piątek, 8 lutego 2019

Nieświadomy demiurg.


Jak mawiał pewien wykładowca fizyki: Naturalnym stanem wszechświata jest chaos. Porządek wymaga pracy. Dodawał przy tym, że praktykujący fizyk spotykając kolegę po fachu powinien witać się ostrzeżeniem: Entropia rośnie! Nie dodawał co prawda, że ona rośnie proporcjonalnie do stanu posiadania, ale rzadko jestem małostkowy. Okazało się (ku mojemu szczeremu zdumieniu), że jestem posiadaczem kubatury zupełnie nieodpornej na wzrost entropii i żadnej zapory antywłamaniowej przed chaosem nie posiadającej. Może trzeba było popaść w bezdomność? Zamieszkać w największej możliwej kubaturze, czyli zewnętrznym świecie i pozwolić innym pielęgnować przestrzeń i zmieniać na kształt i podobieństwo… czyjeś?

Za późno na żale. Obudziłem się pośród chaosu i byłem gotów przysięgać na kolanach, że nie ja spłodziłem ów harmider estetyczny. „Samo się zrobiło” – alibi godne siedmiolatka potrafiłem w duchu wykrztusić, choć z uzasadnieniem miałem już niejakie kłopoty. Kto to widział bladym świtem rozwiązywać problemy egzystencjalne? Mózg budził się z letargu z pewnym obrzydzeniem, gdy oczami demonstrowałem mu stan zastany. Pole bitwy godne starcia pod Kircholmem, może nawet aspirujące do potyczek angażujących większą różnorodność europejskiego barbarzyństwa dowolnej epoki, skazanego na zatracenie pośród wściekłości pijanej tłuszczy niewiernych, bez wnikania w wyznania głoszone, bądź ukryte mitologie, czy strategie.

Najprościej byłoby wypatroszyć. Wywinąć na lewą stronę, jak kieszenie zanim się podziurawią i niech się wykruszy na zewnątrz, a tam już są tacy, którzy odpłatnie usuwają, konsumując nie zawsze jawny, przymusowy podatek od istnienia. Krótkim okiem, małostkowo wystarczyłoby mi, żeby usunąć toksyczne obrazy poza zasięg wzroku, albo za drzwi. No… Ciut dalej, żeby goście powtórnie nie wnieśli mi już dziś tego galimatiasu na butach. Mózg usiłował obudzić tolerancję i pobłażliwość, ale obie cholery spały jak zabite. Pijane, czy co? Obojętność beztrosko gryzła pazury, a oczy potęgowały wizje Armagedonu. Porządek najwyraźniej spakował w nocy manatki i oddalił się w bliżej nie znanym kierunku. Zgłosiłbym na policję, jednak 72h powinno minąć, bo inaczej wezmą mnie za pieniacza, albo zazdrośnika. Albo co gorsza podadzą ustnik zakończony prezerwatywą i licznikiem toksyczności ciał wciąż żywych bezpodstawnie.

Mózg bronił ciała przed nieuchronnym wysiłkiem z determinacją. Zaproponował alternatywne rozwiązania - przykładowo poszukać kogoś, kogo można obarczyć odpowiedzialnością za ów nieład kosmiczny i skazać go (wskazującym palcem z nieba) na sprzątanie – w cyklu generowania tej myśli wszyscy, nawet nieprawdopodobni, hipotetyczni Herkulesi uciekli uznając, że u Augiasza znajdą większe szanse na sukces. Więc może zamówić usługę? Kusił opcją sprzątaczki ubranej wyłącznie w gumowe rękawiczki i mopa… Usiłował przy okazji czmychnąć w odmienne stany świadomości i jawnie prowokował instynkty zwalając winę na wzwód poranny, ale ten wyparł się dumnie podnosząc łeb i rozglądał się szukając raczej obiektu, na którym mógłby furię rozproszyć przedłużając nić ewolucji ponad chaosem i wdzięcznym krokiem linoskoczka zameldować się na drugim brzegu niepokoi porannych, niż wypiąć pierś z okrzykiem mea culpa! Skłaniał się raczej ku innym okrzykom o charakterze bardziej emocjonalnym, niż grzeszących delikatnością poezji.

