czwartek, 7 lutego 2019

Kilka pytań na kupie.


A gdyby tak przyszedł ktoś, z bardzo daleka, usiadł, zdjął buty, żeby pozwolić pęcherzom stężeć, a mięśniom zwiotczeć i powiedział:

- Słońce umarło milion lat temu. Pojutrze nastanie wieczna noc. Bawcie się, bo ostatnie promienie pogania nicość i pędzi je na złamanie karku, aż piszczą. Tam? Wszystko furczy i zamarza. Chyba, bo nic nie widać. Nawet czarne dziury czmychają na boki, bo przecież w mroku żyć im się nie uda. Przez kosmos prują ostatnie iskierki ciepła ze słońca, które zdechło nagle. Ale nie wczoraj…

Posłaniec niebios musiałby być szybki, więc pewnie przypaliłby sobie podeszwy i musiałby się studzić drinkiem z ciekłego azotu, żeby ochłonąć. Niedobrze tak zimnym popijać, bo chrypka murowana, choć i na chrypce można zrobić karierę wokalną. A gość moczyłby nogi w morzu martwym, słonym, arktycznym, bo chyba nie w południowo-chińskim?

- A gdyby się okazało, że DNA, to tylko nitki nowego, eksperymentalnego polimeru, które są testowane na zmiennym gruncie, żeby zobaczyć, czy okres połowicznego rozpadu da się modyfikować poprzez jego krzyżowanie? Czy można je barwić w ten sposób, albo wyjaławiać? Kłąb szmat splecionych, zdyszanych, zagrożonych zgnilizną i degeneracją, co się wałkonią i przetaczają odrażającym kłębem jak wyschnięty skrob po interiorze?

Mimo zmęczonej obecności przybysza, aż kusi własne pachy powąchać, żeby wiedzieć, czy ustawiać się w jednym szeregu z posłańcem i karcić, grzmieć i paluszkiem grozić, czy raczej kajać się i wstydzić niedoskonałości nabywanej od niechcenia? Jakby dało się od własnego potu uwolnić… Ach – kiedyś się uda, to prezent pośmiertny. Wieczny być może.

- A kiedy słońce już zgaśnie, to ziemia się stanie wielgaśną lodówką, w której mrożonki będą leżały i czekały na podróżnika, który będzie miał apetyt na pieczyste. Napali lasem deszczowym, który deszczowym być przestanie, albo sawanną, która będzie się kruszyć w dłoniach, na patyczek naniza dowolne znalezisko, jeśli tylko da radę wypatroszyć, albo będzie tak niewybredny, że zeżre w całości. Ileż takich lodówek ukrywa się w niezmierzonej przestrzeni.

Łeb się zadziera mimowolnie i sprawdza, zlicza te Kasjopeje, Oriony, Marsy, rodzynki poukrywane w zupie Mlecznej Drogi. Daremny trud. Szczęśliwie wzrok obarczony jest niedoskonałością, więc tylko błękit nieba z zawiesiną gwiazd dostrzega, lecz najcichszym burczeniem brzuszka, czy warg oblizaniem nie potrafi się pochwalić, że znalazł pełną spiżarnię.

- A gdyby zamiast to słońce gasnąć było uprzejme eskalować? Geometrycznie wzmóc natężenie, podwoić działalność operacyjną, albo pięciokrotnym wzrostem podnieść słupki notowań? To nie giełda, tu można powielać gdybania. Dwadzieścia? Pięćset?

Gadanie z takim wysusza. Płuca zaczynają domagać się wilgoci, język więdnie i sam siebie próbuje zlizać z podniebienia, oczy boją się zamknąć, żeby nie porysować powiekami powierzchni. Stawy skrzypią żałośnie, a skóra przypomina powierzchnię Marsa. Albo nosorożca.

- Ciekawe, co jeszcze zwiewa w tę stronę, korzystając z resztek oświetlenia. Przy takich prędkościach mózg się zorientuje dopiero w żołądku agresora, że coś jest nie tak. Że jednak wiara w zmysły może być zawodna. I ciężkostrawna. No! To lecę dalej, a wy się tu bawcie. Jak mawiają wasze dzieci: Nara!

6 komentarzy:

  1. Odpowiadając na pierwsze - lepiej niech zrobi to na świeżym powietrzu, nie w domu...traumatyczne przeżycie dla gospodarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba, że zdumienie odbierze głos i zapomni o słuchu.

      Usuń
  2. Chyba że to byłby Prorok...

    OdpowiedzUsuń
  3. "Płuca zaczynają domagać się wilgoci"? Rany boskie, toż to zwiastun poważnych problemów zdrowotnych. ;-)


    Mieszczka.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pewnie, że tak - suchość z ust idzie głębiej. jak u roślin - brak wilgoci powoduje zgon.

      Usuń