Miasto
nie było specjalnie wielkie. Ot, takie, że w zasadzie lepiej je
charakteryzowało słowo miasteczko. Zadbane, może nawet schludne, choć używane
od bardzo dawna, co można było poznać po wyglądzie budynków. Wszędzie, gdzie
tylko było wystarczająco dużo miejsca przed witrynami stały stoliki, przy
których ktoś grał w szachy, czytał książki, albo flirtował, nie przejmując się
obcym wzrokiem. Nami też nikt się nie interesował, chyba, że podeszliśmy do
kogoś z prośbą lub pytaniem.
Patrzyli
wtedy wzrokiem szukającym zrozumienia, a kiedy dotarło, że mają do czynienia z
nowicjuszami spokojnie i rzeczowo wyjaśniali, albo wręcz podprowadzali nas tam,
gdzie chcieliśmy obejrzeć coś, z czego lokalna społeczność bywała dumna. Rynek,
jakieś muzea, Kościół Pięciu Wyznań… Nawet basen z podgrzewaną, tętniącą od bąbli
wodą, czy plażę zasłuchaną w szum niewidocznego morza. Nieistniejące słońce
rozpraszało niepokoje i nawet dachy budynków pokryte były kolorowymi
dachówkami, żeby zadzieraniu głowy nadać uzasadnienie. Zwiedzaliśmy długo, a
dzień nie zamierzał się kończyć. To nam kończyła się kondycja. Uczynny tubylec
podrzucił nas pod sklep z warzywami, a kobieta nie pytając nas o nic pakowała w
papierową tutkę grubą kiść winogron. Potem popatrzyła na Kobietę i dołożyła
drugą. Jeszcze większą.
Weszliśmy
przez drzwi, a klucze pozostawione beztrosko w zamku zaklekotały cicho.
Niesamowite, a jednak pomyślałem o tym miejscu, jak o domu. Nie znałem jeszcze
rozkładu pomieszczeń, ale poczułem się u siebie. Może, to mój wcześniejszy tryb
życia sprawiał, że potrafiłem się zaadaptować błyskawicznie do każdych
warunków. Byłem złodziejem. Dobrym, bo potrafiącym wejść nawet pod
nieistniejące ponoć adresy. Jeszcze teraz w kieszeni płaszcza noszę kilka
numizmatów, których nawet nie zdążyłem obejrzeć. Kobieta pstryknęła zapalniczką
i postawiła na gaz czajnik. W sypialni stało tylko jedno łóżko. Nie musiałem
zaglądać, żeby się o tym przekonać. Wiedziałem, że tak jest zanim tam
zajrzałem. Na szczęście było wielkie i miało te staroświeckie, rzeźbione
filary, prywatny sufit i ściany z grubego pluszu.
Moje
podejrzenia znajdowały kolejne drobiazgi uzasadnające teorię – tu nie było
nocy! Dnia zresztą też nie było. Była jakaś niezwykła jasność, której
pochodzenia nie znałem, ale owej jasności nie można było ograniczyć. Dlatego do
snu niezbędne były pluszowe ściany, dlatego w oknach były rolety wyglądające
absurdalnie antywłamaniowo. Ale tu włamywaczem było światło. Spanie w takich
warunkach wydaje się być wyzwaniem i zapewne rodzi spore komplikacje, gdy
sytuacja powtarza się w nieskończoność. Nie miałem siły gadać, ale zostałem sam
z Kobietą, którą zobaczyłem pojedyncze godziny wcześniej. Która mnie zdradziła.
A teraz mamy wspólną kuchnię i łóżko bardziej pluszowe niż w dziecięcych marzeniach
można wymyślić.
Z
łazienki dobiegał szum prysznica, a na kuchennym stole stał kubek z herbatą.
Najwyraźniej czekał na mnie obok talerzyka z kolorową kanapką. Ugryzłem,
patrząc jak na talerzyk spadają plasterki jakichś warzyw.
Złodziej-niezgrabiasz. Aż parsknąłem śmiechem pomimo zmęczenia. Wyzbierałem talarki
i szybko zjadłem popijając herbatą. Wiem, że siorbałem i robiłem to z
premedytacją, żeby pokazać Kobiecie, że znalazłem, że smakuje i że dziękuję…
Zdrajcy dziękuję za kubek herbaty… Mogłem już nie żyć, a teraz żyjemy razem,
choć wciąż nie wiem, jak się nazywa i robimy sobie drobne małżeńskie przysługi.
Stałem
w oknie, gdy usłyszałem drobne bose stopy przemykające do sypialni. Łazienka
zaparowana była tak, że lustra były aż mleczne od gorąca. A na środkowym
zanikał napis malowany palcem:
PRZEPRASZAM
Kiedy
wyszedłem z łazienki i podążyłem tropem śladów tych małych stóp w domu było
kompletne cicho. Zajrzałem w plusz. Spała zwinięta w kłębuszek i oddychała
niemożliwie cicho. Gdybym jej nie widział, to pomyślałbym, że wyszła. A spała
jak malutki piesek w kącie wielkiego łóżka, zagubiona, wystraszona i niepewna
jutra. Nawet się nie przykryła. Zimno nie było co prawda, jednak wiedziała, że
przyjdę i nie odwrócę wzroku. Widok jej ciała sprawiał mi przyjemność, jakiej
nie oczekiwałem. Wszedłem ostrożnie do środka – jak na złodzieja przystało i
zamknąłem pluszową ścianę. Głowa dotknęła pościeli i tak musi chyba wyglądać
tutejsza noc. Zasnąłem natychmiast.
Obudziło
mnie światło. Mam w sobie zmysł, który sprawia, że można mnie zbudzić światłem.
Nie wiem, czy długo spałem, czy pospałbym jeszcze raz tyle. Kobieta siedziała
na łóżku i przyglądała się mi bez skrępowania. Popatrzyłem w jej oczy, które
ślizgały się po mnie wzrokiem. Wyciągnęła rękę i dotykała starych,
zasklepionych blizn. Zawód złodzieja niesie w sobie ryzyka, nawet, gdy ściany
nie stanowią przeszkody.
- Ty patrzyłeś
wieczorem – powiedziała jakby się chciała usprawiedliwić – Teraz moja kolej.
A
potem, to już ogarnęło nas szaleństwo. Wzięła mnie zanim okrzepły mi zmysły.
Śpiewaliśmy na dwa głosy pieśń, którą trudno z czymkolwiek pomylić. Sąsiedzi
pewnie mają chwilę złośliwej satysfakcji i będą porozumiewawczo mrugać, kiedy
się to skończy. Ale seks był nam potrzebny. Mieliśmy być razem… Można zacząć od
seksu, to chyba lepsze niż seans w kinie, czy rozpaczliwa kłótnia, albo
planowanie wakacji, kiedy nie wiadomo, czy jakieś wakacje będą.
Ale
były. W zasadzie były wieczne. Mogliśmy się obijać do woli i chować się w
pluszu gniazda, żeby pośród śmiechu uczyć się swoich ciał bez pospiechu i obaw,
że spóźnimy się dokądkolwiek. Pani od winogron z pobłażliwym uśmiechem pakowała
dla nas owoce w największe rulony gazet, żebyśmy się nasycili, kawa na skwerku,
jak nazywaliśmy te dwa stoliczki w okolicy skrzyżowania i leniwe oczekiwanie,
aż przyjadą pachnące świeżością bułki. Zaokrągliłem się i jako złodziej
prawdopodobnie nie sprawdziłbym się już, a Kobieta chyba miała kłopot z
kondycją i policyjny pościg już też nie dla niej. Ona chyba też…
Zanim
zapytałem zdążyła odpowiedzieć. Koniec szaleństw. Czas pomyśleć o lekarzu i
przyszłości. Pluszowa klatka miała się stać zbyt ciasną. Zaskoczenie było
pełne, przynajmniej dla mnie, bo rumiana pani od owoców ani się zająknęła,
tylko z uśmiechem pakowała kolejne owoce. Spacery stały się krótsze,
ostrożniejsze, i bardziej powolne. Uwielbiałem patrzeć, jak idzie tym
specyficznym krokiem, którego nie można podrobić, ani nawet udanie naśladować.
Krok, który musi unieść brzuch rozdęty do niemożliwości. Krok miękki, pełen
czułości i kipiący gejzerem tak wielu uczuć, że trudno z nich wydłubać pojedyncze.
Mierzyliśmy
czas ilością mandarynek, papierowych tutek, z kolejną dawka witamin. Lekarz?
Okazało się, że znalazł nas, nim zaczęliśmy go szukać. Dopiero, kiedy zapytał,
czy wyjąłem w końcu tego gwoździa z buta rozpoznałem w nim naszego przewodnika.
Staję się nieuważny. Przecież trudno zapomnieć taki płaszcz, w którym mieścił
się market budowlany i 1001 drobiazgów. Szczęściem on nie był tak roztargniony,
a kiedy skończył badania okazało się, że Kobieta nosi parkę, co nie potrwa
długo.
Potem,
to już tylko nerwy i pogryzione palce, trochę histerii, trochę czułości.
Wściekłość, ból, krzyk, który rozgałęził się w trzy gasnące wrzaski.
Wyciągnąłem ręce, żeby chwycić maleńkie ciałko leżące obok Kobiety… Lekarz
krzyknąć coś ostrzegawczo, ale nie zrozumiałem. Swoje zrobił, teraz chciałem
poczuć w dłoniach tę drobniutką radość. Palce przeszły mi przez to ciałko nie
wyczuwając oporu. Jakby było mgłą, powietrzem, zjawą…
- Mówiłem, żeby
uważać – lekarz kiwał głową z dezaprobatą – kiedy nie chce, żeby go dotykać,
nikt go nie dotknie. Będzie tylko konturem. Mirażem, którego nie da się zranić,
skaleczyć, czy zatrzymać. Przejdzie przed twoje ciało tak, jak ty przechodzisz
przez ściany. Po was to ma. I jego siostra też… Życzę mnóstwa cierpliwości, bo
nie będzie je łatwo wychować…
Świetne rozmieszczenie akapitów!
OdpowiedzUsuńa kolor czcionki to pies?
UsuńDość szybko im to poszło, wszystko w jednym odcinku. :) Życie codzienne od pierwszych sekund. Potem zbliżenie, ciąża, dzieci podobne do nich :)
OdpowiedzUsuńżycie można spędzić na czekaniu. rok miałem opisywać przez rok? a dzieci zdolniejsze.
Usuń