Miałem robić za
statystę… A może za statyw? No sam nie wiem, bo to jakieś obco brzmiące słowa i
niepokojąco podobne. Statyw, to chyba taki kręgosłup zewnętrzny, na którym
można powiesić płaszcz, albo osobę towarzyszącą, względnie się powiesić, jeżeli
żadne inne rozwiązanie nie wyda się odpowiednio wysoko zawieszone dla naszego
chwilowego zapotrzebowania, które stać się może ostatecznym, chyba, że
uprzedzimy życzliwą osobę uzbrojoną w świeżo wyostrzony na kamieniu kordzik i
nas ze statywu odetnie, zanim statyw odetnie odpływ powietrza (chciałem
powiedzieć tlenu, ale to jawne nadużycie w obliczu analiz wykazujących, że tlen
w powietrzu jest pierwiastkiem śladowym), krwi do bezmózgowia i innych
czynników związanych z arteriami życia fizycznego, czy psychicznego. A może to
jest stojak? Czy wieszak? To są trudne sprawy…
Statysta
prawdopodobnie ze statystyką niewiele ma wspólnego, a jeśli już, to zupełnie
niechcący. O ile dobrze mi się wydaje, to statystyka zajmuje się przekładaniem
na upiornie małe cyfry czegoś dużego i usiłuje to coś zbagatelizować, albo
uprawdopodabniać, nawet wtedy, kiedy to strasznie tajemnicze „coś” z cyframi
nie ma do czynienia nawet ukradkiem. Tymczasem statysta ma do czynienia ze
wszystkim, ale statystycznie bardzo niewiele – takie zero koma to wszystko na
co stać statystę statystycznie. To taki cień, który towarzyszy zjawisku
głównemu i dostrzegany jest wyłącznie wtedy, kiedy popełni światowe fopa, albo
inną, lokalną gafę i zamiast snuć się smętnie za obiektem jako ten przysłowiowy
smród, odczuje zew weny twórczej i zacznie grać na skrzypcach, z pierwszego
rzędu orkiestry puszczając bezwstydnie oko do dyrygenta. Wtedy się zaczyna, w
zależności od efektów końcowych komedia lub tragedia, gdyż w trakcie, czasami
ciężko odróżnić jakimi ścieżkami dramat będzie podążał ku mniej, lub bardziej
szczęśliwemu zakończeniu.
I otóż… Okazało się pewnym
niezbyt odległym niegdyś, że jako statysta jestem nieuzasadniony absolutnie i
gwiazdą ekranu nie zostanę zupełnie. Co gorsza owo niegdyś zastało mój PESEL w
pełni ukształtowanym, a nawet przykurzonym tu i ówdzie i liniejącym bardziej
niż perski dywan w przedpokoju emerytowanego Wielkiego Szefa, więc nie mogłem
się skryć w ignorancję, ani nawet Greka udawać. Tłumaczę sobie, że świtem
bladym jednostki nieświadome udziału w akcjach rozrywkowych dziesiątej muzy
(Big Brother, Z kamerą wśród zwierząt, Usterka, Mam talent, albo Mamy cię)
wykazują się spontanicznym zdumieniem i brakiem rozsądku, którego nawet
statystyka nie podejmuje się tabelaryzować i urynkawiać. Jednak statystyka ma
sprzymierzeńców sięgających tam, gdzie ona nie sięga i złe oko patrzy i czuwa,
żeby wytknąć nawet domniemany błąd, zaniedbanie, nieumiejętność, względnie
ogólną tępotę organizmu ponoć żywego postawionego przed nagim faktem.
