piątek, 26 lutego 2021

Erotyczny horror geopolityczny.

    Bałtyk dotarł właśnie do Piły i zastanawiał się nad wyborem dalszej drogi. Łypał łakomym wzrokiem na Jelenią Górę, jednak z wrodzonego rozsądku pierwszy głód chciał zaspokoić w Tatrach, więc tylko otrząsnął sól na grzbietach bałwanów i pomknął na Kraków, połykając Poznań bez większego wstrząsu. „Zakopianka”? Zignorował kompletnie niepotrzebną mu protezę, arterię zbyt wąską nawet dla ludzi, a co dopiero dla żywiołu.
 
    Pognał na wskroś. Po miedzach nieużytków, po zakurzonych łbach starych pagórków, rowami i rzekami bez nazwy. Nie oszczędzał wiosek, czy pomniejszych miasteczek. Przekąsił Opolem, wyczochrał się Gorzowem. Śląski pięcioksiąg zadrżał i rozłożył nogi licząc na łaskę. Nim Zabrze westchnęło, Bałtyk już konsumował Zawiercie i zawiesił oko na Nowym Sączu.
 
    Kiedy na peryferiach inwazji padł Karpacz i Kudowa Zdrój – zwolnił na chwilę. Dwie wielkie misy, leżące u podnóży linii oporu, zaspokoiły pierwszy głód. Jednak ambicje nie pozwoliły agresorowi poprzestać na przekąsce, niechby i wystawnej. Bałtyk miał aspiracje większe niż kontynent. Zerkał ku Pacyfikowi, chciał poflirtować z Arktyką. Musiał urosnąć, bo kto zadawałby się z gówniarzem, gdy codzienność spędza w eklektycznej nudzie popołudni, w ekskluzywnym klubie dla gwiazd pierwszej wielkości?
 
    Gdzieś tam, spoza słowackich Tatr - szeptał pokusy Budapeszt. Kusił Balatonem ciepłym, miękkim bardziej, niż pierś kobieca podsuwana niemowlęciu, by nasyciło własną bezradność. Tylko ten jeden kaganiec stał już na drodze Bałtyku, żeby wypłynąć na naprawdę szerokie wody. Ostre, niespruchniałe zęby sterczały, drąc co bardziej pochopne chmury, a para krystalicznie czarnych kruków z rosnącym niepokojem krążyła nad aspiracjami słonej wody – widać w gnieździe wciąż były jaja, albo młode zbyt słabe, aby pofrunąć jednym kopem aż w alpejskie turnie.

    Bałtyk w swoich rojeniach już spływał w niziny, by pomiędzy Brnem, a Bratysławą zaroić się ławicą płodnych, szukających ziarnka spełnienia ostryg, choć żadna z tatrzańskich przełęczy wpuścić nie chciała aroganckiej, słonej wody.
   
    - Trzeba było przez Karpaty – pomyślał Bałtyk i cofnął się po raz pierwszy w wątpliwość. Każdy, bez względu na wielkość ma chwile, gdy bez obecności wszystkomogącej Muzy MUSI PRZEGRAĆ.

    - Spokojnie - szeptało dno przyciśnięte udem nowego pana. Chyba było mu dobrze, skoro pieściło lędźwie i oddawało się w pokorze pełnej zachwytu nad siłą raptusa - Można kochać w szaleństwie, można cieszyć się wszystkim co niedopowiedziane. Mamy czas, nic nie musisz. Pozwól, żeby miłość dojrzała!

    Bałtyk kołysał się tak u podnóży raz za razem, w takt przypływów, jak facet, który w mosznie nie nosi już nasienia, a jednak instynkt każe mu powielać ruchy zapisane w krętych, niepojętych ścieżkach DNA, w instynkcie, w kalendarzu księżycowym. Roił mrzonki, bo któż ich nie roi, gdy rozbije się o prawdę historii?

    - Mamy czas – mruczały leniwe fale, za każdym oddechem wydzierające skałom po jednym ziarnku piasku – dam radę. Nie wielkość, lecz niezłomność jest prawdziwą wartością. Dam radę. Przyjdzie kiedyś nasza chwila... Dorośnij wreszcie. Bądź twardym mężczyzną! Albo zaufaj sile zapachu kobiecej konchy... Miękkiej, tylko wtedy, gdy uwierzy... Bądź! Zostań! Razem... skruszymy każde zęby.

2 komentarze:

  1. Piękna przypowieść, na każdy czas i na każde pokolenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niech się zdarzy dopiero, kiedy już nie będę cielesnym tworem.

      Usuń