Ustawialiśmy
krawędź. Razem to robiliśmy i wytrwale. Dziwne, bo krawędź miała nas podzielić.
Poróżnić. A budowaliśmy ją razem. Sznurek naciągnięty i końca nie widać. Żeby
nikt nie podejrzewał oszustwa budujemy razem. Kopiemy głęboko dziury pod
fundamenty, żeby krawędzi nikt ukradkiem nie przesunął ciemną nocą. Wyciągnąłeś
kanapkę i patrząc spod oka przełamałeś, żeby się ze mną podzielić. Wziąłem
nieufnie, bo trudno uwierzyć, że kanapką się dzielisz, choć budujemy krawędź,
która ma nas podzielić. Jeśli w ogóle coś dzielić może, bo już dzieli nas
wszystko. Poza krawędzią…
Ugryzłeś,
więc i ja zdobyłem się na odwagę. Chyba Kryśka musiała ją dla ciebie szykować,
bo w środku chrzęściła jakaś sałata, plasterek ogórka i włos słodkiej papryki.
Ale boczkiem była przełożona uczciwie. To niechętnie przyznałem, że plaster był
na palec gruby i taką pajdą, to można do obiadu żołądek oszukać. Nawet przy
takiej robocie. Otarłem usta z ostatnich okruchów i spod pazuchy wyjąłem
piersiówkę. Przechyliłem i nim oddech złapać się udało podałem za krawędź.
Wziął i aż sapnął, kiedy oddawał. Prywatny produkt. Nie chrzczony. Wciągnąłem
nosem powietrze, żeby łzy powstrzymać, bo nie godzi się płakać po dobrym
trunku.
Poplułeś
w ręce, więc koniec przerwy. Podciągnąłem spodnie i kopaliśmy dalej. Szesnasty
dół. Do obiadu powinniśmy opędzić jeszcze drugie tyle, jak się pogoda nie zeźli
na nas. Obaj kopaliśmy jak szatany, bo żaden przyznać się nie chciał, że go
łupie w krzyżach i chętnie poleżałby chwilę. Spoceni i zdyszani pruliśmy grunt
kilofem i wybieraliśmy łopatami. W tym tygodniu skończymy zapewne. Kamień
przywiozę, bo na miedzach leży tego zatrzęsienie. On zresztą też ma, więc każdy
furę przywiezie, żeby samym cementem nie lać, bo szkoda pieniędzy, kiedy
darmowy materiał pod nosem.
Kobita
przyniosła garnek zupy, żebym zjadł. A talerz jeden, bo nie myślała, że
podzielę się z nim. Ale jak się razem robi, to i jada się razem, więc kazałem
babie talerz dać jemu, a sam jadłem z garnka. Piłem z garnka, bo łyżkę też
jedną przyniosła. Dobrze, że chleba wzięła więcej, to nie było kłopotu.
Podjadł, coś mruknął, jakby dziękował i na krawędzi pusty talerz odstawił.
Kwaśnica. Nie byle co, na żebrach mięsnych i z wędzonką. Moja Baśka, to jak
machnie kwaśnicę, to pół wsi się nachwalić nie może. Łyknęliśmy, zanim w dłonie
popluliśmy, żeby do zmierzchu fedrować.
Ledwieśmy
parę dołków wydłubali, jak jego Kryśka przyszła i miskę pyz z okrasą, kubek
śmietany i dwa piwka, żeby choć pot z pleców strzepnąć. Brodą pokazał, żeby
podzieliła na dwóch, więc jedliśmy siedząc po obu stronach krawędzi. Początek
roboty powoli już ginął z oczu, bo wypukło było. A pyzy mięsem nabite, że
ledwie nie popękały w gotowaniu. Pojadłem tak bardzo, ze tylko wstyd przed
sąsiadem powstrzymał mnie od lenistwa. Rzucił piwkiem w moją stronę, tośmy
wypili każdy po swojej stronie i wzięliśmy się znów do roboty.
Niby
szło, ale taka robota, że nawet gęby nie ma do kogo otworzyć, to niedobra jest.
Chmur niebo nasiało i zdawało się, że zmierzcha. A nam jeszcze zostało trochę i
chcieliśmy przed fajrantem skończyć to dziobanie w ziemi. Każdy się zaciął w
sobie i dziubaliśmy te dziury jedna za drugą aż furczało. Do czasu. Bo nagle
stanął i palcem pokazuje. Każda okazja dobra, żeby garb wyprostować, tom
patrzył za tym palcem.
Na
naszej krawędzi, na samiuteńkim końcu stół stał i falbanami białymi na wietrze
łopotał. Dwie nogi u mnie, dwie u niego. Sznurek widać było, jak mu między
nogami się majta… Chłop, jak się po jajach nie podrapie, to chory. Potem po
łbie dla równowagi, albo po nosie. Tośmy się podrapali i piersiówce ulżyliśmy,
żeby mieć chwilkę na zastanowienie. Machnąłem ręką, bo skończyć chciałem, a tu
jeszcze z dziesięć dziur może zostało, więc pomyślałem, że zobaczę po robocie. Stół
nie odfrunie, a jeszcze godzinka i w sam raz dofedrujemy pod sam stół.
On
też wargi zacisnął i mocniej stylisko chwycił. Zeszło chyba i więcej niż
godzina, bo nieco pociemniało, gdy byliśmy przy stole. cztery krzesła stały po
obu stronach krawędzi, tośmy siedli każdy u siebie. Obrus od samego patrzenia
na nas przestał być biały, szczęściem kiełbasą wędzoną i butelczyną był
przyduszony i nie uciekł. Ułamałem kawałek, choć po drugiej stronie krawędzi
leżał. Ułamałem, bo on kieliszki wziął z mojej strony i już u siebie polewa.
Trochę mu się ręce trzęsły od wysiłku, bo i obrus się napił. Przechyliliśmy po
maluchu i zagryźliśmy kiełbasą. Dobra. Nie z naszej spiżarni, bo poznałbym. Za
to bimberek, jak nic z loszku przydomowego.
Ciemnawo
trochę przy stole, ale przecież nie pójdę szukać latarni. Teraz ja nalałem,
żeby po sprawiedliwości było i też obrus dostał co nieco. Robić w milczeniu
głupio, ale gorzałkę pić po cichu? Jak smark jakiś? Obraza majestatu. Ktoś
szedł, bo kolebało światełko pod górę. Butelka odbijała światło, więc polaliśmy
jeszcze po razie. Gadał ktoś i śmiał się. Dziewuchy szły. Nasze dziewuchy. I
śmieją się i trajkoczą .A mówiłem Baśce, żeby z daleka się trzymała, bo nie po
to krawędź buduję, żeby mi się z Kryśką spoufalała. Gumofilce zzuliśmy, bo nogi
odpocząć musiały, tośmy siedzieli. On też zły jak licho, bo też rozpoznał, kto
do nas w gości zasuwa pod górę.
Babki
nadeszły i nic nie mówiąc głębokie talerze rozkładają, a z gara chochlą
parujący gulasz. Aż mi ślina pociekła. Z cebulą, czosnkiem, papryką… I chleb w
skibki pocięty wciąż ciepły jeszcze, to i na trzy palce grubo rznięty. Nie tak,
jak w sklepie tną, żeby światło na wylot szło bez przeszkód. Tak po naszemu. W
sam raz do sosu będzie. Babeczki usiadły i kieliszki podstawiają, że one też.
Wzruszyłem ramionami, bo to takie pijaki, że jak po całym wypiją, to śpiewać
będą i ze dwa dni nawet. I nam też polałem, żeby same nie piły. Do gulaszu
dobrze jest kropelkę wchłonąć, żeby nie zalegało na żołądku.
Dziwne,
że moja po drugiej stronie krawędzi siadła, a jego koło mnie i jeszcze chleb mi
podsuwa, żebym za daleko nie szukał. Kruszyłem chleb do sosu, i łyżką z
kawałkami mięsa wybierałem. Dobre, prawdziwe jedzenie. Jagnięcina… dobrze
sprawiona i z jałowcem, tu niedaleko zbieranym późną jesienią, żeby pachniało.
Musiała parę dni się marynować, żeby przeszła i skruszała. Polał, więc
wypiliśmy, lecz teraz już rękawem ocierać ust nie było trzeba, bo mieliśmy
garnek dobra i nie zabraknie na pewno.
- Powiedzcie no
chłopy, ale tak szczerze… Co wy tutaj budujecie?
- No krawędź, przecie
wiesz.
- A czemu to ma
służyć?
- Owce w szkodę
idą, więc niech na swojej miedzy siedzą.
- A ta? W garnku?
To czyja? Może zeżremy wszystkie i przestaniecie się wygłupiać co? My wam
zrobimy. Wszystkie po kolei. Tylko te dziury zasypcie, bo jeszcze któraś
owieczka nogi połamie i będziecie żarli tylko baraninę przez pół roku. Jeden i
drugi.
- A teraz to
nalejcie po kielichu na zgodę i dobrze by było, żebyście jutro zasypali te
dziurska, bo dzieciak jaki wpadnie i kłopot gotowy. Gulaszu na jutro wystarczy
na pewno.
..i na co było tyle dziur wykopywać? ;)
OdpowiedzUsuńżeby emocje wykipiały.
Usuń..całe szczęście wszystko sie dobrze skończło, bo zamiast poróżnić pogodziło :)
OdpowiedzUsuńwidzisz co potrafi dobry gulasz w godziwym towarzystwie?
Usuń..ojjj tak ,potrafi dobry gulasz a do tego popitka, jak się patrzy, taki domowy bimberek na zgodę :)
Usuńtaki bimberek to i łezkę utoczyć potrafi. a wspólne chlipanie zbliża...
Usuń..Ja np. wolałabym cieszyć się i śmiać, niż płakać, ale podobno wszystko ma swój czas, wiec ma też i ronienie łez ;)
Usuńwspólnota nie powinna się ograniczać do jednej emocji.
UsuńJak już zasypiecie dziury, to zaznaczcie gdzie były. Następnym razem łatwiej będzie kopać!
OdpowiedzUsuńa może od razu lać te fundamenty? na drugi raz byłoby bliżej końca.
UsuńW czasie zgody nie wypada krawędzi budować.
Usuńale własnej roboty nie szanować, to grzech.
Usuńdylemat moralny.
a gulasz stygnie.
No to grusze posadźcie w tych dziurach.
Usuńbaranki lubią gruszki? a jak znoszą wietrzysko i długie zimy?
UsuńDobrze, że kolację zjadłam bo zgłodniałam przy opisie tych smakowitości.
OdpowiedzUsuńMoże zechcą powtórzyć wykopki, na powietrzu, po robocie i jedzenie i popitka lepiej smakują.
może mieszkają na wsi i na świeże powietrze są skazani.
Usuńchyba za prawdziwym chlebem się stęskniłaś.
Opowieść z drugim i trzecim dnem, ale apetycznie też było, zjadłabym i pyzy i gulasz :-)
OdpowiedzUsuńsame głodomory...
Usuńmoże czas babeczki poprosić, żeby większy garnek postawiły na gazie...
a towarzystwo zagonić do zagospodarowywania wykopanych na krawędzi dziur, żeby lepiej smakowało.
Ten gulasz i wódka tylko na chwilę załagodzą spory. Alkohol wywietrzeje i niechęć powróci. Boja ma rację, lepiej zaznaczyć gdzie te dziury były. ;)
OdpowiedzUsuńNa mnie by to w ogóle nie podziałało, nie lubię ani gulaszu, ani wódki. ;)
dlatego nie Ty tam kopiesz.
Usuńa czym można byłoby Ciebie przekupić? po ciężkiej robocie człowiek staje się trochę bardziej potulny.
Zorza polarna, chcę zobaczyć zorzę polarną.
OdpowiedzUsuńw garnku się nie zmieści, a poza tym słabo się gotuje...
UsuńLektura wyraźnie nie dla kobiet z wielkiego miasta. Poza tym, zdegustowana jestem chłopskim zwyczajem drapania się... ;-)
OdpowiedzUsuńliteratura wiejska? no proszę, gdzie mnie poniosło.
Usuń