piątek, 9 lutego 2018

Zbawiciel(ka).


Duszę się. Tonę i zalewa mi usta ta wszechobecna doskonałość. A ja taki nieudany. Niezorganizowany, beznadziejny i prymitywny. Nie umiem nic, wszystko mnie przerasta, a życie śmieje się ze mnie szyderczo patrząc, jak z każdym dniem odstaję bardziej. Jeszcze chwila i mnie zdubluje, zdyskwalifikuje, wręczy czerwoną kartkę i każe zejść – śmiertelnie najlepiej, żebym nie kalał własną osobą owej doskonałości.

Budzę się już z rumieńcem wstydu, a w gardle mam sucho, bo wiem, że inni… no tak – inni w tym czasie zdążyli już… inni są pachnący zapachem za pięć stów albo i więcej, mają krawaty, za cenę których można byłoby ubrać małą armię gdzieś na azjatyckiej prowincji, prowadzą „negocjacje” w „kluczowych sprawach”, a świat wstydzi się, że jest taki malutki przy nich. To pewnie dlatego sprzedażą objęto już działki na wszystkich księżycach Saturna, to dlatego wzrok z elektroniczną bezdusznością sumuje wartość człowieka na podstawie opakowania, w którym był łaskaw świat oszołomić właśnie dziś.

A ja się wstydzę od rana, nogami majtając na skraju łóżka – nagimi nogami, trochę marznącymi. Siedzę i wstydzę się dryfu powolności. Mogłem już Kasjopeję sprzedać, albo zamienić ją na Plejady… Niechby chociaż rozszyfrować tajemnice dialogów sztucznych satelitów tokujących bezustannie. Nic z tego. Siedzę, majtam i wstydzę się bardzo, a pachnę stygnącą nocą, a nie perfumą, której kilogram przekracza pięcioletni PKB Ugandy. Niepokój wzbudza we mnie podłoga, bo nie wiem, czy kiedy nogi na niej postawię nie porazi mnie śmiertelnie, żebym już więcej własną pospolitością jej nie kalał, bo przecież zdecydowanie godniejsze stopy się trafiają podłogom, tylko ja taki niedorobiony, niewydepilowany i z pedikiurem nie mający zbyt wiele wspólnego poza wzajemną niechęcią.

Dow Jones wspina się, albo zdycha, a ja zamiast ekscytacji, zamiast rumieńców i środków antydepresyjnych, ja… nogami majtam, jak tępy jaskiniowiec i nie kupuję, nie sprzedaję, i rąk załamywać nie zamierzam, a przecież… Miedź podrożała na londyńskiej giełdzie… EBC, KGB, CIA, UNESCO, liga hiszpańska i portugalskie nieruchomości. Decyzje, preferencje, wskazania. Chińska ekspansja, rosyjska ruletka, koreańska polityka, brazylijska hiperpłodność karnawałem powodowana rokrocznie. Rak marmurkowy z niemieckich laboratoriów pożerający słodkowodne głębiny. Eksperci i sfery zbliżone do dysydentów, tajne, kuluarowe układy, szachy międzypartyjne, globalna partyzantka podskórna, tylko czyhająca, aż najsłabszy i najbardziej nerwowy się wynurzy… żeby go zagryźć, z dyplomatycznym uśmiechem, wolnym od jakiejkolwiek odpowiedzialności.

A ja nawet się nie zanurzyłem… Nogi nadal mam nad podłogą zimną, zakurzoną, bo całą noc spokoju miała grawitacja, żeby taki kurz sprowadzić do parteru - znaczy przytulić do podłogi. On miękki, wewnętrzny, bo nie otwieram okien, spoza których sadze, kurze, smogi i hałasy drapiące ucho wewnętrzne i sumienie. Nawet erekcji nie mam, co chyba świadczy o mojej społecznie nieuzasadnionej obecności i wystawia mi świadectwo szkodnika, wirusa złośliwego, pasożyta żerującego na organizmie czynnym zawodowo, prywatnie i emocjonalnie.

Nie chcę się wyrażać, gdzie mam owe wartości, kiedy tak siedzę i majtam nogami ponad tą podłogą, której staram się unikać nawet wzrokiem. Wysikałbym się, ale to wymaga paru kroków do łazienki… Nie wiem, czy aż tyle energii mam w sobie, czy tyle wsparcia dla mojej nieskromnej chwilowo kubatury świat potrafi wyegzekwować. Nawet nie – bo sikać się nie uczyłem, a muszę. Poddaję się i nogami ostrożnie zadeptuję podłogową noc drepcząc pionierskim szlakiem do łazienki.

Podłoga syknęła, ja też – niedobrze… Ja wolałbym nie poczuć chłodu. Ona też wolałaby odpoczywać ode mnie. Wolałaby pewnie, żebym zajął się ekspansją w światy odległe, importem owoców, albo eksportem technologii… Wiem – na początek baranica, żeby koło łóżka łaskotała w nogi o poranku i kusiła rusałki, gdyby niepojętym zrządzeniem losu miały okazję własnoocznie zauważyć oną przy moim łóżku… Może nawet pozwoliłyby jej poznać aromat własnych pośladków i posłuchać śpiewu natury w czasie, gdy bieliznę wąchałaby podłoga, aby później poplotkować ze mną w temacie egzotycznych smaków niewysławialnych i dopiero co poznanych?

Martwi mnie ta moja podłoga, bo aspiracje ma mocarstwowe, zamiast leżeć i nie skrzypieć. A mi się sikać chce tylko i bez niej nie poradzę sobie zbyt elegancko. Resztka cywilizacji we mnie usiłuje przekonać mnie, że sikanie na własne łóżko nie jest polecane przez poradniki z zakresu savoir vivre… A poza tym… przyjdzie noc… kiedyś się zdarzy być może…. Przyjdzie i zastanie łóżko mokre, zimne i przesączone amoniakiem, który za sole trzeźwiące robi, więc sen mi odbierze bezapelacyjnie – ten przyszły… Więc nie… Więc nogi na podłogę i potulnie wędruję. Do tam, gdzie amoniak jest spodziewany i pośród zasieków powędruje do swojej przyszłości, skrupulatnie pilnowany domyślną szczelnością rurociągu i chemicznymi wilczurami.

Zrezygnowany, pokonany własną myślą, zbyt ubogą, abym świat mógł zaintrygować i w świetle fleszy się ustawić na choćby drobnym postumencie poszedłem, bo z fizjologią walka jeden tylko ma finał i tylko jednego zwycięzcę odbierającego laurowy wieniec. Nie ja nim jestem – od razu dopowiem niedomyślnym i niedouczonym. Znów wstyd, bo do zawodów stanąłem chociaż wygrać nie mam prawa. Nawet kłamać o zwycięstwie jest trudno, bo umysły pogrążone w wyliczaniu esencjonalności wymiany i geopolitycznych aspektach zmieniających chwiejną równowagę ekonomiczną, plus barter, plus zakulisowe, plus embargo i konsekwencja, a może nawet wspólne selfie na FB? Ech – stopień komplikacji rośnie i do tego ci Anglicy – większych pyszałków świat chyba nie widział. Zaścianek spoza Europy, usiłujący Europie kształty narzucać!

Nawet sikanie zarumieniło się od złości i rumieńce z policzków próbuje spławić siecią wod-kan. Skąd pomysł, żeby naród tak wątły stanowić miał o świata rozumieniu? O dialogu? Skąd pomysł, żeby ustawić na czele coś równie absurdalnego i zaściankowego? Plebejskiego i wielkiemu światu narzuconemu chyba tylko głodem większym niż miał Hammurabi, niż Aleksander, Napoleon, czy Tuhan-Bej? Niż współcześni tyrani? Dlaczego?

Motam się we własnej małości, w małostkowości i być może zawiści. Motam się w bezmyślności i nieudolnościach własnych, na które chyba wpływu nie miałem, bo poczęty zostałem bez pytania, bez jednej, najbardziej prozaicznej alternatywy – dostałem klapsa i słowa zimne, niedofinansowane, zmęczone – ŻYJ! I nie drzyj mordy, bo jeść ma ci dać kto inny. Albo nie!

Zapłakałem już wtedy – po raz pierwszy jawnie. I beznadziejnie, bo kiedy już żyć miałem, to ani śladu instrukcji. Nawet celu nikt skutecznie nie pokazał. Łażę i nie wiem dokąd, stoję i nie wiem po co, robię i zapewne głupio, skoro nie domyślam się nawet, co osiągnąć należy – jak gra bez reguł i bez powtórzeń. Jestem. Do niczego, ale jestem i marnie trawię światu czas własną niekompetencją, którą inni… No właśnie!

Jak oni się jej pozbyli? Na kurs poszli dofinansowany ze środków unijnych? Matka miała bardziej tłuste mleko? Ojciec w genach boską inteligencję przekazał? Nauczyciel namaścił cyrografem wszetecznym? Albo tatuażem wypalił azymut wiedzy tajemnej? Zbyt wiele wilgoci się we mnie zebrało, żebym ustał spokojnie, bo nogi zmęczone nocą (dlaczego???), bo wzrok zapada się we mnie, a ramię ściany sięga, żeby się oprzeć i czoło na nim rozgrzane już wesprzeć.

Zmęczony nocą, tępy, nierozumny… przegrany, zanim zacząłem, zanim wszedłem na ring, na „ścieżkę kariery” - sikam, wylewając skisłe, snem zarażone żale w otchłań mojej ignorancji, która próbuje rozstrzelać mój umysł serią kropli tak szybkostrzelną, że niemal ogniem ciągłym tłukąc się pod czaszką, gdy woda spotyka wodę – tę ciężką od sumienia nasiąkniętego winą przez noc niedokończoną i powolną wszelkiemu złu. Każdej niedoskonałości… Woda, która ze mnie wykręcona została splotem mięśni nieznanych mi tak perfekcyjnie… Jakbym był mistrzem świata ignorantów. Mistrzem pobieżności. Ale ona wie swoje i płynąć musi. MUSI!. Bo wie, dokąd zmierza – na samo dno piekieł, bo inaczej nie potrafi…

Wilgoć zostawia mnie, zostawia moje dylematy, osadza na mnie schnące błoto własnej, ubrudzonej życiem obecności i idealną spływa. Brud nie – on zostaje na powierzchni liszajem, szumem, smrodem i kłopotem. Zostaje ze mną; zostajemy wespół nasyceni wzajem – Ja-nim, ON-mną – śmierdzimy na każdym stopniu świadomości. Dwoje nieudaczników, odprysków, piany kryjącej majestat.

Wreszcie wilgoć się skończyła. Ona tak, ale ignorancja nie… Smutna konstatacja i zimne nogi na kaflach, które już wcześniej z podsufitowym kurzem flirtować poczęły. Czuję się dramatycznie źle, głupio i pochopnie. Znowu wygłosiłem komunikat, który nawet szyderstwem się nie odbił od ściany, lecz umarł w nieskończoności. Nie wiem, co robić mam, nie wiem, czy warto w ogóle podjąć wysiłek. Parę kroków do łóżka, z którego jedną, nieudaną myśl wcześniej wyszedłem. Parę kroków zaledwie…

A wtedy przyszłaś TY. Przyszłaś powiedzieć mi, że słońce wciąż świeci. Nie zapomnę Ci tego nigdy… chyba… obym znowu nie uzurpował sobie zbyt wiele względem niedoskonałości mojego istnienia. Dziękuję. Bose stopy plaskają wilgocią o zakurzone kafle, a z zewnątrz spogląda na mnie dzień. To tak można???

42 komentarze:

  1. Pięcioletni PKB Ugandy, brak erekcji i sikanie na własne łóżko niepolecane przez poradniki z zakresu savoir vivre'u zdecydowanie poprawiły mi dzisiejszy humor!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to takie coś jak "dobry humor" jest w ogóle możliwe? zdawało mi się, że preferujesz stany emocjonalne z drugiego końca dostępnej skali... Jeżeli przeciągnąłem Cię na pozytywną stronę... ho, ho... moc jest ze mną!

      Usuń
    2. "Preferuję"?
      Naprawdę sądzisz, że jest to kwestia wyboru?

      Usuń
    3. gmerałem w pamięci własnej, która doskonałą nie jest, ale trudno mi przypomnieć sobie Ciebie po tej stronie, gdzie śmiech się szczerzy bez uzasadnienia żadnego. może warto spróbować? Choćby przyszło powagę porzucić na chwilkę i pozwolić sobie na szczenięcą beztroskę.
      Bez wymówek i uzasadnień (powiem Ci na ucho, że właśnie otarłem łzy ze śmiechu, bo przeczytałem wreszcie, co ja tutaj popełniłem i podobnych "wyjątków" do tych, które Tobie się spodobały, znalazłem ciut więcej) - moim faworytem jest zdanie, w którym pojawia się obawa, że życie mnie zdubluje i każe mi zejść najlepiej śmiertelnie.

      Usuń
    4. Za późno mnie poznałeś. W bardzo złym czasie mojego życia.

      Usuń
    5. tego nie zmienię - próbowałem gmerać w czasie, ale słabo mi wychodzi - nie słucha mnie drań, albo wie, że nabroiłbym okrutnie.

      Usuń
    6. Oj, nabroiłabym i ja!

      Usuń
  2. To widocznie sikanie nie bardzo Cie przypiliło, bo zamiast filozofować, wyskoczyłbyś jak rakieta, nie zważając na zimno podłogi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i pomyśleć, że to Ty przy jednej z notek miałaś skojarzenie, że jest ona fizjologiczna...
      znam gościa, który twierdzi, że "prawdziwy mężczyzna" (cokolwiek to znaczy) potrafi w sobie unieść pięć litrów piwa. a przynajmniej powinien to potrafić - oj... jak mi daleko do takich osiągnięć... i żadna podłoga mnie nie zniechęci.

      Usuń
  3. też znam tego gościa.
    ale dopytaj go - każdy kufel piwa "zagryza" solą z noszonej przy sobie solniczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie ten - ten mój, to wymagałby, żeby solniczkę nosić za nim ( osobiście nie zarejestrowałem używania soli). i te piwa również, bo przecież nie przystoi majestatowi nosić osobiście. za to towarzysko ma walory - potrafi opowiadać tak, że owe piwa odchodzą w niebyt w tym nieistniejącym "międzyczasie" i każda ilość jest zbyt skromnie dobrana do okoliczności.

      Usuń
  4. Pojemność pęcherza moczowego wynosi do 500 ml, przy ciężkiej chorobie (np. dur brzuszny) max. do czterech litrów.
    Niemożliwe jest więc, żeby utrzymać w nim 5. litrów, bez wspomożenia solą (która zatrzymuje płyny w organizmie).
    Więc niech nie koloryzuje - upomnij go.
    Chyba, że lubisz słuchać bajek przy piwie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak jest psze pani. zrobię to niechybnie, albo nie. słuchać lubię, bo dobra opowieść warta więcej niż ponura rzeczywistość. a rozliczać kogokolwiek z pojemności organizmu, to żenada. już lepiej się pośmiać, o ile pęcherz to wytrzyma.

      Usuń
    2. ok - więc baw się słuchając, ale we wszystko nie wierz tak do końca...

      Usuń
    3. uff... całe szczęście.
      (wspomnę tylko, że piwo wlewa się do żołądka, a zanim dotrze do pęcherza, to część może być transportowana układem pokarmowym - wejdzie grubo więcej niż te Twoje pół litra - uwierz, że też możesz być omylną i baw się)

      Usuń
    4. brałam to pod uwagę (i to o krążeniu piwa i to o mojej omylności)

      w co mam się bawić?

      Usuń
    5. uśmiechnij się, rozluźnij - nie trzeba wiecznie stać na baczność.
      baw się - treścią, wyobraźnią hipotezą - słowem napisanym, bądź wywołującym obrazy.
      dobra opowieść warta jest tego. a jeśli jest zła, to szukaj innej, która coś wniesie.

      Usuń
    6. Przez cały czas rozmowy z Tobą - szczerzę zęby (nie czujesz tego?!), przepłukując je od czasu do czasu dobrym piwem.
      To powoduje, że jestem całkowicie rozluźniona, a lukając tu, do Ciebie - próbuję ćwiczyć wyobraźnię słowem napisanym i treścią.

      Usuń
    7. widzisz - a ja taki gruboskórny, że nie widzę. ale czego po facecie się spodziewać.
      jak idą ćwiczenia? ja po przeczytaniu wzmocniłem mięśnie brzucha - ze śmiechu.

      Usuń
    8. ja też, powoli... już prawie mam czteropak...

      Usuń
    9. do wypicia? czy mięśniowy?