Niczym pierwszy komar
z pustym brzuszkiem po bezsennej, pracowitej nocy nagi fakt zabrzęczał do drzwi
wejściowych powodując wstępną konsternację. Najpierw trzeba było odnaleźć
głowę, następnie sprawdzić, czy wieczorem nie wpadłem na pomysł zmiany płci
(tym razem nie), okryć nikczemną swą figurę atłasem, lub czymkolwiek w czym nie
wygrywa się konkursów typu The Black Tape Project, otworzyć drzwi i oczy
(kolejność przypadkowa, nie mająca nic wspólnego z jakąkolwiek zwartą
strategią). Fakt stojący w drzwiach dysponował reklamówką z Biedronki jak nieszczęsny
Janusz i wcale nie był nagi. Za to był uzbrojony w PISMO. Czyli był na prawie i
co ja na to mogłem począć? Po staropolsku drzwi uchyliłem zostawiając nogę, bo
a nuż się potknie… Kot nie zamierzał zadawać się z nieznajomym – jest
zatwardziałym ksenofobem, więc zademonstrował mu szczery uśmiech jaśniejący
nieznacznie po przejściu całego układu pokarmowego, zamerdał ogonkiem i
kołysząc biodrami oddalił się w bliżej niesprecyzowanym kierunku.
Pan Miecio (jak się
okazało znacznie później, kiedy przestał być obcym, a zaczął być starym dobrym
nieznajomym, ze szczególnym naciskiem na „starym”) poinformował mnie o
niewydolności systemu grzewczego w środku mojego mieszkania i w środku zimy, a
także o kataklizmach z tym związanych. Jednocześnie nie chciał słuchać alibi
ekologicznego, że zwalczam efekt cieplarniany ograniczając prywatną konsumpcję
ciepła i konsumpcję w ogóle, jako szkodliwą dla środowiska… Tak… szczególnie
dla środowiska. Natura niespecjalnie lubi być pożerana, choć godzi się z tym w
miliardach codziennych dramatów. Pan Miecio zgodzić się nie zamierzał, gdyż
PISMO jednoznacznie określało prerogatywy postępowania z krnąbrnym pacjentem.
Uległem sile fachowej oszołomiony wiedzą, że jest mi nieomal sąsiadem –
zaledwie dwie przecznice stąd popełnia cnotliwe życie wraz z małżonką (nie
zapytałem gdzie popełnia życie rozebrane z cnót – zapewne z powodu zegarka, którego mała wskazówka nie zamierzała wykazywać się jeszcze poranną erekcją i
smętnie wisiała na południowej półkuli cyferblatu), psem rasy jamnik
szorstkowłosy, dwiema begoniami i córką, która tańczyła na rurze aż jej córka
nie wykazała się bardziej zaawansowaną ekwilibrystyką. Dlatego pozwolił sobie o
poranku zaszczycić właśnie mnie swoją niewątpliwie atrakcyjną osobowością, przelotem
będąc, w drodze do pracy, zapewniając, że oprócz PISMA dysponuje również
narzędziami, dla których zwalczanie niechęci systemu jest chlebem powszednim, a
dla niego rutyną wyssaną z … tu się lekko zawahał i ostatecznie zakotwiczył w
zatoce niedopowiedzenia, gdyż obecnie nie jest mile widziane wypominanie matkom
uporczywej niechęci do bekonu i karmienie piersią, względnie tym, co jest
uprzejme wyrosnąć na trawniku pomimo psich oprysków powtarzanych z konsekwencją
godną lepszej sprawy. Strawy zresztą też.
Cofnąłem stopę, żeby
pan Miecio wkraczając do akcji jednak nie zapoznawał się cieleśnie z talentami
narzędzi własnych i i wskazałem niesforne urządzenie peryferyjne. Ono
faktycznie emanowało chłodem – nie przedstawiłem ich sobie nawzajem, jednak pan
Miecio postanowił je ujarzmić, do czego przystąpił niezwłocznie. Ukląkł i
dłonie położył niczym Kaszpirowski w szczycie zapotrzebowania na wirtualne
usługi lecznicze. I w tym momencie uświadomił sobie, że zdradza tajemnice
warsztatu ignorantowi, a może i ślubną małżonkę usiłując dłońmi rozgrzać
zjawisko zziębnięte, sierotkę tkwiącą w środku zimy, która nawet trzech zapałek
mieć nie miała… Wygnał mnie po naczynie. Co dziwniejsze, nie myślał o
kieliszku, czy szklance – ooo… Co to to nie! Nie wyglądał małolitrażowo. Jego
kubaturą zachwyciłby się Rubens, gdyby żył w bardziej tęczowych czasach.
Zażyczył sobie ni mniej, ni więcej, tylko miski. Wiadomo, że przedmiot
zdefiniowany takim słowem posiada każdy w nieograniczonych ilościach pod tak
zwaną ręką, gdyż poi psy bezdomne, albo robi sałatki warzywne na dwadzieścia
cztery niezapowiedziane pary wraz z narybkiem i planktonem, który cichcem
przykleił się po drodze.
Pan Miecio nieśmiało zauważył, że kaloryfer
zamieszkujący pod oknem nie kolaboruje, więc pan Miecio młotkiem namawiał go do
współpracy. Skuteczny był – muszę to przyznać szczerze i bez ironii. Pustą
miską (kiedy już ją znalazłem, ale przed rozwiązaniem dylematu, czym ją
napełnić, bo plastik raczej konsumentom szkodzi, a taki koneser jak pan Miecio…
Nie śmiałem podawać czegokolwiek w takiej misce) wzgardził, dłonie otarł o
spodnie, czoło otarł o dłonie, co wtarł w czoło wolałem nie sprawdzać z powodów
jak wyżej. A kiedy już PISMO przestało straszyć powtórką z nocy świętego
Bartłomieja, czy rzezią niewiniątek, pan Miecio sprawdził moje szermiercze umiejętności
z zakresu posługiwania się narzędziem typu długopis, żebym uprawdopodobnił jego
u mnie obecność, co uczyniłem już bez wahania – był niewątpliwie, a nawet
łagodną perswazją nawrócił naczynie połączone do współudziału w procesie zmian
klimatycznych. Kamfora nie potrafi ulotnić się z takim wdziękiem i z taką
dyskrecją, jak pan Miecio. Poranek nawet nie zadrżał, kiedy weń wniknął i
stąpał po schodach pieszczotliwie obrzucając je niepokorną litanią, gdy
narzędzia ucisku pobrzękiwały spolegliwie z wnętrza biedronkowej torby
jednorazowej. Zamknąłem drzwi ze wstydem, bo do mnie nie łasiły się te schody
ani razu.
Potem, to już była teraźniejszość, albo raczej
przyszłość konsumowana nieustająco aż do obecnie. Bo obecnie, dla zachowania
średniej krajowej zaprzestał toksycznej kolaboracji grzejnik w kuchni. Ja już
umiem co prawda rozmawiać z grzejnikami za pomocą narzędzi perswazji, gdyż
niecnie podejrzałem pana Miecia na froncie, jednak odrobinę się boję, że bez
względu na wynik operacji wojennej będzie to moja wina raczej, niż zasługa,
więc pan Miecio zdecydowanie jest organem niezbędnym. Zbawcą narodu, który będzie
miał na to PAPIER. Czyli pojawi się lub nie, kiedyś, albo nawet dziś, w związku
z czym mam udostępnić, a nie dziwić się. Odkurzyłem pamięć, żeby zlokalizować
lokalną miskę godną majestatu, gdy organizm podrzucił sugestię zakupu takowej z
tworzyw szlachetnych, jak kryształ, szkło wulkaniczne, ręcznie kuta stal
szlachetna spatynowana chromem, albo waza z dynastii ming, sing, ping, lub jakiejkolwiek,
którą trzy tysiące lat temu pozyskał tłuściutki cesarz za cenę niewoli miliona
wieśniaków, dokupując adekwatną
chochelkę do takiej wazy za kolejny milion, choć zupę z niej zjadł jeden jedyny
raz, bo ją uczynny kucharz zatruł i choć sam musiał skosztować produktu, to nie
uląkł się wyzwania kierowany wyższym instynktem. Niektórzy tak mają. Znaczy –
instynkty wyższe mają i od przemyśliwań z dłońmi na skroniach dla osiągnięcia
skupienia cera im żółkła i oczy nabierały kształtu łódeczek mknących po
bezkresach niezmierzonych. Poranek minął nadaremnie i żaden komar nie
zabrzęczał zachęcając do otwarcia drzwi… Miska starzeje się z godnością.
