czwartek, 13 grudnia 2018

Błogosławieństwo umiejętnej dłoni.


Miałem robić za statystę… A może za statyw? No sam nie wiem, bo to jakieś obco brzmiące słowa i niepokojąco podobne. Statyw, to chyba taki kręgosłup zewnętrzny, na którym można powiesić płaszcz, albo osobę towarzyszącą, względnie się powiesić, jeżeli żadne inne rozwiązanie nie wyda się odpowiednio wysoko zawieszone dla naszego chwilowego zapotrzebowania, które stać się może ostatecznym, chyba, że uprzedzimy życzliwą osobę uzbrojoną w świeżo wyostrzony na kamieniu kordzik i nas ze statywu odetnie, zanim statyw odetnie odpływ powietrza (chciałem powiedzieć tlenu, ale to jawne nadużycie w obliczu analiz wykazujących, że tlen w powietrzu jest pierwiastkiem śladowym), krwi do bezmózgowia i innych czynników związanych z arteriami życia fizycznego, czy psychicznego. A może to jest stojak? Czy wieszak? To są trudne sprawy…

Statysta prawdopodobnie ze statystyką niewiele ma wspólnego, a jeśli już, to zupełnie niechcący. O ile dobrze mi się wydaje, to statystyka zajmuje się przekładaniem na upiornie małe cyfry czegoś dużego i usiłuje to coś zbagatelizować, albo uprawdopodabniać, nawet wtedy, kiedy to strasznie tajemnicze „coś” z cyframi nie ma do czynienia nawet ukradkiem. Tymczasem statysta ma do czynienia ze wszystkim, ale statystycznie bardzo niewiele – takie zero koma to wszystko na co stać statystę statystycznie. To taki cień, który towarzyszy zjawisku głównemu i dostrzegany jest wyłącznie wtedy, kiedy popełni światowe fopa, albo inną, lokalną gafę i zamiast snuć się smętnie za obiektem jako ten przysłowiowy smród, odczuje zew weny twórczej i zacznie grać na skrzypcach, z pierwszego rzędu orkiestry puszczając bezwstydnie oko do dyrygenta. Wtedy się zaczyna, w zależności od efektów końcowych komedia lub tragedia, gdyż w trakcie, czasami ciężko odróżnić jakimi ścieżkami dramat będzie podążał ku mniej, lub bardziej szczęśliwemu zakończeniu.

I otóż… Okazało się pewnym niezbyt odległym niegdyś, że jako statysta jestem nieuzasadniony absolutnie i gwiazdą ekranu nie zostanę zupełnie. Co gorsza owo niegdyś zastało mój PESEL w pełni ukształtowanym, a nawet przykurzonym tu i ówdzie i liniejącym bardziej niż perski dywan w przedpokoju emerytowanego Wielkiego Szefa, więc nie mogłem się skryć w ignorancję, ani nawet Greka udawać. Tłumaczę sobie, że świtem bladym jednostki nieświadome udziału w akcjach rozrywkowych dziesiątej muzy (Big Brother, Z kamerą wśród zwierząt, Usterka, Mam talent, albo Mamy cię) wykazują się spontanicznym zdumieniem i brakiem rozsądku, którego nawet statystyka nie podejmuje się tabelaryzować i urynkawiać. Jednak statystyka ma sprzymierzeńców sięgających tam, gdzie ona nie sięga i złe oko patrzy i czuwa, żeby wytknąć nawet domniemany błąd, zaniedbanie, nieumiejętność, względnie ogólną tępotę organizmu ponoć żywego postawionego przed nagim faktem.

Niczym pierwszy komar z pustym brzuszkiem po bezsennej, pracowitej nocy nagi fakt zabrzęczał do drzwi wejściowych powodując wstępną konsternację. Najpierw trzeba było odnaleźć głowę, następnie sprawdzić, czy wieczorem nie wpadłem na pomysł zmiany płci (tym razem nie), okryć nikczemną swą figurę atłasem, lub czymkolwiek w czym nie wygrywa się konkursów typu The Black Tape Project, otworzyć drzwi i oczy (kolejność przypadkowa, nie mająca nic wspólnego z jakąkolwiek zwartą strategią). Fakt stojący w drzwiach dysponował reklamówką z Biedronki jak nieszczęsny Janusz i wcale nie był nagi. Za to był uzbrojony w PISMO. Czyli był na prawie i co ja na to mogłem począć? Po staropolsku drzwi uchyliłem zostawiając nogę, bo a nuż się potknie… Kot nie zamierzał zadawać się z nieznajomym – jest zatwardziałym ksenofobem, więc zademonstrował mu szczery uśmiech jaśniejący nieznacznie po przejściu całego układu pokarmowego, zamerdał ogonkiem i kołysząc biodrami oddalił się w bliżej niesprecyzowanym kierunku.

Pan Miecio (jak się okazało znacznie później, kiedy przestał być obcym, a zaczął być starym dobrym nieznajomym, ze szczególnym naciskiem na „starym”) poinformował mnie o niewydolności systemu grzewczego w środku mojego mieszkania i w środku zimy, a także o kataklizmach z tym związanych. Jednocześnie nie chciał słuchać alibi ekologicznego, że zwalczam efekt cieplarniany ograniczając prywatną konsumpcję ciepła i konsumpcję w ogóle, jako szkodliwą dla środowiska… Tak… szczególnie dla środowiska. Natura niespecjalnie lubi być pożerana, choć godzi się z tym w miliardach codziennych dramatów. Pan Miecio zgodzić się nie zamierzał, gdyż PISMO jednoznacznie określało prerogatywy postępowania z krnąbrnym pacjentem. Uległem sile fachowej oszołomiony wiedzą, że jest mi nieomal sąsiadem – zaledwie dwie przecznice stąd popełnia cnotliwe życie wraz z małżonką (nie zapytałem gdzie popełnia życie rozebrane z cnót – zapewne z powodu zegarka, którego mała wskazówka nie zamierzała wykazywać się jeszcze poranną erekcją i smętnie wisiała na południowej półkuli cyferblatu), psem rasy jamnik szorstkowłosy, dwiema begoniami i córką, która tańczyła na rurze aż jej córka nie wykazała się bardziej zaawansowaną ekwilibrystyką. Dlatego pozwolił sobie o poranku zaszczycić właśnie mnie swoją niewątpliwie atrakcyjną osobowością, przelotem będąc, w drodze do pracy, zapewniając, że oprócz PISMA dysponuje również narzędziami, dla których zwalczanie niechęci systemu jest chlebem powszednim, a dla niego rutyną wyssaną z … tu się lekko zawahał i ostatecznie zakotwiczył w zatoce niedopowiedzenia, gdyż obecnie nie jest mile widziane wypominanie matkom uporczywej niechęci do bekonu i karmienie piersią, względnie tym, co jest uprzejme wyrosnąć na trawniku pomimo psich oprysków powtarzanych z konsekwencją godną lepszej sprawy. Strawy zresztą też.

Cofnąłem stopę, żeby pan Miecio wkraczając do akcji jednak nie zapoznawał się cieleśnie z talentami narzędzi własnych i i wskazałem niesforne urządzenie peryferyjne. Ono faktycznie emanowało chłodem – nie przedstawiłem ich sobie nawzajem, jednak pan Miecio postanowił je ujarzmić, do czego przystąpił niezwłocznie. Ukląkł i dłonie położył niczym Kaszpirowski w szczycie zapotrzebowania na wirtualne usługi lecznicze. I w tym momencie uświadomił sobie, że zdradza tajemnice warsztatu ignorantowi, a może i ślubną małżonkę usiłując dłońmi rozgrzać zjawisko zziębnięte, sierotkę tkwiącą w środku zimy, która nawet trzech zapałek mieć nie miała… Wygnał mnie po naczynie. Co dziwniejsze, nie myślał o kieliszku, czy szklance – ooo… Co to to nie! Nie wyglądał małolitrażowo. Jego kubaturą zachwyciłby się Rubens, gdyby żył w bardziej tęczowych czasach. Zażyczył sobie ni mniej, ni więcej, tylko miski. Wiadomo, że przedmiot zdefiniowany takim słowem posiada każdy w nieograniczonych ilościach pod tak zwaną ręką, gdyż poi psy bezdomne, albo robi sałatki warzywne na dwadzieścia cztery niezapowiedziane pary wraz z narybkiem i planktonem, który cichcem przykleił się po drodze.

Pan Miecio nieśmiało zauważył, że kaloryfer zamieszkujący pod oknem nie kolaboruje, więc pan Miecio młotkiem namawiał go do współpracy. Skuteczny był – muszę to przyznać szczerze i bez ironii. Pustą miską (kiedy już ją znalazłem, ale przed rozwiązaniem dylematu, czym ją napełnić, bo plastik raczej konsumentom szkodzi, a taki koneser jak pan Miecio… Nie śmiałem podawać czegokolwiek w takiej misce) wzgardził, dłonie otarł o spodnie, czoło otarł o dłonie, co wtarł w czoło wolałem nie sprawdzać z powodów jak wyżej. A kiedy już PISMO przestało straszyć powtórką z nocy świętego Bartłomieja, czy rzezią niewiniątek, pan Miecio sprawdził moje szermiercze umiejętności z zakresu posługiwania się narzędziem typu długopis, żebym uprawdopodobnił jego u mnie obecność, co uczyniłem już bez wahania – był niewątpliwie, a nawet łagodną perswazją nawrócił naczynie połączone do współudziału w procesie zmian klimatycznych. Kamfora nie potrafi ulotnić się z takim wdziękiem i z taką dyskrecją, jak pan Miecio. Poranek nawet nie zadrżał, kiedy weń wniknął i stąpał po schodach pieszczotliwie obrzucając je niepokorną litanią, gdy narzędzia ucisku pobrzękiwały spolegliwie z wnętrza biedronkowej torby jednorazowej. Zamknąłem drzwi ze wstydem, bo do mnie nie łasiły się te schody ani razu.

Potem, to już była teraźniejszość, albo raczej przyszłość konsumowana nieustająco aż do obecnie. Bo obecnie, dla zachowania średniej krajowej zaprzestał toksycznej kolaboracji grzejnik w kuchni. Ja już umiem co prawda rozmawiać z grzejnikami za pomocą narzędzi perswazji, gdyż niecnie podejrzałem pana Miecia na froncie, jednak odrobinę się boję, że bez względu na wynik operacji wojennej będzie to moja wina raczej, niż zasługa, więc pan Miecio zdecydowanie jest organem niezbędnym. Zbawcą narodu, który będzie miał na to PAPIER. Czyli pojawi się lub nie, kiedyś, albo nawet dziś, w związku z czym mam udostępnić, a nie dziwić się. Odkurzyłem pamięć, żeby zlokalizować lokalną miskę godną majestatu, gdy organizm podrzucił sugestię zakupu takowej z tworzyw szlachetnych, jak kryształ, szkło wulkaniczne, ręcznie kuta stal szlachetna spatynowana chromem, albo waza z dynastii ming, sing, ping, lub jakiejkolwiek, którą trzy tysiące lat temu pozyskał tłuściutki cesarz za cenę niewoli miliona wieśniaków, dokupując  adekwatną chochelkę do takiej wazy za kolejny milion, choć zupę z niej zjadł jeden jedyny raz, bo ją uczynny kucharz zatruł i choć sam musiał skosztować produktu, to nie uląkł się wyzwania kierowany wyższym instynktem. Niektórzy tak mają. Znaczy – instynkty wyższe mają i od przemyśliwań z dłońmi na skroniach dla osiągnięcia skupienia cera im żółkła i oczy nabierały kształtu łódeczek mknących po bezkresach niezmierzonych. Poranek minął nadaremnie i żaden komar nie zabrzęczał zachęcając do otwarcia drzwi… Miska starzeje się z godnością. Niechybnie pan Miecio gdzie indziej zbawia świat. Ku jego i własnej satysfakcji.

13 komentarzy:

  1. Znam dobrze tych Mieciów i nie wpuszczam za próg, szczując przy okazji kotem o gabarytach dobermana. PS. Na statywie powiesić się może jedynie leputa, jak nazywano w przedwojennej wa-wie karłów, zaś statystyka ... jest fajna:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miecio opanował niedyspozycję systemu punktowo. teraz kolejne podejście w zupełnie innym. liczę, że to nie jest puchar przechodni i gdzieś się znów przeniesie ten defekt.
      Ze statystyką za rączkę nie chadzam, bo ktoś mógłby zazdrością trysnąć, albo oczy wydrapać. uwierzę na słowo, że fajna.

      Usuń
  2. Statystycznie ja i mój pies mamy po trzy nogi - więc nie wiem czy ona taka fajna. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i z płcią/gatunkiem też powstaje pewien dyskomfort, jeśli już bawimy się w uszczypliwość.

      Usuń
  3. Myślałam, że średnik + nawias oznacza żart, nie uszczypliwość, ale mogłam się mylić. Dla niektórych jest to po prostu średnik i nawias. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie gniewaj się - lubię zabawy słowami, a zabaw interpunkcją nie rozumiem zupełnie.
      ale możesz mi wierzyć lub nie, jednak tak zupełnie na serio nie brałem Twoich słów.
      potraktuj moje słowa jak ciąg dalszy zabawy - ostatecznie cała ta notka jest takim zaproszeniem do uśmiechu. choć bez graficznej symboliki.

      Usuń
  4. No to powiedz mi jak oszukałeś wujka Worda słowem fopa? Jak dał sobie to wcisnąć? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zignorowałem go. to proste.
      co mnie obchodzi jakaś falbanka pod literami. to narzędzie dla mnie, a nie ja dla niego.
      poczułem, że potrafię żyć z czerwonym szlaczkiem pod literkami i jestem recydywistą.
      Fopa to takie piękne słowo, że trudno zrezygnować z powodu czyjegoś widzimisię.

      Usuń
    2. Dobrze zrobiłeś, na pohybel Wordowi! A, że recydywistą jesteś to wiem, tylko pytać nie śmiałam.
      :D Dwukropek + wielkie d oznacza szeroki uśmiech. Może i ode mnie się czegoś nauczysz.;)

      Usuń
    3. chcesz mnie zarazić tą dżumą? nie lubię komiksów i tych potworków. czas hieroglifów już minął - tak sądziłem.
      większość ludzi ma ulubione słowa, czy powiedzenia. i korzysta z nich, jak z wytrychów. to oszczędza myślenia przy wątpliwych sytuacjach. usiłuję pilnować siebie, żeby tego nie robić i nie popadać w manieryzmy, ale to trudne... słowa kuszą, a niektóre są takie śliczne.

      Usuń
    4. Nie zarazisz się, jesteś odporny. Ale wiedzieć nie zawadzi.

      Usuń
  5. Grzejnik w kuchni? Znaczy się, kaloryfer? Już zapomniałam, że to w ogóle jest możliwe. U nas, po ociepleniu budynku płytami styropianowymi, kaloryfery dostały eksmisję. A Miecio, jakby żywcem wzięty z programu TV "Usterka".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapytam Miecia, kiedy zawita do kuchni. tak kaloryfer. połowa na ogół jest wyłączona i dlatego się uszkadzają - kamieniem zarastają i trzeba odwagi, żeby puknąć. bo można dziursko wyrzeźbić i biada - sąsiedzi przyjdą i zlinczują.

      Usuń