Na
mojej drodze stanęła pani, której włosów wystarczyło zaledwie na obsianie regla
górnego i wyżej. Czarną, gęstą kosówką kusiła mimo mętnego, skisłego nieba. A
stopy czerwone od chłodu zrodzonego nocą tańczyły w rytm melodii, co to w duszy
grać musiała, sącząc się z miniaturowych słuchawek wetkniętych głęboko w uszy,
aż lico blade kryło się ciepłem rumieńca.
Chwilę
później wespół, choć osobno, patrzyliśmy z okien tramwaju na faceta w
motocyklowym kasku podczas pieszego rajdu gęsto zaludnionymi chodnikami. Mijał
beznamiętnie wszystko i wszystkich, chyba, że dopiero pod spodem tłukły się
niepoznane uczucia. Bo chyba powinny, gdy końcem września widzi się starszą
panią sponiewieraną uporczywym i niezbyt zdrowym życiem, jak ze stoickim
spokojem wyczekuje zmiany świateł na bosaka. Pięty i paluchy miała owinięte
plastrami, czyli nie była odporna na pumeks betonowych nawierzchni.
Kasztanowiec
z młodzieńczą fantazją raczył zakwitnąć i w połowie schnąc, w drugiej okrył się
miękką zielenią i gronami kwiatów, jakby powtórka z matury miała być właśnie
dziś. Dla spóźnialskich? Nieuków? Chyba sprawdzę kalendarz, bo może to mi się
coś wydaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz