niedziela, 3 lutego 2019

Porządkowanie złudzeń.


Krupier łopatką zgarnął ostatnie żetony. To już koniec. Nie zaplątał się w kieszeni ani jeden, a karta kredytowa warczała głośniej niż zwykle, że debet nie będzie możliwy już wcale i że jeśli jeszcze raz spróbuję wyłudzić choć drobne, to więcej do mnie nie wróci, wybierając zacisze wnętrzności bankomatu, zamiast mojej natarczywej niecierpliwości. Przegrałem wszystko, co mógłbym wnieść na zielone sukno, żeby ustawić na nim drapacz chmur zbudowany z nadziei. Teraz, pokruszony, upadły krupier ściąga pod swoje skrzydła. Nie tylko moje złudzenia posprzątał.

Przy stole trwała cisza tak gęsta, że było w niej słychać jak ślizga się kropla potu po zarośniętym policzku grubasa naprzeciw mnie siedzącego. On sam zdawał się rozlewać, mięknąć, ciążyć ku ziemi, jakby przegrał z grawitacją. Cuchnął strachem. Porażką. Krupier rzucił na niego czujnym okiem, ale tylko raz i ukradkiem, wtedy już wiedział, że z kieszeni grubasa nie utoczy ani kropli. On był już martwy, jakby to była rosyjska ruletka, w której trafił pełną pulę.

Obok siedziała pani starannie ukrywająca po makijażem mijającą bezpowrotnie młodość. Ona… Chciała zapewne kupić tu czas. Może podnieść pośladki, może piersi wyrzeźbić, żeby imitowały nastoletnią sprężystość. Może garść komplementów hojnie serwowanych w hotelowej sypialni przez pięknego, najętego Adonisa, spełniającego każdy kaprys i fantazję najśmielszą. Droższe stroje i alkohole, wciąż bardziej egzotyczne otoczenie, w którym bikini jest szczytem pruderii nim słońce skryje się poza widnokręgiem.

Starszy pan, co pięć minut przeliczający żetony chyba miał zamiar zafundować wnukom coś ekstra, ale i jemu nie pomogło zliczanie plastikowych krążków, ubożejących w dłoniach i kieszeniach z każdą chwilą. Miał w oczach wilgoć, jakiej nie miał, gdy odeszła schorowana żona. Wtedy był silny, dumny i zawzięty. Teraz był po prostu starym durniem, który dostał po pysku, żeby zmądrzeć. Może zmądrzał, bo ręce mu się trzęsły i wciąż przetrząsał garnitur szukając czego nie zgubił. A może to on chorował i ostatniej deski ratunku upatrywał w ekskluzywnej wycieczce do szwajcarskiej kliniki w cenie życia?

Przegrali wszyscy. Krupier obracał w palcach żeton i wzrokiem chciał nas skłonić, żebyśmy sobie poszli. Nie blokowali stołu, bo on tu pracuje i nie zamierza patrzeć na stado golasów bez grosza, kiedy drzwi aż jęczą od naporu tych, którym nie odebrał złudzeń. Jeszcze. Wstałem. Z pobladłą twarzą, z zębami zaciśniętymi mocniej niż kiedykolwiek. Zapomniałem już dawno, co chciałem wygrać, ale teraz, to nieistotne, bo przegrałem wszystko, łącznie z pamięcią. Może lepiej nie wiedzieć? Żal będzie mniej dotkliwy.

Pani podniosła swoje czterdziestoletnie piersi, które nie będą już młodsze, ale oswoić się z tą myślą wciąż nie mogła. Starszy pan nauczony po raz następny pokory pójdzie klęczeć do kamieniarza, żeby zszedł z ceny. Może mniej liter, może płycej rzeźbione? Apetyt daje się kształtować. A kiedy bieda się przysiada, kiedy karty rozdaje, wiadomo kto wygra. Trudno podnieść nos do góry siedząc nad kromką wyschniętego chleba. I lepiej tego nie robić, bo bieda gotowa zwędzić i tę wyschniętą skibkę.