Niechybnie pan Miecio gdzie indziej zbawia świat. Ku jego i własnej
satysfakcji.
Znam dobrze tych Mieciów i nie wpuszczam za próg, szczując przy okazji kotem o gabarytach dobermana. PS. Na statywie powiesić się może jedynie leputa, jak nazywano w przedwojennej wa-wie karłów, zaś statystyka ... jest fajna:))
OdpowiedzUsuńMiecio opanował niedyspozycję systemu punktowo. teraz kolejne podejście w zupełnie innym. liczę, że to nie jest puchar przechodni i gdzieś się znów przeniesie ten defekt.
UsuńZe statystyką za rączkę nie chadzam, bo ktoś mógłby zazdrością trysnąć, albo oczy wydrapać. uwierzę na słowo, że fajna.
Statystycznie ja i mój pies mamy po trzy nogi - więc nie wiem czy ona taka fajna. ;)
OdpowiedzUsuńi z płcią/gatunkiem też powstaje pewien dyskomfort, jeśli już bawimy się w uszczypliwość.
UsuńMyślałam, że średnik + nawias oznacza żart, nie uszczypliwość, ale mogłam się mylić. Dla niektórych jest to po prostu średnik i nawias. ;)
OdpowiedzUsuńnie gniewaj się - lubię zabawy słowami, a zabaw interpunkcją nie rozumiem zupełnie.
Usuńale możesz mi wierzyć lub nie, jednak tak zupełnie na serio nie brałem Twoich słów.
potraktuj moje słowa jak ciąg dalszy zabawy - ostatecznie cała ta notka jest takim zaproszeniem do uśmiechu. choć bez graficznej symboliki.
No to powiedz mi jak oszukałeś wujka Worda słowem fopa? Jak dał sobie to wcisnąć? ;)
OdpowiedzUsuńzignorowałem go. to proste.
Usuńco mnie obchodzi jakaś falbanka pod literami. to narzędzie dla mnie, a nie ja dla niego.
poczułem, że potrafię żyć z czerwonym szlaczkiem pod literkami i jestem recydywistą.
Fopa to takie piękne słowo, że trudno zrezygnować z powodu czyjegoś widzimisię.
Dobrze zrobiłeś, na pohybel Wordowi! A, że recydywistą jesteś to wiem, tylko pytać nie śmiałam.
Usuń:D Dwukropek + wielkie d oznacza szeroki uśmiech. Może i ode mnie się czegoś nauczysz.;)
chcesz mnie zarazić tą dżumą? nie lubię komiksów i tych potworków. czas hieroglifów już minął - tak sądziłem.
Usuńwiększość ludzi ma ulubione słowa, czy powiedzenia. i korzysta z nich, jak z wytrychów. to oszczędza myślenia przy wątpliwych sytuacjach. usiłuję pilnować siebie, żeby tego nie robić i nie popadać w manieryzmy, ale to trudne... słowa kuszą, a niektóre są takie śliczne.
Nie zarazisz się, jesteś odporny. Ale wiedzieć nie zawadzi.
UsuńGrzejnik w kuchni? Znaczy się, kaloryfer? Już zapomniałam, że to w ogóle jest możliwe. U nas, po ociepleniu budynku płytami styropianowymi, kaloryfery dostały eksmisję. A Miecio, jakby żywcem wzięty z programu TV "Usterka".
OdpowiedzUsuńzapytam Miecia, kiedy zawita do kuchni. tak kaloryfer. połowa na ogół jest wyłączona i dlatego się uszkadzają - kamieniem zarastają i trzeba odwagi, żeby puknąć. bo można dziursko wyrzeźbić i biada - sąsiedzi przyjdą i zlinczują.
Usuń