Krupier
łopatką zgarnął ostatnie żetony. To już koniec. Nie zaplątał się w kieszeni ani
jeden, a karta kredytowa warczała głośniej niż zwykle, że debet nie będzie
możliwy już wcale i że jeśli jeszcze raz spróbuję wyłudzić choć drobne, to
więcej do mnie nie wróci, wybierając zacisze wnętrzności bankomatu, zamiast
mojej natarczywej niecierpliwości. Przegrałem wszystko, co mógłbym wnieść na
zielone sukno, żeby ustawić na nim drapacz chmur zbudowany z nadziei. Teraz,
pokruszony, upadły krupier ściąga pod swoje skrzydła. Nie tylko moje złudzenia
posprzątał.
Przy
stole trwała cisza tak gęsta, że było w niej słychać jak ślizga się kropla potu
po zarośniętym policzku grubasa naprzeciw mnie siedzącego. On sam zdawał się
rozlewać, mięknąć, ciążyć ku ziemi, jakby przegrał z grawitacją. Cuchnął
strachem. Porażką. Krupier rzucił na niego czujnym okiem, ale tylko raz i
ukradkiem, wtedy już wiedział, że z kieszeni grubasa nie utoczy ani kropli. On
był już martwy, jakby to była rosyjska ruletka, w której trafił pełną pulę.
Obok
siedziała pani starannie ukrywająca po makijażem mijającą bezpowrotnie młodość.
Ona… Chciała zapewne kupić tu czas. Może podnieść pośladki, może piersi
wyrzeźbić, żeby imitowały nastoletnią sprężystość. Może garść komplementów
hojnie serwowanych w hotelowej sypialni przez pięknego, najętego Adonisa,
spełniającego każdy kaprys i fantazję najśmielszą. Droższe stroje i alkohole,
wciąż bardziej egzotyczne otoczenie, w którym bikini jest szczytem pruderii nim
słońce skryje się poza widnokręgiem.
Starszy
pan, co pięć minut przeliczający żetony chyba miał zamiar zafundować wnukom coś
ekstra, ale i jemu nie pomogło zliczanie plastikowych krążków, ubożejących w
dłoniach i kieszeniach z każdą chwilą. Miał w oczach wilgoć, jakiej nie miał,
gdy odeszła schorowana żona. Wtedy był silny, dumny i zawzięty. Teraz był po
prostu starym durniem, który dostał po pysku, żeby zmądrzeć. Może zmądrzał, bo
ręce mu się trzęsły i wciąż przetrząsał garnitur szukając czego nie zgubił. A
może to on chorował i ostatniej deski ratunku upatrywał w ekskluzywnej wycieczce
do szwajcarskiej kliniki w cenie życia?
Przegrali
wszyscy. Krupier obracał w palcach żeton i wzrokiem chciał nas skłonić, żebyśmy
sobie poszli. Nie blokowali stołu, bo on tu pracuje i nie zamierza patrzeć na
stado golasów bez grosza, kiedy drzwi aż jęczą od naporu tych, którym nie
odebrał złudzeń. Jeszcze. Wstałem. Z pobladłą twarzą, z zębami zaciśniętymi
mocniej niż kiedykolwiek. Zapomniałem już dawno, co chciałem wygrać, ale teraz,
to nieistotne, bo przegrałem wszystko, łącznie z pamięcią. Może lepiej nie
wiedzieć? Żal będzie mniej dotkliwy.
Pani
podniosła swoje czterdziestoletnie piersi, które nie będą już młodsze, ale
oswoić się z tą myślą wciąż nie mogła. Starszy pan nauczony po raz następny
pokory pójdzie klęczeć do kamieniarza, żeby zszedł z ceny. Może mniej liter,
może płycej rzeźbione? Apetyt daje się kształtować. A kiedy bieda się
przysiada, kiedy karty rozdaje, wiadomo kto wygra. Trudno podnieść nos do góry
siedząc nad kromką wyschniętego chleba. I lepiej tego nie robić, bo bieda
gotowa zwędzić i tę wyschniętą skibkę.
Grubas
ciągnął swoje nadmiarowe kilogramy do windy, ale ta szydziła z niego swoim
przepychem i lustrami, polerowanym mosiądzem śmiała mu się w twarz ukazując to,
co tylko niezwykle głęboki portfel do spółki z płytkim sumieniem potrafią
ukryć. Nie będzie atletą. Nie dziś, a pewnie i nigdy w życiu. Nie znajdzie
wyrachowania i pobłażliwości tak wielkiej. Cofnął się pod naporem pogardy, a
kamerdyner przy windzie lekceważąco pokazał mu schody kryte krwią dywanu– niech
zacznie ćwiczyć już teraz. Niech wypoci nieszczęścia.
Krzesła
nie zdążyły wystygnąć i ogrzewają już cudze nadzieje. Wbijam ręce głęboko w
kieszenie, aż szwy trzeszczą. Metalowa kulka podskakuje na wybojach brzegu
talerza. Wznoszą się pod niebo drapacze chmur, nowobogackie korporacje pysznią
się plastikową barwą. Na dnie kieszeni znajduję pestkę z dyni. Jedną,
zasuszoną, pewnie pustą łupinę. Nie chcę sprawdzać. Dość dziś zebrałem po
uszach. Pstrykam palcami i pestka frunie w powietrze. Na stół. Rozpycha się
pomiędzy wieżami złudzeń i siada na zielone.
Zero…
Jak ja… Pusta łupina trzyma się kurczowo tej beznadziei. Krupier karci mnie
wzrokiem, ale gry zatrzymać już nie może. Wciska guzik dyskretnego alarmu i
wskazuje mnie wzrokiem. Ochrona pojawia się szybciej niż byłby to zrobił
sprinter podrasowany dopingiem. Dwa buldogi w smokingach. Uśmiechnięte jak
głodne mamby. Przytulają się do moich boków i już wiem, że windy nie zaszczycę.
Że mnie na zbity pysk wyrzucą i nie wpuszczą nigdy więcej. I tak nie mam już
ani grosza. Kulka przestaje grzechotać. Zerkam na krupiera i widzę jak szczerzy
się do mnie ze złośliwą satysfakcją ogłaszając wynik zabawy:
- Zero!
Jego
grabki sięgają już Manhattanu stojącego na czerwono-czarnej wyspie. Burzą
wieżowce sprawniej niż trzęsienie ziemi. Kolejni milionerzy muszą się zmierzyć
z mimiką twarzy i brakiem, lub nadmiarem krwi. Moja pestka… Westchnięcie
przegranych pchnęło ją w stronę krupiera, który złamał ją między palcami i
rzucił do popielniczki… Była pusta… Ona też przegrała. Pożegnalny kopniak nie
mógł mnie bardziej upokorzyć. Nie mam drugiego dna. I drugiej pestki również
nie.
Dobre! Zwłaszcza pusta łupina. Nigdy mnie hazard nie pociągał, nawet w karty nie bardzo lubię grać.
OdpowiedzUsuńnawet wygrywając się przegrywa, kiedy los niełaskawy.
UsuńKażdy pewnie czsem marzy, żeby zasiąść za takim stołem i spojrzeć bezczelnie krupierowi w oczy zgarniając wieżowce do siebie.
OdpowiedzUsuńa pewnie - cały Manhattan hurtem.
UsuńOpowieść intrygująca niczym część kryminału, albo fragment Bonda.
OdpowiedzUsuńBond wygrywał...
Usuńmiał to wszczepione wraz z licencją na zabijanie.
A mnie to kasyno zapachniało życiem, gdzie żetony decyzji podjętych powodują skutek przegranej dotkliwy... czasem.
OdpowiedzUsuńz takim tłem ta opowieść jest jeszcze smutniejsza.
UsuńFajnie jest wygrać cokolwiek, ale lepiej nie zaczynać...
OdpowiedzUsuńBardziej od opisu sytuacji urzekły mnie opisy postaci:-)
ludzie po coś przychodzą. wygrywanie loteryjki dla samego wygrywania jest bez sensu.
Usuńchyba, że ma się CEL. wielki i najważniejszy. ludzie są ważni. zawsze. reszta, to tylko tło.
Jako pocieszenie-może marne- zostaje nadzieja, że kto nie ma szczęścia w grze, ma je w miłości;-)
OdpowiedzUsuńnawet miłość ma kłopoty z dziurawymi kieszeniami.
Usuń