Deszcz potrafi (nawet po ciemku) wykryć
moment, kiedy może się przytulić do zapodzianego w otmętach nocy przechodnia,
wciąż ciepłego od snów niedokończonych. Gęsty na tyle, żeby nie dało się
lawirować pomiędzy kroplami gasił złudzenia i romantyczne uniesienia w drodze
na przystanek. Osiedlowe zwierzęta pochowały się i patrzyły z ukrycia na bezmyślnych
ludzi drałujących nieco szybciej niż kłusem pod przeszkloną wiatę autobusową, jakby
nie mogli dostojnie przeczekać wilgoci w przychylniejszym klimacie własnego em.
Kobiety przezornie wpatrzone w przestrzeń pod stopami usiłują przewidzieć,
gdzie pęknie ziemia i sam szatan nie wymyśli, co dalej się wydarzyć musi.
Przeskakując pęczniejące kałuże, suchą plamę pod rozłożystym jesionem, pod kwilącym
na brzozie ptakiem zaśmiewającym się do rozpuku, jakby opił się do wypęku czegoś,
co zacnie sfermentowało nieopodal śmietnika.
Tyle gołębiego guana nie ma żadne inne miasto, co Kraków...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Galapagos żyje z odchodów. może i Kraków zamierza zarabiać na nawozach naturalnych.
UsuńZawsze gdy pada, rozglądam się za miłośnikami deszczu, teraz również jesieni. Gdzie oni są? Dlaczego nie skaczą po kałużach z radości, że pada? Dlaczego nie wstawią gołej głowy, twarzy i nóg na krople deszczu? Och, jak łatwo kochać deszcz przez okno swojego domu lub swojego auta.
OdpowiedzUsuńjedynie dzieciom radość przychodzi mimowolnie. reszta zaskorupiona w swoich boleściach.
Usuń