Siedziała
na ławce w parku, kryjąc się w cieniu kasztanowców-staruszków. Zadbana, może
nawet piękna, zwracająca uwagę nie tylko sylwetką, ale i strojem, który dobrany
był z dużym smakiem i ściągał męski wzrok bez względu na wiek przechodnia.
Każdy znaleźć potrafił coś, z czym chciał się identyfikować, zerkał onieśmielony
licząc na wzajemność, na zainteresowanie, lub chociaż wymianę uśmiechu. I tylko
mały chłopczyk podbiegł beztrosko i spocone dłonie położył jej na kolanach
subtelnie rajstopami przykrytymi i patrzył w oczy tak długo, aż dostał
cukierka, którego natychmiast włożył do buzi i ze szczęściem piskliwym uciekł
oglądając się tylko, czy go nie gonią i nie chcą odebrać słodkości. Obok kobiety,
na ławce leżał bukiet kwiatów w foliowym opakowaniu. Machinalnie wyjęła jeden z
kwiatów resztę pozostawiając w niepamięci i braku zauważenia. Powąchała go raz
i kolejny. Popatrzyła na aksamitne cienie chowające się pośród płatków. Zapewne
zapachu nie odnalazła, albo taki, który nie wniósł nic nowego w jej
teraźniejszość, czy przyszłość. Kwiat. Róża na metrowej łodydze, która
świadczyć ma o jakości pąku. Lizała palec, więc chyba w swoim roztargnieniu, w
tym zanurzeniu w samą siebie nie uniknęła twardego kolca zakrzywionego niczym
szpony lamparta, czy dziób orła.
A
ja naprzeciwko siedziałem zanim nadeszła i melancholią niespodzianą dotknięty,
albo słońcem rozpieszczony, poddałem się szczegółowej rewizji słonecznej i
oślepieniu w oczy bijącemu światłem nad miarę jaskrawym. Milczałem bardzo
dorośle i dojrzale nad podziw. Nawet twarzy uczuciami nie starałem się pokryć,
tylko wsobnie, wewnętrznie przeżuwałem niedostatki własnych mniemań na temat
własny i świata. Teraz już siedziałem i usiłowałem patrzeć, co robi nieznajoma,
pośród parku, w środku dnia, kiedy większość spacerowiczów to emeryci i młode
mamy z dziećmi, bo reszta świata zagoniona, w pędzie do kapitału pomarzyć tylko
mogła, o takiej ławce pościelonej ciepłem słońca i leniwym myślom błądzącym
gdzieś poza światem ekonomii.
A
pani siedziała na ławce, z jednym kwiatem w dłoni i drugą dłonią w ustach, żeby
szpic kolca róży zębami wydłubać i wypluć, zanim naskórkiem zarośnie i zadrą dotkliwą
naznaczy kolejne dni. Kiedy już się udało a twarz kobiety nie rozjaśnił nawet
cień tryumfu, zaintrygowała mnie na dobre. Nawet nie udawałem już, że czytam,
że sjestę odprawiam, albo modły do nieznanych bóstw, tylko zachłannie gapiłem się
w jej stronę, na nią. Patrzyłem, jak słońce przedziera się przez kręcone, długie
włosy o wiśniowej barwie, a niebieskie oczy w cieniu włosów stają się popielate.
Potrafiła zmarszczyć czoło tak, że oprócz poziomych zmarszczek pojawiały się
też pionowe, coś, jakby zaproszenie do gry w kółko i krzyżyk. Odeszły ode mnie
melancholie, a ich miejsce zajęła najpierw frywolność i domniemania rozpustne,
a potem…
Potem,
to było już o wiele trudniej, bo w jej oczach świat wydawał się bezdenną
studnią, w której głębinie z każdym metrem kolory traciły swoje znaczenie, a
studnia trwała i rosła w dno siebie. Najłatwiej powiedzieć, że dramatyzuję, że
ubarwiam, albo wymyślam bzdury, żeby uczuciowym jednostkom zrobić krzywdę, ale
zwiędła na tej ławce tak, że gdyby teraz podbiegł ów chłopczyk, to wyjąłby z
buzi cukierek i sam, własnowolnie oddałby jej, żeby ją pocieszyć… nie było chłopczyka…
nikogo nie było… tylko ja…
Wstałem
i podszedłem do niej, jak podchodzi się do rozpaczy bezkresnej. Oczywiście, że
miałem obawy, bo w tym stanie mogłaby podrapać pazurami stwórcę i matkę własną.