Grubas ciągnął swoje nadmiarowe kilogramy do windy, ale ta szydziła z niego swoim przepychem i lustrami, polerowanym mosiądzem śmiała mu się w twarz ukazując to, co tylko niezwykle głęboki portfel do spółki z płytkim sumieniem potrafią ukryć. Nie będzie atletą. Nie dziś, a pewnie i nigdy w życiu. Nie znajdzie wyrachowania i pobłażliwości tak wielkiej. Cofnął się pod naporem pogardy, a kamerdyner przy windzie lekceważąco pokazał mu schody kryte krwią dywanu– niech zacznie ćwiczyć już teraz. Niech wypoci nieszczęścia.

Krzesła nie zdążyły wystygnąć i ogrzewają już cudze nadzieje. Wbijam ręce głęboko w kieszenie, aż szwy trzeszczą. Metalowa kulka podskakuje na wybojach brzegu talerza. Wznoszą się pod niebo drapacze chmur, nowobogackie korporacje pysznią się plastikową barwą. Na dnie kieszeni znajduję pestkę z dyni. Jedną, zasuszoną, pewnie pustą łupinę. Nie chcę sprawdzać. Dość dziś zebrałem po uszach. Pstrykam palcami i pestka frunie w powietrze. Na stół. Rozpycha się pomiędzy wieżami złudzeń i siada na zielone.

Zero… Jak ja… Pusta łupina trzyma się kurczowo tej beznadziei. Krupier karci mnie wzrokiem, ale gry zatrzymać już nie może. Wciska guzik dyskretnego alarmu i wskazuje mnie wzrokiem. Ochrona pojawia się szybciej niż byłby to zrobił sprinter podrasowany dopingiem. Dwa buldogi w smokingach. Uśmiechnięte jak głodne mamby. Przytulają się do moich boków i już wiem, że windy nie zaszczycę. Że mnie na zbity pysk wyrzucą i nie wpuszczą nigdy więcej. I tak nie mam już ani grosza. Kulka przestaje grzechotać. Zerkam na krupiera i widzę jak szczerzy się do mnie ze złośliwą satysfakcją ogłaszając wynik zabawy:

- Zero!

Jego grabki sięgają już Manhattanu stojącego na czerwono-czarnej wyspie. Burzą wieżowce sprawniej niż trzęsienie ziemi. Kolejni milionerzy muszą się zmierzyć z mimiką twarzy i brakiem, lub nadmiarem krwi. Moja pestka… Westchnięcie przegranych pchnęło ją w stronę krupiera, który złamał ją między palcami i rzucił do popielniczki… Była pusta… Ona też przegrała. Pożegnalny kopniak nie mógł mnie bardziej upokorzyć. Nie mam drugiego dna. I drugiej pestki również nie.

12 komentarzy:

  1. Dobre! Zwłaszcza pusta łupina. Nigdy mnie hazard nie pociągał, nawet w karty nie bardzo lubię grać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawet wygrywając się przegrywa, kiedy los niełaskawy.

      Usuń
  2. Każdy pewnie czsem marzy, żeby zasiąść za takim stołem i spojrzeć bezczelnie krupierowi w oczy zgarniając wieżowce do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowieść intrygująca niczym część kryminału, albo fragment Bonda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bond wygrywał...
      miał to wszczepione wraz z licencją na zabijanie.

      Usuń
  4. A mnie to kasyno zapachniało życiem, gdzie żetony decyzji podjętych powodują skutek przegranej dotkliwy... czasem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z takim tłem ta opowieść jest jeszcze smutniejsza.

      Usuń
  5. Fajnie jest wygrać cokolwiek, ale lepiej nie zaczynać...
    Bardziej od opisu sytuacji urzekły mnie opisy postaci:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ludzie po coś przychodzą. wygrywanie loteryjki dla samego wygrywania jest bez sensu.
      chyba, że ma się CEL. wielki i najważniejszy. ludzie są ważni. zawsze. reszta, to tylko tło.

      Usuń
  6. Jako pocieszenie-może marne- zostaje nadzieja, że kto nie ma szczęścia w grze, ma je w miłości;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawet miłość ma kłopoty z dziurawymi kieszeniami.

      Usuń