Ręce i nogi więdły, omdlewały artystycznie i niewiele brakowało, a zaczęłyby się uczyć subtelności przedwojennego Ł, które już tylko ruchem języka sugerowało arystokratyczne pochodzenie, z jednoczesnym zapotrzebowaniem na dania wymagające całej procesji sztućców, zanim darem niebios obciążą wyrafinowany język pokarmem o francusko brzmiącej nazwie, niekoniecznie mającej związek przyczynowo-skutkowy z obiektem. To też się zdarza, że nazwa i jej nosiciel mogą zamieszkiwać bardzo odległe planety. Ludzkość pod względem nazewnictwa posiłkuje się wyobraźnią i sili na oryginalność, żeby ukryć pod dyplomatyczną notą nagie fakty. Co gorsza potrafi się oburzyć, kiedy ktoś obłudny dywan podniesie i paluchem brudnym od używania (znów entropia) wskaże gołą prawdę kulącą się ze strachu. To wystarczający powód do otwartej wojny, albo chociaż embarga i ewakuacji kilkunastu ambasad odwoływanych pospiesznie choćby w trakcie konsumpcji… hmmm… jakby to powiedzieć… nazwijmy to nawiązywaniem stosunków bezpośrednich z ludnością tubylczą…

Dygresje, żeby uniknąć teraźniejszości – ironią zaraziło się nawet światło i patrzyło na mnie bez cienia litości, czy współczucia. W słońcu unosił się kurz historii współczesnej, być może wciąż żywej. Nieosiodłane, dzikie karaluchy kłusowały tabunem po niedojedzonej wieczerzy, w talerzach muchy opite do amoku przewracały się, albo wcześniej tonęły w kieliszkach z braku kapoków i personelu ratunkowego. Długonogie pająki kołysząc biodrami dostojnie zwiedzały zakamarki uznając, że pierwszy plan, to ciut za wysokie progi i snuły się, i snuły nić… poniekąd również historycznej wartości. Kurz, zmęczony szwendaniem się bezrozumnym w przestworzach zdychał, gdy tylko znalazł płaszczyznę stawiającą skuteczny opór grawitacji. Te bardziej rozemocjonowane fragmenty kleiły się elektrostatycznie nawet do płaszczyzn skrajnie nieprzyjaznych i skłonnych strącać w piekielne czeluści alpinistów, dla których zmierzenie się z ekspozycją było nieuzasadnioną umiejętnościami ekstrawagancją.

Postawiłem stopy na podłogę, żeby pogrążyć rozmiar nieszczęścia zmysłem słuchu. Pod nimi zachrzęściło wszystko, co zdechło tej nocy, a słuch nawet nie usiłował udawać, że to zapętlony odtwarzacz muzyki elektronicznej z nową płytą Kitaro. Aż dziw, że przeżyłem. Bo równie dobrze to ja mógłbym wyściełać podłogę i zachrzęścić pod ciężkim… pod piętą (nie chcę się dalej posuwać, bo być może pisana mi jeszcze jedna noc, a koszmary w odcinkach, to specjalność spłoszonego umysłu). Mnie od kurzu niewielka dzieli różnica podglądając mikrokosmos z poziomu subatomowego.

Gotów byłem od nowa napisać historię świata, albo przegrać zakład w jedzeniu na czas jajek na twardo, niechby z pieprzem i bez soli, nawet tej morskiej, żeby tylko nie stawać w szranki z entropią… Boże! Jaki ja byłem malutki… A kosmos niezmierzony przede mną… Za mną, na mnie, pode mną, we mnie… I wciąż rośnie… Mózg szukał zwycięskiej strategii i chyba się poddał, bo zaproponował dużą dawkę alkoholu. W zasadzie śmiertelną. A potem powtórzyć i gdyby to nie wystarczyło, to kontynuować. Żołądek konwulsyjnie zaprotestował przeciwko monotonii pokarmowej i zdeponował na podłodze wszystko, czego doświadczył poprzedniego wieczora… Entropia… No cóż – to było do przewidzenia – wzrosła i objęła w posiadanie skalę aromatyczną. Podskórnie czułem, że skalę dźwięku też opanuje lada moment.

Skisłem. Zbutwiałem. Skamieniałem. Czułem się tak, jak powinno czuć się drzewo po zakończonej sukcesem mineralizacji na dnie ciepłolubnego oceanu. Rzęsy zatrzepotały, żeby uwolnić się od różnorodności biologicznej i pozwolić oczom przeprowadzić zmysły z teraźniejszości w przyszłość. Zmysły w tym czasie pazurami trzymały się klatki żeber i błagały o rozsądek. O spokój i wyzbycie się pochopności. Jedynie zarost czuł się, jakby go ktoś zaprosił na eksperymentalną plantację i dokarmiał ponad miarę z sukcesami. Chrzęścił pod dłonią ów zarost bardziej niż historia pod stopami i błogosławił życie pazernie usiłując czubkami wzrostu dotknąć słońca. Ucho tymczasem (lekko lekceważone, może nawet zapomniane) wyłapało kosmiczne dźwięki, równie proste do interpretacji jak te, które wyłapało „Wielkie Ucho” z Ohio.

Dźwięk trwał zdecydowanie krócej, choć w moim stanie ducha mógł trwać dowolnym interwałem czasu. Efekt i tak był subiektywnie większy, a zakończył się okrzykiem, w którym emocje niemal dorównały tamtej transmisji i usankcjonowanej dziś nazwie – „sygnał Wow!” W ramach bieżącego dźwięku, istniało domniemanie przemieszczania się materii ożywionej (być może nawet myślącej?) w poziomie ograniczonym dość drastycznie płaszczyzną podłogi z klepek modrzewiowych (kat. III, rocznik 77 – czyżby znak z nieba?). Dźwięk zbliżał się metafizycznie i praktycznie, policzkując klepki, aż zadomowił się przed moimi oczami i z zachwytem niedowierzania pozwolił sobie działać unosząc się na falach emocji zaszczepionych poprzedniego wieczora:

- Wow! Aleśmy wyhodowali ekosystem! Super! To żyje?

16 komentarzy:

  1. Gdy nocowałam kiedy w schronisku młodzieżowym na obozie wędrownym, to taki ekosystem spadał z sufitu na nasze łóżka i podłogę, horror!
    A opis kurzu przedni:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie ta opowieść skojarzyła się z dniem PO. Po imprezie, po niemiłym spotkaniu, po intensywnych przemyśleniach, po przeorganizowaniu życia.
    A tak prawdę mówiąc to chyba każdy z nas tworzy swój własny, prywatny ekosystem. I nieraz jak się dobrze przyjrzeć to burdel niemożliwy tam panuje. I jak to trudno posprzątać. Nie zawsze wiadomo, co się jeszcze przyda a co, bez litości i biadolenia, trzeba wywalić na zbity pysk. Nawet jeśli owo COŚ pyska nie posiada. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dostrzegasz podobieństwo do własnego otoczenia PO?

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że może to dotyczyć każdego, kto nagle i niespodziewanie przejrzał na oczy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pewnie. sprzątanie to rzecz z gatunku tych, które same jakoś się nie dzieją.

      Usuń
  4. Tak - niestety. I jeśli jeszcze sprzątanie mieszkania można komuś zlecić to już życie, wolę sprzątać sama. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życzę powodzenia. i dobrego humoru, bo pisałem, żeby dało się uśmiechnąć.

      Usuń
  5. Humor mam świetny, bo wyruszam jutro w piękną podróż, do pięknej krainy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. udanej podróży i pobytu również w takim wypadku.

      Usuń
  6. Witaj, Oko.

    "Każdy myśli, że jest czymś niepowtarzalnym i wspaniałym, pępkiem wszechświata. A naprawdę jest zaledwie małym opóźnieniem w marszu naprzód rosnącej entropii."
    ("Wyspa" - A. Huxley)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z wiekiem na ogół to mniemanie słabnie, albo i gaśnie. gorzej, jeśli nie.

      Usuń
  7. Oko po dużej wódce może się tylko wydawać, że jesteśmy panami wszechświata, na kacu
    Tak wtedy do człowieka dociera , że istnieje grawitacji i daleko nam do kreatorów kosmosu...
    Pozostaje się pogodzić z faktem że jesteśmy tylko jednym z biliona kosmitów😆😅

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po dużej wódce kosmos, to przydomowy basen. na kacu łazienka wydaje się wszechświatem i to zbyt hałaśliwym.

      Usuń
  8. O, wykładowca fizyki nieukiem.

    Mieszczka.com

    OdpowiedzUsuń