      Usuń
  5. ha! no właśnie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Filozofia znad sedesu? No podobno to wyjątkowo twórcze miejsce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na skraju łóżka rodzą się fantasmagorie.
      sedes je sprowadza do parteru

      Usuń
  7. Coraz słabiej rozumiem Twoje motywy tworzenia tekstów O_o'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. motywy tworzenia tekstów... brzmi jak teoria mechaniki kwantowej.
      ja chwytam myśl, która się do mnie przyplącze i patrzę, co z nią zrobi moja wyobraźnia.
      a potem, żeby było oczywiste, że to wymysł pochylam czcionkę, bo zauważenia piszę wyprostowane.
      i nigdy nie wiem, co się pojawi kolejnym razem, bo nie planuję wizji.

      Usuń
    2. Po prostu od dłuższego czasu mam wrażenie, że Ci czegoś brak. ;]

      Usuń
    3. szukam. to proces bez końca chyba. szukam siebie w sobie i w innych. dojrzewam, gubię się i odnajduję.
      przyjdzie czas, kiedy zanurzę się w fotelu i będę trwał w samozadowoleniu, a wnukom opowiem historyjki, jeśli blog przetrwa (tzw. pamięć zewnętrzna).
      ale - skoro masz takie myśli - zastanów się nad celem prowadzenia zapisków blogowych w ogóle - ci, którzy mają to, czego oczekiwali od życia nie mają czasu na pisanie, bo konsumują bieżące szczęście. pozostali cierpią na jakiś deficyt, którego wstydzą się objawić wprost. Osobna grupa, to ci, którzy mają aspiracje i piszą, żeby się sprawdzić, zanim uda się zaistnieć literacko - napisałaś właśnie bajkę - brakuje Ci kogoś, kto powinien ją przeczytać dawno temu? kto pogłaskałby przed snem i opowiedział coś, co sny ubarwić mogło? na spełnienie etosów rycerskich, albo siedem lat tłustych? Piszę, a treści pochodzą z moich domniemań, które wykiełkowały po dialogach, po czytaniu, po zauważeniu i nadinterpretacji. można chcieć więcej? ja chcę. Ty też. blog, to za mało. brakuje. nie tylko mi.

      Usuń
  8. Jednym słowem Ty możesz majtać nogami na skraju łóżka póki jest ta, która uświadomi Ci, że słońce ciągle świeci.Puszczam do Ciebie oko. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie za długo, bo po nocy... wiesz? - jakoś nie ufam tym, którzy po nocy mogą beztrosko majtać nogami zamiast dreptać do łazienki.

      Usuń
  9. Witaj, Oko.

    Poniżej wersja na dalszą część tak sympatycznie zaczętego dnia:):

    https://www.youtube.com/watch?v=EMJ18xfWSoE

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rano trzeba ciszej, żeby domowników nie pobudzić.
      ale dziękuję.

      Usuń
  10. Nie mogę się opędzić od pytania: kapci nie masz? Może wtedy nie trzeba by było majtać nogami nad zimna podłogą, wstać, zrobić co trzeba i wrócić do łóżka zanim ostygnie? Taki prozaiczny komentarz do tekstu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam. ale bardzo lubię na boso - wtedy czuję, że żyję, a w kapciach, to wegetacja - jeszcze tylko fotelik, TV i gazetka, żeby drzemkę pośród mass mediów z wdziękiem obsłużyć.
      a wstanięty, to już nie kładę się na dogrywkę.

      Usuń
    2. Rozumiem rano, też nie lubię dogrywki, ale w nocy? Chyba, że to tylko poranne majtanie.

      Usuń
    3. w nocy nie majtam.
      przynajmniej mam taką nadzieję.
      a jeśli płonna ona, to nie chcę wiedzieć czym

      Usuń
  11. Wiesz tak sobie myślę, że Ona musi być absolutnie wspaniała. Wyciągnąć kogoś z takiego beznadziejnego stanu ducha, jestem pełna uznania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo Ty jesteś natura delikatna i wrażliwa - bezwzględność sklęłaby mnie, żebym poszedł wreszcie do łazienki i przestał marudzić, bo jeszcze łóżko zanieczyszczę.

      Usuń
    2. Do głowy by mi nie przyszło...

      Usuń
    3. o tym mówię właśnie - delikatność masz w sobie rozciągniętą tak szeroko, że nie masz miejsca na złe słowa.

      Usuń
  12. Rzecz o sikaniu i braku erekcji... może pora przebadać prostatę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. diagnoza już postawiona...
      list gończy za pacjentem pora wysłać.

      Usuń