Jakiś gawron wypija kałużę, ale chociaż wybrał niewielką,
to i tak nie da jej rady. Bo już idzie pan z wyżłem, który ciekawość
demonstracyjnie nosi na wierzchu, taktując ogonem (calutkim, nie ciętym!) w
żywym metrum szybszym od pulsu. Zaraz za nimi sunie pan z metalową walizką, może
sejfem turystycznym, nieporęcznym bardzo, ale za to pancernym. Wypłoszą jak nic
gawrona. Wychodzę zarazić się zapachem ciepłego pieczywa. Wyżeł już waruje
przed witryną i ogonem zmiata okruchy, a może odśnieża chodnik – w każdym bądź
razie robi to niecierpliwie i niemal na palce staje, gdzie się podział ów gość
z drugiego końca smyczy. Biały księżyc przymarzł nad sąsiednią kamienicą
i zajść nie chce wcale. A gawron na blaszanym, falistym dachu śmietnika kłania
się gawronicy i rozkłada wachlarz ogona piękniej niż japońskie gejsze. Poważnie!
Można zapytać tego gołębia bez lewej stopy, który samotnie patroluje przestrzeń
pod karmnikiem dla drobnicy licząc na resztki z pańskiego stołu. Gołębi nikt
kłamać nie uczył, więc może wiarygodnym będzie bardziej ode mnie.
PS. No więc faux pas – pomyliłem księżyc ze słońcem… ale
ono takie srebrne przez chmury przeświecało, że nie poznałem absolutnie.
Dopiero, kiedy kot położył się w kleksie światła na podłodze przyszło
opamiętanie.
Koło zapachu ciepłego pieczywa trudno przejść obojętnym, świeża bułeczka z masłem lepsza od ciasta z lukrem...
OdpowiedzUsuńtak jest i gorąca żeby masło się topiło
UsuńKsiężyc czy słońce - jaka to różnica, skoro przymarzło nad kamienicą? Fakt przymarznięcia uważam za czarujący!
OdpowiedzUsuńtak było nie całkiem bladym świtem.
Usuńtrudno było przestać się gapić.