorstkim i drapiącym. Trąciłem nogą
truchło starcze. Ręka wytoczyła się spod szat. Ten sztylet wart był więcej ode
mnie. Podniosłem go, lecz zanim wstałem odciąłem starcowi orgazm. W dżungli
może być tylko jeden samiec. Tylko jeden wódz. JA!
Nie dość, że dzień ponury, od rana ciemno to jeszcze taki ciężki kaliber dziś wytoczyłeś.
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie jedno pytanie, co Ten Nowy zrobił z tym..., no wiesz..., orgazmem poprzednika. Bo coś mi się kołacze po głowie, że powinien był go skonsumować. I to tak, żeby motłoch widział. wtedy dopiero będzie prawdziwym samcem Alfa. ;)
napisz ciąg dalszy i wyjaśnij kwestię posiłków na szczeblach władzy.
UsuńNie, nie zamierzam psuć twojego opowiadania, niech sobie każdy dopisze, co chce. Jeśli musi.
OdpowiedzUsuńnie ma sprawy. władza upaja - może był syty, może faktycznie czekał na większa widownię, albo chce amulet zrobić, względnie przybić jako przestrogę gdzieś nieopodal tronu? niech każdy chętny sam dorobi ciąg dalszy.
Usuńczęsto porzucam niewyeksploatowane do cna opowiadania. tak jest zabawniej, gdy istnieje więcej niż jedna ścieżka i nie kończy się tym nieśmiertelnym "długo i szczęśliwie".
Czyli, gdyby nie koślawy taboret, bohater nie zaraziłby się władzą... spalić taboret!
OdpowiedzUsuńwe krwi zarazki siedzą chyba, w taborecie to raczej korniki...
UsuńNieźle napisane!
OdpowiedzUsuńczasami się coś udaje... jak w życiu.
UsuńWładza lepsza niż orgazm, dla niektórych pewne tak właśnie jest.
OdpowiedzUsuńObraz jak z Boscha!
zauważ, że kraje rozwinięte mają problemy z płodnością, a zacofane wcale. władza jest narkotykiem, który czyni ludzi impotentami, a seks narzędziem do osiągania celu, bądź szantażowania wrogów. polityka okalecza instynkty i deformuje pożądanie. Bosch miał wyobraźni tyle, ze gdyby piekło nie istniało, można byłoby mu zlecić zaprojektowanie takowego. poradziłby sobie bezapelacyjnie.
UsuńFakt. Widzę wielu zarażonych władzą. Podcinanie nogi stołkowej pomoże?
OdpowiedzUsuńobalenie absolutu jakoś musi nastąpić. symbolicznie - podciąć nogi władcy i okaleczyć tron. a kiedy już spadnie z piedestału, to jest małym, żałosnym staruszkiem, który sepleni i moczy się ze strachu.
UsuńWładza to choroba przewlekła.
OdpowiedzUsuńnieuleczalna być może. a zdarza się, że śmiertelna
Usuńco ciekawe dawnej, gdy byłam bardzo młoda, ale na tyle "stara", że słyszałam już o władzy, to mi się wydawało, że do władzy nie każdy się nadaje, że trzeba jednak COŚ sobą prezentować, a dziś gdy jestem już na tyle stara, by nie chcieć słuchać o władzy, a tym bardziej władzy, jestem przekonana, że im większa miernota tym większa kariera. Na potwierdzenie są jeszcze wyjątki, ale oby nie były niedobitkami.
OdpowiedzUsuńa ja słyszałem, że porządni ludzie nie pchają się do polityki, bo tam każdy musi się uświnić.
Usuńtaka choroba zawodowa.