Paznokcie miała wyostrzone na współczesną modłę i wzmocnione pancernym lakierem,
który sam w sobie mógł krzywdę tkankom miękkim zrobić, że o oczach nawet nie
wspomnę. Oliwkę z martini mogłaby wyjąć takim paznokciem nadziewając ją na ów
rapier i zaledwie czubkiem opuszka zmienić smak drinka. Szedłem te kilkanaście kroków
zaledwie, a każdy krok ciężki był tak bardzo, że ledwie nogi nad ziemię unieść
mogłem i tylko pretekstu szukałem, żeby przestać, żeby odwrócić wzrok, z ulgą powiedzieć
„przepraszam” i minąć ją i zapomnieć. Zapomnieć nie tylko wzrokiem, ale
sumieniem. Ale nie. Ona siedziała nieruchomo i widzieć mnie nie mogła, bo
płatki zaczęła obrywać z tego kwiatka nieszczęsnego, który miał pecha wpaść jej
w ręce i niczym młodzieńczą wróżbą płatki spadały bezmyślnie na ziemię – kocha,
lubi szanuje… Róża milczała w swoim bólu utopiona kompletnie, pani w beznadziei
piękną dłonią odsyłała w niebyt kolejny płatek, a róża wciąż nagością nie
chciała się odkryć i kolejne płatki aksamitne surfowały w stronę ziemi.
Usiadłem
obok bez słowa, bo wrażenie miałem takie, że słowem mógłbym rozstrzelać
atmosferę, choćby było najbardziej na świecie niewinne. A co dopiero taką
kruchą delikatność. Siedziała trzymając trupa różanego w dłoni, a płatki pod
stopami kaleczyły krwią ciemną, krzepnącą bordowo-czarnym ciepłem biały żwir
alejki. Milczałem i nawet wiatr omijał nas, żeby nie zakłócić misterium, a pani,
kiedy już płatków zabrakło rozbierała różę z kolców, z liści, z życia.
- Przyjechałam
tu na kawę i piję ją już dwa lata. Piję kawę w obcym mieście i jestem obca. Nie
swoja, nie tutejsza, niczyja. Bo mi się zdawało… znowu... Bo myślałam – podobno…
Milczeliśmy
dalej, a słońce niewzruszone szukało czegoś w jej włosach, a mi na karku malowało
niemożliwości – jej palce na mojej szyi mi słońce namalowało, aż w gardle mi zaschło,
bo przecież nie liczyłem nawet na ułamek tego. Słońce wie lepiej – pocieszałem się.
Skoro uwodzi, to poczekajmy. Siedzieliśmy obok siebie dość ciasno, bo te róże pozostałe
miały pnie niebosiężne, a ławka – jak to ławka – dla dwojga, dla mamy z
dzieckiem, dla bezdomnego z suchą bułką, albo winem najtańszym z możliwych. A
tu, te róże rozpychały się jakby cudem świata były, egocentryczne, zadufane i
czekające wyroku. Pani wzięła w dłoń kolejną, gdy z poprzedniej kikut został
nagi i bezmyślnie rwała płatki we wzroku mając nicość niemalże doskonałą. Rwała
płatki i mówiła nie do mnie, lecz przed siebie, jakby do tych płatków, które w otchłań
ulatywały układając się gęstniejącym dywanem pod jej nogi w buty na wysokim
obcasie odziane.
-
Nigdy nie będę u siebie tutaj. Bo noszę w sobie inne miasto i tu… gościem być
mogę tylko. Dwa lata? A może wystarczy. Nie wiem, co robić mam, bo zostać tu z …
albo wracać bez… Słowa i kwiaty. Fakty i marzenia. Siłować się? Udawać? Są
rzeczy, których nauczyć się nie da, są uczucia, do których trudno się przekonać,
a zmusić wręcz nie da. Duszę się tu. Nie śpię, nie jem. Nie żyję, lecz
wegetuję. Ale nie sama. Są chwile, kiedy (AR)Temida przechyla szale i tylko
alkohol potrafi zrównoważyć chwilowe, ziemskie mniemania. Gdy szklanka rozbija
się o ścianę wczoraj pomalowaną, a ja... nie wiem i zgadnąć się nie podejmuję,
więc trwam i to trwanie jest najbardziej paskudne z wszystkich moich działań.
Bo nie działam, a trwam, niczym styropian spławika czekający na impuls
wiedziony haczykiem. Żyję czekaniem na decyzję, której sama podjąć się nie
podejmę. Z braku sił, z braku odwagi, z braku... Z samych braków.
A później popatrzyła na mnie, jakbym dopiero
jej się objawił i zapytała, od kiedy jestem. Jak wiele słyszałem i co
zrozumiałem. Nie było łatwo opowiadać, ale po to chyba się pojawiłem, więc
starałem się głosem stonowanym wyjaśnić własną obecność obok niej i jej róż tak
bezwzględnie torturowanych w bezwidzeniu. Opowiedziałem minione, w którym byłem
wystarczająco blisko, a ona zasępiła się jeszcze bardziej i kolejny kwiat
wzięła w rękę.
- Idź
już proszę. Idź, bo nie wiem, czy powiedzieć dziękuję, czy przepraszam. Ale dobrze,
że byłeś. I dobrze byłoby, gdyby to było tylko wspomnienie.
Czasami bywamy mimowolnymi świadkami cudzych myśli, nawet gdy nie chcemy takiego bagażu, ale temu obok jest wtedy lżej...
OdpowiedzUsuńa czasem po prostu bywamy.
Usuń...a róż szkoda.
OdpowiedzUsuń...a róży szkoda.
OdpowiedzUsuńurwać płatki, to jak włosy z głowy rwać w rozpaczy
UsuńTylko że włosy rzecz nabyta - odrastają.
UsuńJeśli babka była w rozpaczy, mogła sobie rwać owłosienie. Po co było maltretować różę?
Usuń(Polemizuję z bohaterką, nie z Tobą).
Usuńwidzisz... a ja rozumiem. dzieje się coś dramatycznego co pożera rozum. kwiat niewinny, ale staje się ofiarą przypadkową równie dobrze mógł być to notes z numerami telefonów, albo zeszyt z notatkami z wykładów. mógł być wręcz portfel i zdjęcia masakrowane nieświadomie. Kiedy w głowie grubo od trudnych myśli ręce nie wytrzymują ciśnienia i robią coś, czego potem się wstydzą, albo żałują. zupełnie, jakby niezależnymi bytami były. skąd wiesz, od kogo kwiaty i czy nie autor był powodem zachowania?
UsuńTo niczego nie zmienia. Mogła włosy, mogła portfel, notes, albo zdjęcia. Róży szkoda. Co ona winna, że z niewłaściwych rąk przyszła?
Usuńa pozostałym elementom winę potrafisz przypisać? tylko nie płatkom? kartki notesu noszą piętno grzechu pierworodnego? zdumiewające...
UsuńMistrz niedopowiedzeń, ładny obrazek kobiety z różami do obrywania płatków.
OdpowiedzUsuńbo historie lubią mieć ciągi dalsze, więc niedobrze jest pozamykać wątki na głucho.
Usuńmoże sama sobie wyszepczesz takie zakończenie, na jakie akurat masz ochotę?
Mnie już wychodzą tylko prozaiczne zakończenia, a na takie nie mam ochoty.
Usuńto zostaje wzdychać - zamierzam trwać w nieoznaczoności
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńJakoś nam się z tymi różami zgrało:)
A dylematycznie:
"Ani ty, ani ja
nie byliśmy gotowi
aby się spotkać.
Ty… przecież wiesz…
Idź dalej swoją drogą."
("Spotkanie" F.G. Lorca)
Pozdrawiam:)
niech Ci się trafi dobry czas na spotkanie z człowiekiem.
Usuń...a raczej dobry człowiek do spotkania.
UsuńMam wrażenie, Oko, że Lorce po ostatnim (w 1936 roku) spotkaniu z "ludźmi" jest już naprawdę wszystko jedno:(
UsuńFrau Be
Dobry człowiek do spotkania z czasem:)?
A poważnie - zawsze, gdy słyszę epitet "dobry człowiek", przypominam sobie słowa jednej z kuzynek: "To był dobry człowiek... Ale nie dla mnie.":)
Pozdrawiam:)
Słusznie i naukowo.
Usuńto smutne Leno - że można aż tak uciec od człowieczeństwa - może Lorca miał jakiś dołek psychiczny?
UsuńMiał "nieodpowiednie" poglądy polityczne i preferencje i za któreś z powyższych został wywleczony z domu, w którym się ukrywał i zamordowany...
UsuńPozdrawiam:)
tak to jest z niedouczonym. dzięki za objawienie.
UsuńA czy w realu masz na wyłączność, taką Panią z różami? Życzę abyś miał. Ukłony
OdpowiedzUsuńtrudne pytanie...
Usuńspotkanie z rozpaczą i beznadzieją to doznanie, które nie tak łatwo z siebie strzepnąć.
ale zdarzało się, że pani gotowa była nie tylko płatki kwiatom bez świadomości zabrać.
są takie osoby, które mają odwagę ze mną rozmawiać, nawet, kiedy temat jest z pogranicza intymności.
Na wyłączność człowieka? to mi się z niewolnictwem kojarzy - nie chcę ani pół.