Zziębnięte koniczyny wyciągają szyje
spomiędzy mokrych źdźbeł i wpatrują się z płonną nadzieją w ogryzek księżyca,
jednak temu nie w głowie ogrzewać puchate kwiatki, gdy mrok wygryzł mu całą
wątrobę i nawet łysej glacy nie zostawił w spokoju. Budowlańcy karnie ustawiają
się w kolejce do kas, żeby zapłacić za dzisiejsze śniadanie – pieczywo, kawałek
mięsa i paczka papierosów podparta owocowym sokiem. Skuszony potęgą reklamy
nabyłem jadalne ziemniaki i rozkoszowałem się myślą, że dziś właśnie stanę się
szczęśliwym trawicielem tegorocznych zbiorów z pól swojsko utopionych w pejzażu
nieodległym i wspominałem lekkomyślnie wczorajsze widzenia. A było tego.
Na początek przyszłość narodu wracająca
ze szkół wciąż czynnych mimo chłodu wgryzającego się w mury. Mijają mnie ledwie
zauważając, za to ja pogrążam się w lekkiej trwodze. Trzecia część podejrzanej
latorośli tutejszej uważa polski za język obcy, a pozostali kaleczą go okrutnie
wulgaryzmami i nowomową gęsto przetykaną angielszczyzną. Niesmak. Opuszczam
okolicę przypatrując się głogom pełnym owoców, wyglądających jak krople krwi
zawieszone na ostrych cierniach. Nad zachwaszczonym polem pustułka w locie
stojącym cierpliwie wypatruje w zaroślach ciepłej strawy.
Pogrążony w obrazach dostrzegam gościa
z determinacją zmierzającego ku mnie. Od zawsze pijacy wszelkiego autoramentu
potrafią mnie wyłuskać w tłumie (szczególnie w pociągach) i obdarzać uczuciami,
pałać koniecznością wymiany poglądów, bądź udzielać mi wskazówek na życie pełne
sukcesów. Tym razem trafił mi się obcy. Oni też? Mimo wyraźniej niechęci na
nawiązywanie kolaboracji z uporem nękał mnie ciekawością własną, rozpraszany
nieco konwersacją telefoniczną (ktoś pożądał go bardziej, niż ów mnie – wódka
chyba się skończyła, albo cóś). Zbombardowany pytaniami bardziej niż Drezno w
trakcie zbawiennego dla wolnego świata nalotu dywanowego aliantów usiłowałem
opuścić znękaną świadomość i pogrążyć się w otchłaniach światów wymyślanych na
bieżąco z wyraźnym brakiem talentu.
Patrzyłem na wróble szukające czegoś
pośród wrotyczy i na jarzębinę pozbawioną liści za to z mrowiem jagód. Na
nastoletnie tabuny jednopłciowe snujące się między galeriami handlowymi i
tokujące bezustannie, pracujące najwyraźniej w pełnym dupleksie – każdy element roju gadał i
słuchał jednocześnie, co wydaje się zadaniem przekraczającym możliwości
techniczne mojego wyposażenia nadawczo-odbiorczego. Bosonogi cherubinek o
oczach błękitnych i blond-kędziorkach przypatrywał się światu z fotelika
samochodowego z ciekawością godną wizji Hitlera na dominację rasy aryjskiej.
Pani w tiulowej spódniczce wcale nie
zamierzała tańczyć baletu Czajkowskiego. W rajtuzach w łososiowe róże byłoby to
możliwe, jednak maseczkę miała niemalże pancerną, chroniącą nie tylko przed
ekspresją tańca, ale nawet przed tlenem rzadko pojawiającym się w atmosferze
wewnątrz maski, przez co lico miała chorobliwie blade. Kilka karampuków o płci
rozdygotanej niepewnością woli przetoczyło się deptakiem, gdzie kloszardzi
aromatyzowani na gęsto realizowali potrzeby życiowe licząc na darowizny z
dowolnego źródła. Zgaszony biznesmen uruchamiany hasłem „zaliczka” przemknął
ukradkiem udając własny cień i wcale nie patrzył na młode kobiety o twarzach
zdeformowanych makijażem. Ani na tę, przytroczoną do nieprzemakalnego wora
wyładowanego ponad miarę zapasami na ciężkie czasy.
Niestety, zimno się wkrada... Marzniemy w pracy jak wszyscy diabli (choć oni mają na rozgrzewkę kotły). Ubieramy się w podwójne swetry, kamizelki i polary, a mimo to ręce grabieją, a przemrożony nos chce odpaść. Dlaczego w tym kraju nie może być po prostu NORMALNIE?
OdpowiedzUsuńpytających o normalność jest chyba wciąż zbyt mało.
UsuńAch, ta pani w rajtuzach w łosiowe róże. Wcale jej nie zimno. Wie, że zimno to stan umysłu albo tylko podejrzewa, że tak jest i nie ma o co kruszyć kopii. Poza tym najważniejsze, że nos i usta ma zakryte. Cała reszta naprawdę się nie liczy.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję że to ironia.
UsuńOstatnio widuję znów ludzi w maseczkach i rękawiczkach z gumy.
OdpowiedzUsuńW sklepie czy przychodni, to jeszcze rozumiem, ale w parku?
ja w ogóle nie rozumiem - maseczki mają dziury wielkie jak polski budżet a wirusy są tak małe, że ich nie widzą nawet "eksperci".
UsuńZnów mnie wywaliło, powyżej 3 komentarzy zalogowane znikają...
OdpowiedzUsuńjotka
nie martw się - odnajdą się. już idę szukać.
Usuń