Różowiutka mamusia z równie różową
córunią jechały do mokrego Miasta z bliżej mi nie poznanych opłotków, a różowe
parasole nudziły się im na oparciu autobusowych foteli. Była tam też pani o
pięknie różowych wargach, ale strach wspominać, bo piękna była tak, jakby sam Bóg
ją modelował przed chwilą więc lepiej się nie narażać zachwytem grzesznika, bo pewnie wciąż pilnuje jak
własnej…
Jakiś niedogolony chłopina sterował niepewnie własnym ciałem (niedookreślony czas później i
już w tramwaju – taki skok w czasoprzestrzeni nastąpił był gdzieś na wysokości
kropki po poprzednim zdaniu), a wzrok miał mętny niczym miejska fosa po przejściu khamsinu i głowę wypełnioną być może nieznanym jadem pochodzenia czarnorynkowego, względnie przywianym z sieci, w której każdy znaleźć może wszystko. Okropna konstatacja. Każdy i
wszystko w jednym stwierdzeniu nie popartym nawet cieniem dowodu, jednak
chłopina przemieszczał się krokiem równie niepewnym, jak robił to jego wzrok. A
nie waniał okowitą.
Na wszelki wypadek skupiłem wzrok na
kobietach. W tajemniczy sposób oczy ciągnęły ku tym, które makijaż uzupełniły
szkłami. Nie z błahej pobudki, ale leczniczo. Najpierw ta, która miała chyba za
długie nogi i ręce. Ze starszego brata? Palcami (oczywiście skrojonymi ponad
miarę) z pazurkami (jak uprzednio) wydłubywała z włosów (hmmm.. cóż za
monotonia) węzeł gordyjski, albo gniazdo remiza i nie patrząc dwoma palcami
usuwała pozyskane drobiny zrzucając je w niebyt – czyli w przejście, gdzie
trudne do zidentyfikowania zwłoki bezszelestnie dogorywały na nieczystej
podłodze. Pomyślałem, że natura, tak rozpasana w jednym wymiarze brutalnie odebrała ową nadwyżkę
w pozostałych i faktycznie – pani była upośledzona w pozostałych osiach wzrostu, a
uda miała opalone bardziej niż ręce. Przynajmniej te fragmenty, które odważnie
wychylały się z podartych dżinsów. Zastanawiające – co trzeba robić, żeby mieć
uda opalone mocniej od przedramion? Przewlekle prać pościel w wybielaczu?
Chwilę później zafascynowała mnie twarz
dziewczęcia, o której pochopnie zacząłem sądzić że jest naturalnie biała, bielą
jakiej każda szanująca się gejsza musiała jej pozazdrościć, kiedy dotarł do mnie
absurd owej myśli. Ta biel nie mogła być naturalna, prędzej chorobliwa, bo
ludzie własnowolnie tak nie wyglądają.
Kolejna okularnica (napomknąłem
wcześniej o mojej uległości względem niezdefiniowanej ciągocie podróżnej) miała na obu kostkach szczerozłote łańcuchy. Kajdaniarz? Galernik?
Nie ośmieliłem się myśleć „galerianka”, bo to byłaby zdecydowanie zbyt daleko
posunięta myśl, sięgająca bezmyślnej złośliwości. Więc jak? Galernica? Galeria?
Galerka? Wyraz zaczyna przypominać galaretkę a tego również chciałem uniknąć. Trudno. Grunt, że zdrowa była i bez wysiłku wysiadła, ciągnąc swój los z wysoko
podniesionym czołem mimo pobrzękiwania detalami na obu marznących niechybnie stopach.
Podróżowałem wystarczająco długo, żeby
nie poprzestać na powyższych widzeniach. I trafiłem jeszcze jedną wartą
zapamiętania. Przezorną i wrażliwą na ciała obce do tego stopnia, że na czas
podróży ubrała foliowe rękawiczki i wszelkich poręczy dotykała niechętnie i z
obrzydzeniem widzianym nawet poprzez maseczkę. Szczęśliwie jej okulary nie
potrafiły się srożyć i marszczyć wystarczająco, by pozostali pasażerowie
uciekali w popłochu, a pani wysiadając trzymała w dwóch sterylnych paluszkach
skażone śmiercią rękawiczki poszukując dla nich trumny – niechby równie
ohydnej, jak toksyczne, foliowe ochraniacze po krótkiej pracy w warunkach
wysoce szkodliwych.
Na zewnątrz też zdarzały się niewiasty
wyposażone we wspomagacze wzroku – niech wspomnę tylko tę pulchną, co kroczki drobiła i
stawiała stopy w sposób sugerujący, że chodnik jest naprężoną liną, a
najdrobniejszy błąd zaburzający wątpliwą równowagę zakończyć się musi nagłą
śmiercią w odmętach Hadesu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz