A
gdyby tak przyszedł ktoś, z bardzo daleka, usiadł, zdjął buty, żeby pozwolić
pęcherzom stężeć, a mięśniom zwiotczeć i powiedział:
- Słońce umarło
milion lat temu. Pojutrze nastanie wieczna noc. Bawcie się, bo ostatnie
promienie pogania nicość i pędzi je na złamanie karku, aż piszczą. Tam?
Wszystko furczy i zamarza. Chyba, bo nic nie widać. Nawet czarne dziury
czmychają na boki, bo przecież w mroku żyć im się nie uda. Przez kosmos prują
ostatnie iskierki ciepła ze słońca, które zdechło nagle. Ale nie wczoraj…
Posłaniec
niebios musiałby być szybki, więc pewnie przypaliłby sobie podeszwy i musiałby
się studzić drinkiem z ciekłego azotu, żeby ochłonąć. Niedobrze tak zimnym
popijać, bo chrypka murowana, choć i na chrypce można zrobić karierę wokalną. A
gość moczyłby nogi w morzu martwym, słonym, arktycznym, bo chyba nie w
południowo-chińskim?
- A gdyby się
okazało, że DNA, to tylko nitki nowego, eksperymentalnego polimeru, które są
testowane na zmiennym gruncie, żeby zobaczyć, czy okres połowicznego rozpadu da
się modyfikować poprzez jego krzyżowanie? Czy można je barwić w ten sposób,
albo wyjaławiać? Kłąb szmat splecionych, zdyszanych, zagrożonych zgnilizną i
degeneracją, co się wałkonią i przetaczają odrażającym kłębem jak wyschnięty
skrob po interiorze?
Mimo
zmęczonej obecności przybysza, aż kusi własne pachy powąchać, żeby wiedzieć,
czy ustawiać się w jednym szeregu z posłańcem i karcić, grzmieć i paluszkiem
grozić, czy raczej kajać się i wstydzić niedoskonałości nabywanej od
niechcenia? Jakby dało się od własnego potu uwolnić… Ach – kiedyś się uda, to
prezent pośmiertny. Wieczny być może.
- A kiedy słońce
już zgaśnie, to ziemia się stanie wielgaśną lodówką, w której mrożonki będą
leżały i czekały na podróżnika, który będzie miał apetyt na pieczyste. Napali
lasem deszczowym, który deszczowym być przestanie, albo sawanną, która będzie
się kruszyć w dłoniach, na patyczek naniza dowolne znalezisko, jeśli tylko da
radę wypatroszyć, albo będzie tak niewybredny, że zeżre w całości. Ileż takich
lodówek ukrywa się w niezmierzonej przestrzeni.
Łeb
się zadziera mimowolnie i sprawdza, zlicza te Kasjopeje, Oriony, Marsy,
rodzynki poukrywane w zupie Mlecznej Drogi. Daremny trud. Szczęśliwie wzrok
obarczony jest niedoskonałością, więc tylko błękit nieba z zawiesiną gwiazd
dostrzega, lecz najcichszym burczeniem brzuszka, czy warg oblizaniem nie
potrafi się pochwalić, że znalazł pełną spiżarnię.
- A gdyby zamiast
to słońce gasnąć było uprzejme eskalować? Geometrycznie wzmóc natężenie,
podwoić działalność operacyjną, albo pięciokrotnym wzrostem podnieść słupki
notowań? To nie giełda, tu można powielać gdybania. Dwadzieścia? Pięćset?
Gadanie
z takim wysusza. Płuca zaczynają domagać się wilgoci, język więdnie i sam
siebie próbuje zlizać z podniebienia, oczy boją się zamknąć, żeby nie porysować
powiekami powierzchni. Stawy skrzypią żałośnie, a skóra przypomina powierzchnię
Marsa. Albo nosorożca.
- Ciekawe, co
jeszcze zwiewa w tę stronę, korzystając z resztek oświetlenia. Przy takich
prędkościach mózg się zorientuje dopiero w żołądku agresora, że coś jest nie
tak. Że jednak wiara w zmysły może być zawodna. I ciężkostrawna. No! To lecę
dalej, a wy się tu bawcie. Jak mawiają wasze dzieci: Nara!
Odpowiadając na pierwsze - lepiej niech zrobi to na świeżym powietrzu, nie w domu...traumatyczne przeżycie dla gospodarza.
OdpowiedzUsuńchyba, że zdumienie odbierze głos i zapomni o słuchu.
UsuńChyba że to byłby Prorok...
OdpowiedzUsuńalbo wieszcz.
Usuń"Płuca zaczynają domagać się wilgoci"? Rany boskie, toż to zwiastun poważnych problemów zdrowotnych. ;-)
OdpowiedzUsuńMieszczka.com
a pewnie, że tak - suchość z ust idzie głębiej. jak u roślin - brak wilgoci powoduje zgon.
Usuń