wtorek, 27 września 2022

Wzmacniacze widzeń.

 

Różowiutka mamusia z równie różową córunią jechały do mokrego Miasta z bliżej mi nie poznanych opłotków, a różowe parasole nudziły się im na oparciu autobusowych foteli. Była tam też pani o pięknie różowych wargach, ale strach wspominać, bo piękna była tak, jakby sam Bóg ją modelował przed chwilą więc lepiej się nie narażać zachwytem grzesznika, bo pewnie wciąż pilnuje jak własnej…

 

    Jakiś niedogolony chłopina sterował niepewnie własnym ciałem (niedookreślony czas później i już w tramwaju – taki skok w czasoprzestrzeni nastąpił był gdzieś na wysokości kropki po poprzednim zdaniu), a wzrok miał mętny niczym miejska fosa po przejściu khamsinu i głowę wypełnioną być może nieznanym jadem pochodzenia czarnorynkowego, względnie przywianym z sieci, w której każdy znaleźć może wszystko. Okropna konstatacja. Każdy i wszystko w jednym stwierdzeniu nie popartym nawet cieniem dowodu, jednak chłopina przemieszczał się krokiem równie niepewnym, jak robił to jego wzrok. A nie waniał okowitą.

 

Na wszelki wypadek skupiłem wzrok na kobietach. W tajemniczy sposób oczy ciągnęły ku tym, które makijaż uzupełniły szkłami. Nie z błahej pobudki, ale leczniczo. Najpierw ta, która miała chyba za długie nogi i ręce. Ze starszego brata? Palcami (oczywiście skrojonymi ponad miarę) z pazurkami (jak uprzednio) wydłubywała z włosów (hmmm.. cóż za monotonia) węzeł gordyjski, albo gniazdo remiza i nie patrząc dwoma palcami usuwała pozyskane drobiny zrzucając je w niebyt – czyli w przejście, gdzie trudne do zidentyfikowania zwłoki bezszelestnie dogorywały na nieczystej podłodze. Pomyślałem, że natura, tak rozpasana w jednym wymiarze brutalnie odebrała ową nadwyżkę w pozostałych i faktycznie – pani była upośledzona w pozostałych osiach wzrostu, a uda miała opalone bardziej niż ręce. Przynajmniej te fragmenty, które odważnie wychylały się z podartych dżinsów. Zastanawiające – co trzeba robić, żeby mieć uda opalone mocniej od przedramion? Przewlekle prać pościel w wybielaczu?

 

Chwilę później zafascynowała mnie twarz dziewczęcia, o której pochopnie zacząłem sądzić że jest naturalnie biała, bielą jakiej każda szanująca się gejsza musiała jej pozazdrościć, kiedy dotarł do mnie absurd owej myśli. Ta biel nie mogła być naturalna, prędzej chorobliwa, bo ludzie własnowolnie tak nie wyglądają.

 

Kolejna okularnica (napomknąłem wcześniej o mojej uległości względem niezdefiniowanej ciągocie podróżnej) miała na obu kostkach szczerozłote łańcuchy. Kajdaniarz? Galernik? Nie ośmieliłem się myśleć „galerianka”, bo to byłaby zdecydowanie zbyt daleko posunięta myśl, sięgająca bezmyślnej złośliwości. Więc jak? Galernica? Galeria? Galerka? Wyraz zaczyna przypominać galaretkę a tego również chciałem uniknąć. Trudno. Grunt, że zdrowa była i bez wysiłku wysiadła, ciągnąc swój los z wysoko podniesionym czołem mimo pobrzękiwania detalami na obu marznących niechybnie stopach.

 

Podróżowałem wystarczająco długo, żeby nie poprzestać na powyższych widzeniach. I trafiłem jeszcze jedną wartą zapamiętania. Przezorną i wrażliwą na ciała obce do tego stopnia, że na czas podróży ubrała foliowe rękawiczki i wszelkich poręczy dotykała niechętnie i z obrzydzeniem widzianym nawet poprzez maseczkę. Szczęśliwie jej okulary nie potrafiły się srożyć i marszczyć wystarczająco, by pozostali pasażerowie uciekali w popłochu, a pani wysiadając trzymała w dwóch sterylnych paluszkach skażone śmiercią rękawiczki poszukując dla nich trumny – niechby równie ohydnej, jak toksyczne, foliowe ochraniacze po krótkiej pracy w warunkach wysoce szkodliwych.

 

Na zewnątrz też zdarzały się niewiasty wyposażone we wspomagacze wzroku – niech wspomnę tylko tę pulchną, co kroczki drobiła i stawiała stopy w sposób sugerujący, że chodnik jest naprężoną liną, a najdrobniejszy błąd zaburzający wątpliwą równowagę zakończyć się musi nagłą śmiercią w odmętach Hadesu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz