Jak
mawiał pewien wykładowca fizyki: Naturalnym stanem wszechświata jest
chaos. Porządek wymaga pracy. Dodawał
przy tym, że praktykujący fizyk spotykając kolegę po fachu powinien witać się
ostrzeżeniem: Entropia rośnie! Nie
dodawał co prawda, że ona rośnie proporcjonalnie do stanu posiadania, ale rzadko
jestem małostkowy. Okazało się (ku mojemu szczeremu zdumieniu), że jestem
posiadaczem kubatury zupełnie nieodpornej na wzrost entropii i żadnej zapory
antywłamaniowej przed chaosem nie posiadającej. Może trzeba było popaść w
bezdomność? Zamieszkać w największej możliwej kubaturze, czyli zewnętrznym świecie
i pozwolić innym pielęgnować przestrzeń i zmieniać na kształt i podobieństwo…
czyjeś?
Za
późno na żale. Obudziłem się pośród chaosu i byłem gotów przysięgać na
kolanach, że nie ja spłodziłem ów harmider estetyczny. „Samo się zrobiło” –
alibi godne siedmiolatka potrafiłem w duchu wykrztusić, choć z uzasadnieniem
miałem już niejakie kłopoty. Kto to widział bladym świtem rozwiązywać problemy
egzystencjalne? Mózg budził się z letargu z pewnym obrzydzeniem, gdy oczami
demonstrowałem mu stan zastany. Pole bitwy godne starcia pod Kircholmem, może
nawet aspirujące do potyczek angażujących większą różnorodność europejskiego
barbarzyństwa dowolnej epoki, skazanego na zatracenie pośród wściekłości
pijanej tłuszczy niewiernych, bez wnikania w wyznania głoszone, bądź ukryte
mitologie, czy strategie.
Najprościej
byłoby wypatroszyć. Wywinąć na lewą stronę, jak kieszenie zanim się podziurawią
i niech się wykruszy na zewnątrz, a tam już są tacy, którzy odpłatnie usuwają,
konsumując nie zawsze jawny, przymusowy podatek od istnienia. Krótkim okiem, małostkowo
wystarczyłoby mi, żeby usunąć toksyczne obrazy poza zasięg wzroku, albo za
drzwi. No… Ciut dalej, żeby goście powtórnie nie wnieśli mi już dziś tego
galimatiasu na butach. Mózg usiłował obudzić tolerancję i pobłażliwość, ale
obie cholery spały jak zabite. Pijane, czy co? Obojętność beztrosko gryzła
pazury, a oczy potęgowały wizje Armagedonu. Porządek najwyraźniej spakował w
nocy manatki i oddalił się w bliżej nie znanym kierunku. Zgłosiłbym na policję,
jednak 72h powinno minąć, bo inaczej wezmą mnie za pieniacza, albo zazdrośnika.
Albo co gorsza podadzą ustnik zakończony prezerwatywą i licznikiem toksyczności
ciał wciąż żywych bezpodstawnie.
Mózg
bronił ciała przed nieuchronnym wysiłkiem z determinacją. Zaproponował alternatywne
rozwiązania - przykładowo poszukać kogoś, kogo można obarczyć
odpowiedzialnością za ów nieład kosmiczny i skazać go (wskazującym palcem z
nieba) na sprzątanie – w cyklu generowania tej myśli wszyscy, nawet
nieprawdopodobni, hipotetyczni Herkulesi uciekli uznając, że u Augiasza znajdą
większe szanse na sukces. Więc może zamówić usługę? Kusił opcją sprzątaczki
ubranej wyłącznie w gumowe rękawiczki i mopa… Usiłował przy okazji czmychnąć w
odmienne stany świadomości i jawnie prowokował instynkty zwalając winę na wzwód
poranny, ale ten wyparł się dumnie podnosząc łeb i rozglądał się szukając
raczej obiektu, na którym mógłby furię rozproszyć przedłużając nić ewolucji
ponad chaosem i wdzięcznym krokiem linoskoczka zameldować się na drugim brzegu
niepokoi porannych, niż wypiąć pierś z okrzykiem mea culpa! Skłaniał się raczej
ku innym okrzykom o charakterze bardziej emocjonalnym, niż grzeszących
delikatnością poezji.
Ręce
i nogi więdły, omdlewały artystycznie i niewiele brakowało, a zaczęłyby się
uczyć subtelności przedwojennego Ł, które już tylko ruchem języka sugerowało
arystokratyczne pochodzenie, z jednoczesnym zapotrzebowaniem na dania
wymagające całej procesji sztućców, zanim darem niebios obciążą wyrafinowany
język pokarmem o francusko brzmiącej nazwie, niekoniecznie mającej związek
przyczynowo-skutkowy z obiektem. To też się zdarza, że nazwa i jej nosiciel
mogą zamieszkiwać bardzo odległe planety. Ludzkość pod względem nazewnictwa
posiłkuje się wyobraźnią i sili na oryginalność, żeby ukryć pod dyplomatyczną
notą nagie fakty. Co gorsza potrafi się oburzyć, kiedy ktoś obłudny dywan
podniesie i paluchem brudnym od używania (znów entropia) wskaże gołą prawdę
kulącą się ze strachu. To wystarczający powód do otwartej wojny, albo chociaż
embarga i ewakuacji kilkunastu ambasad odwoływanych pospiesznie choćby w
trakcie konsumpcji… hmmm… jakby to powiedzieć… nazwijmy to nawiązywaniem
stosunków bezpośrednich z ludnością tubylczą…
Dygresje,
żeby uniknąć teraźniejszości – ironią zaraziło się nawet światło i patrzyło na
mnie bez cienia litości, czy współczucia. W słońcu unosił się kurz historii
współczesnej, być może wciąż żywej. Nieosiodłane, dzikie karaluchy kłusowały tabunem
po niedojedzonej wieczerzy, w talerzach muchy opite do amoku przewracały się,
albo wcześniej tonęły w kieliszkach z braku kapoków i personelu ratunkowego.
Długonogie pająki kołysząc biodrami dostojnie zwiedzały zakamarki uznając, że
pierwszy plan, to ciut za wysokie progi i snuły się, i snuły nić… poniekąd
również historycznej wartości. Kurz, zmęczony szwendaniem się bezrozumnym w
przestworzach zdychał, gdy tylko znalazł płaszczyznę stawiającą skuteczny opór
grawitacji. Te bardziej rozemocjonowane fragmenty kleiły się elektrostatycznie
nawet do płaszczyzn skrajnie nieprzyjaznych i skłonnych strącać w piekielne
czeluści alpinistów, dla których zmierzenie się z ekspozycją było
nieuzasadnioną umiejętnościami ekstrawagancją.
Postawiłem
stopy na podłogę, żeby pogrążyć rozmiar nieszczęścia zmysłem słuchu. Pod nimi
zachrzęściło wszystko, co zdechło tej nocy, a słuch nawet nie usiłował udawać,
że to zapętlony odtwarzacz muzyki elektronicznej z nową płytą Kitaro. Aż dziw, że
przeżyłem. Bo równie dobrze to ja mógłbym wyściełać podłogę i zachrzęścić pod
ciężkim… pod piętą (nie chcę się dalej posuwać, bo być może pisana mi jeszcze
jedna noc, a koszmary w odcinkach, to specjalność spłoszonego umysłu). Mnie od
kurzu niewielka dzieli różnica podglądając mikrokosmos z poziomu subatomowego.
Gotów
byłem od nowa napisać historię świata, albo przegrać zakład w jedzeniu na czas
jajek na twardo, niechby z pieprzem i bez soli, nawet tej morskiej, żeby tylko
nie stawać w szranki z entropią… Boże! Jaki ja byłem malutki… A kosmos
niezmierzony przede mną… Za mną, na mnie, pode mną, we mnie… I wciąż rośnie…
Mózg szukał zwycięskiej strategii i chyba się poddał, bo zaproponował dużą
dawkę alkoholu. W zasadzie śmiertelną. A potem powtórzyć i gdyby to nie
wystarczyło, to kontynuować. Żołądek konwulsyjnie zaprotestował przeciwko
monotonii pokarmowej i zdeponował na podłodze wszystko, czego doświadczył
poprzedniego wieczora… Entropia… No cóż – to było do przewidzenia – wzrosła i
objęła w posiadanie skalę aromatyczną. Podskórnie czułem, że skalę dźwięku też
opanuje lada moment.
Skisłem.
Zbutwiałem. Skamieniałem. Czułem się tak, jak powinno czuć się drzewo po
zakończonej sukcesem mineralizacji na dnie ciepłolubnego oceanu. Rzęsy
zatrzepotały, żeby uwolnić się od różnorodności biologicznej i pozwolić oczom
przeprowadzić zmysły z teraźniejszości w przyszłość. Zmysły w tym czasie
pazurami trzymały się klatki żeber i błagały o rozsądek. O spokój i wyzbycie
się pochopności. Jedynie zarost czuł się, jakby go ktoś zaprosił na
eksperymentalną plantację i dokarmiał ponad miarę z sukcesami. Chrzęścił pod
dłonią ów zarost bardziej niż historia pod stopami i błogosławił życie pazernie
usiłując czubkami wzrostu dotknąć słońca. Ucho tymczasem (lekko lekceważone,
może nawet zapomniane) wyłapało kosmiczne dźwięki, równie proste do
interpretacji jak te, które wyłapało „Wielkie Ucho” z Ohio.
Dźwięk
trwał zdecydowanie krócej, choć w moim stanie ducha mógł trwać dowolnym
interwałem czasu. Efekt i tak był subiektywnie większy, a zakończył się
okrzykiem, w którym emocje niemal dorównały tamtej transmisji i usankcjonowanej
dziś nazwie – „sygnał Wow!” W ramach bieżącego dźwięku, istniało domniemanie
przemieszczania się materii ożywionej (być może nawet myślącej?) w poziomie ograniczonym
dość drastycznie płaszczyzną podłogi z klepek modrzewiowych (kat. III, rocznik
77 – czyżby znak z nieba?). Dźwięk zbliżał się metafizycznie i praktycznie,
policzkując klepki, aż zadomowił się przed moimi oczami i z zachwytem
niedowierzania pozwolił sobie działać unosząc się na falach emocji
zaszczepionych poprzedniego wieczora:
- Wow! Aleśmy
wyhodowali ekosystem! Super! To żyje?
Gdy nocowałam kiedy w schronisku młodzieżowym na obozie wędrownym, to taki ekosystem spadał z sufitu na nasze łóżka i podłogę, horror!
OdpowiedzUsuńA opis kurzu przedni:-)
cóż - świat złożony z drobiazgów.
UsuńMnie ta opowieść skojarzyła się z dniem PO. Po imprezie, po niemiłym spotkaniu, po intensywnych przemyśleniach, po przeorganizowaniu życia.
OdpowiedzUsuńA tak prawdę mówiąc to chyba każdy z nas tworzy swój własny, prywatny ekosystem. I nieraz jak się dobrze przyjrzeć to burdel niemożliwy tam panuje. I jak to trudno posprzątać. Nie zawsze wiadomo, co się jeszcze przyda a co, bez litości i biadolenia, trzeba wywalić na zbity pysk. Nawet jeśli owo COŚ pyska nie posiada. ;)
dostrzegasz podobieństwo do własnego otoczenia PO?
UsuńWydaje mi się, że może to dotyczyć każdego, kto nagle i niespodziewanie przejrzał na oczy. ;)
OdpowiedzUsuńa pewnie. sprzątanie to rzecz z gatunku tych, które same jakoś się nie dzieją.
UsuńTak - niestety. I jeśli jeszcze sprzątanie mieszkania można komuś zlecić to już życie, wolę sprzątać sama. ;)
OdpowiedzUsuńżyczę powodzenia. i dobrego humoru, bo pisałem, żeby dało się uśmiechnąć.
UsuńHumor mam świetny, bo wyruszam jutro w piękną podróż, do pięknej krainy. :)
OdpowiedzUsuńudanej podróży i pobytu również w takim wypadku.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Każdy myśli, że jest czymś niepowtarzalnym i wspaniałym, pępkiem wszechświata. A naprawdę jest zaledwie małym opóźnieniem w marszu naprzód rosnącej entropii."
("Wyspa" - A. Huxley)
Pozdrawiam:)
z wiekiem na ogół to mniemanie słabnie, albo i gaśnie. gorzej, jeśli nie.
UsuńOko po dużej wódce może się tylko wydawać, że jesteśmy panami wszechświata, na kacu
OdpowiedzUsuńTak wtedy do człowieka dociera , że istnieje grawitacji i daleko nam do kreatorów kosmosu...
Pozostaje się pogodzić z faktem że jesteśmy tylko jednym z biliona kosmitów😆😅
po dużej wódce kosmos, to przydomowy basen. na kacu łazienka wydaje się wszechświatem i to zbyt hałaśliwym.
UsuńO, wykładowca fizyki nieukiem.
OdpowiedzUsuńMieszczka.com
ja nie polemizowałem i nie zamierzam.
Usuń