Pies był rudy i co najmniej odpasiony.
Krzepę miał i gabaryty. Na drugim końcu smyczy uczepiona była krucha istotka
płci żeńskiej, na której bydlę zapewne wymuszało w formie niechętnej darowizny
śniadanka, a może i obiady. Bidulka wlokła się tam, gdzie wiodła ją mocno
obciążona smycz. Gołębie ze stoickim spokojem kontemplowały minimalny ruch na
osiedlowych alejkach, reszta drobiu pochowała się w zaciszne wnętrza koron
drzew, bądź w gęstwiny tujowych zagajników. Na przystankach senni ludzie
czekali na lewiatana, który połknie ich korzystając z nieuwagi postronnych i
wypluje gdzieś w centrum, żeby spełnili pańszczyznę do ostatniego drgnięcia
etatowego zegara.
Pamiętam jak nasz owczarek podhalański (duże bydlątko) ciągnął na smyczy moja niską babcię, która runęła na śnieg i tak po nim jechała, podczepiona do psa (zamiast puścić smycz).
OdpowiedzUsuńobowiązek przede wszystkim. babcia pilnowała bydlęcia do końca. jak na Westerplatte.
Usuń