Gość, na oko o sporym doświadczeniu
życiowym, biegnie z pełnym plecakiem i bynajmniej – nie do autobusu,
przypominając mi, że żyję w ciekawych czasach. Plecak noszę niemal zawsze,
jednak bez obciążenia. Może czas zadbać kondycję?
Co takiego trzeba mieć w głowie, żeby w
wąskim pasie zieleni między torowiskiem, a dwupasmówką posadzić szpaler
miłorzębów? Nie wiem, ale wyobraźnia się tam najwyraźniej nie zmieściła.
Starsza pani, odziana zbyt biednie jak
na obcą, ściska pomarszczonymi dłońmi niezbyt pełne siatki i z zaciśniętymi do białości
wargami obserwuje parkingi przed marketami spożywczymi. Druga – wyczytała wszystkie
literki na opakowaniu papierosów, zanim odważyła się sięgnąć po jednego i z
lubością poddać się nałogowi. Ubóstwo potrafi wypełznąć na twarz niepostrzeżenie i skazić nawet ulotny błogostan.
Dziewczyna w olbrzymich okularach
korekcyjnych, pachnąca kawą z papierowego kubka, przypomina mi kogoś, kto mógłby
być jej mamą, gdyby dawno temu nie zmienił klimatu na wyspiarski. Nawet kierunek się zgadzał.
Na przystanku przedwcześnie posiwiała
pani tuliła do siebie własne piersi, gdy inna przytulała bardzo kosmatego
pieska o uszach drżących z niecierpliwości, bo z tramwaju wysiadali właśnie dziadkowie, by go obdarzyć czułością.
Sobowtór dziadka dla odmiany zsiadł z
roweru, nadal oszołomiony rozwiązaniem łamigłówki z zakresu pierwszeństwa na
rozbudowanym skrzyżowaniu i rozglądał się wokół ze zmęczonym tryumfem. Na pewno
nie był to oryginał, bo ten nie miał prawa zajechać aż tam, szczególnie z racji
braku wzroku.
Na śnieguliczkach białe bombki będą
czekały przedwiośnia na głód ptasi. Owoce są okropnie niesmaczne i ptakom
trzeba desperacji, aby się na nie skusić. Śnieguliczki wiedzą o tym doskonale i
cierpliwie wypatrują swojego czasu. Oby nadaremnie.
Pierwsze (najbardziej ciepłolubne)
kobiety już zapinają nogi w iksy na przystankach, co jest nieomylną oznaką, że
zima tuż-tuż. Oby wystarczyło ciepła ud do ogrzania ciała skąpanego w okowach stycznia,
czy lutego. A przecież o poranku „dymek” z ust bywa wystarczający, aby wpisać weń dowolnie długą tyradę na potrzeby dopiero-co-wymyślonego komiksu.
W bezpośrednim sąsiedztwie izby wytrzeźwień
powstaje przestrzeń dla biznesu. Intrygujący mariaż. Izba mocno podupada na zdrowiu (być może skażona oddechem lokatorów), kiedy przestrzeń szczerzy się prętami zbrojeniowymi i betonowym licem godnym solidnego bunkra.
Chodzę jeszcze z bosymi stopami, w balerinach. Gdy widzę kobiety w kozaczkach, od samego patrzenia palą mnie w nogi ognie piekielne
OdpowiedzUsuństrasznie miękki grunt musi być w Twojej okolicy, skoro zapadasz się aż po krawędzie piekieł.
UsuńCiekawe obserwacje, ale nie każdy podobne czyni, ludzie nawet na klucze gęsi nie spoglądają...
OdpowiedzUsuńjotka
nie każdemu się chce zadrzeć głowę do góry. podobno alpinista, który tego zaniedbuje - jest już emerytem i nic nie osiągnie.
UsuńObserwacje na najwyższym poziomie....
OdpowiedzUsuńdziękuję. nie poradzę, że się trafiają. wystarczy dostrzec, a reszta już się dzieje bez woli.
Usuń