Cyganka z rozcieńczonym pochodzeniem myśl plotła po
ciemku, niczym warkocz czarniejszy od nocy. Nie wiem, czy wróżyć chciała z
niego drogę taboru, czy przędła los dziewczęcia klęczącego przed nią. Sama
siedziała w kucki opierając na piętach wybujałą obfitość bioder. Gdyby nie
mrok, powiedziałbym, że na spódnicy miała więcej kwiatów, niż na łące się
zmieścić może w czerwcowe przedpołudnie, ale nie powiem. Pachniała matczynym
ciepłem i wyrozumiałością dla całego świata. A dziewczątko wciąż bardziej
realne, gdy tylko warkocz tężał nocą wybarwiony. Cyganka zawodziła cichutko,
zupełnie tak, jak indiańscy szamani, gdy celebrowali niepojęte rytuały.
Pośród niczego, pod osłoną tajemnicy uwijało się życie
zrodzone w dłoniach cyganki. Warkocz miał już pod sobą plecy, żeby się na nich
wesprzeć i buzię, którą mógł połaskotać na wietrze, układał się między
pośladkami, żeby najkrótszą drogą spłynąć ku ziemi. Wreszcie myśl stanęła na
nogi i spróbowała rozstrzelać noc śmiechem. Dziewiczym, nieoszukanym. Księżyc
półgębkiem odpowiedział i wąchał warkocz, jakby chciał na nim zawisnąć kokardą
srebrzystą. Gwiazdy spadały na spódniczkę czarną, żeby namalować na niej urodę
sierpniowej nocy. Nawet wiatr podlizywał się i bardzo ostrożnie podszczypywał
drobne piersi, które nie zaznały jeszcze pieszczoty.
Cyganka pospiesznie poprawiała jeszcze dłońmi rysy twarzy
i kolor ust dziewczęcia, żeby było nieustającą pokusą, żeby drzwi otwierało
szeroko. Takie usta stworzone do śmiechu, do pocałunków, które zwieść mogą i o
jutrze zapomnieć pozwolą. Sprawdzała ramiona, czy nie garbią się aby, a talię
ścisnęła mocniej, żeby uwypuklić kobiecość. Dziewczę starło z kolan kurz, a noc
oblekła je w pończochy tak delikatne, że niewidzialne wręcz. Zakręciła się
dziewuszka klaszcząc w dłonie ze szczęścia, że już samodzielna, że piękna, że
jest…
A cyganka wyjęła skądś chustę kolorową i włosy dziewczątka
przykryła, żeby jej włosy nie spłowiały, gdyby iść przyszło po zakurzonym
gościńcu. Widać było, że dumna jest ze swojego dzieła. Warkocz wił się jak żywy
i podrygiwał ilekroć dziewczę głową ruszyło. Wciąż klęczała poprawiając
spódniczkę, sprawdzając, czy buciki ma zapięte. Wstawała z wysiłkiem.
Najwyraźniej oddała dziecku większość sił własnych, a noc miast być
odpoczynkiem stała się czasem twórczym. W milczeniu rosło dzieło, by móc
poranek przywitać. Nieodległy był to czas, gdyż słońce zaczynało już podgryzać
skraj widnokręgu. Noc zasępiła się fioletem, marsem granatowym stężała,
zaróżowiła się zawstydzona, że ktoś zagląda jej pod sukienkę.
Słońce rozbierało noc z czerni i kolorowymi pocałunkami
zarażało, jak szkarlatyną. Świat stawał się kształtną skończonością. W
miejscach niedopowiedzeń przyroda ukrywała niedostatki ziemskie chwastem
rozmaitym. Drzewa spijały promienie słoneczne i wodę z głębin, tyjąc
nieprzyzwoicie, droga uciekła zygzakiem po horyzont, na chwilę tylko
zatrzymując się, żeby popatrzeć, czy dym z komina nie wije się piękniej.
Cyganka wstała niepewnie, czując jak promień słońca rzeźbi
jej szramę na policzku. Wiatr poleciał gdzieś daleko – widać coś ciekawego
wypatrzył. Może aromat jakiś przyniesie, kiedy go słońce ogrzeje? Cyganka
podniosła twarz i patrzyła wprost w słońce. Nie patrząc szukała ręka
dziewczątka, a kiedy znalazła chwyciła w rękę koniec świeżo uplecionego
warkocza. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Chodź dziecko… musisz mnie poprowadzić. Ty, która świata nie znasz
będziesz mi przewodnikiem. A ja… nauczę cię życia. Po drodze.
Piękna ta opowieść. Lubisz kobiety, to widać. Pamiętam jak byłam małą dziewczynką i spędzałam z babcią lato w górach. Nad rzeką był opuszczony, stary dom. I tam co roku przyjeżdżał cygański tabor. Kolorowe suknie, wozy i konie. Dziś prawdziwych cyganów już nie ma...
OdpowiedzUsuńa rozglądałaś się? nie po miastach, ale tam, gdzie wiatry prowadzą.
UsuńPewnie nie umiem się rozejrzeć tak jak ty, ale spróbuję. Wiatru tu u mnie pod dostatkiem...
OdpowiedzUsuńskąd ten defetyzm. ja nie mówiłem, że potrafię. czasem coś zobaczę, resztę sobie dopowiem.
Usuńmoże zamiast szukać wystarczy uwierzyć?