- Nie
wierzę, że jakikolwiek Bóg chciałby mieszkać w czymś tak ciasnym i zimnym, jak ludzkie
budowle. Kanciaste, nieprzystające do dzieł natury. Prymitywnie symetryczne,
geometrycznie przewidywalne. Nudne po prostu… Brzydkie i na malutką skalę
stworzone. Nawet nie stworzone, lecz ułożone z klocków. Podobni dzieciom
zbudowali ludzie z klocków więzienie dla Boga i on ma w swojej wyrozumiałości
zamieszkać tam i cieszyć się. Może tupać nóżką i pohukiwać na swoich
strażników, którzy wiecznie trzęsą portkami mając świadomość, że łaska Majestatu
niekoniecznie będzie wieczna, a jeśli Mu nogi zmarzną? Nabawi się kataru, humor
straci i zacznie się apokalipsa, epoka lodowcowa, tunguskie meteory spustoszą życie
maluczkich i rozsypią w niepamięć każdy ludzki twór?
- Nie
wierzę w powtarzane wielokrotnie mantry, w pieśni żadnego znaczenia już nie
noszące, gdy powtarzane cyklicznie, bezmyślnie i nieszczerze zgubiły sens słów złożonych
z deklaracji łamanych częściej, niż owe hymny wznoszone są, pośród rąk
złożonych wiernopoddańczo. Słowa publiczne, sprostytuowane, bezczelnie zuchwałe
i ofiarą ekonomiczną uzasadnione „co łaska”, a łaska ta… ech! Wolę nie mówić,
żeby ust sinymi słowy nie pokalać, bo im odważniejsze błagania, tym danina skromniejsza,
a oczy gorączką zaropiałe bardziej, buńczuczne młodością i brakiem świadomości.
Nie wierzę w dojrzałość słów starczych, powtarzanych od tak dawna, że stały się
fizjologią, mięśniem gładkim życia, które dogorywa, ale wciąż pamięta o oddechu
i paru symbolach, kiedy słońce zapomni kościom dać oddech od reumatyzmu,
gośćca, czy innych kataklizmów wpisanych w ostatnią prostą życia.
- Nie
wierzę świętym deklamacjom, obrazom, gestom, słowom, księgom oprawionym tak
kunsztownie i przechowywanych jak skarb bezcenny, ważniejszy nawet od życia, od
jutra i wczoraj. Otulonych miękkim pluszem, chronionych laserowym promieniem,
gwardią szkoloną, by zabić bez cienia wątpliwości gdyby… dla kartki papieru, na
której martwym językiem namalowano hieroglif boską obecnością namaszczony podobno.
Historii nie wierzę i geniuszom, co widzenia mieli nieposkromione płomieniem inkwizycji,
ani w tym płomieniu dojrzewających. Krucjatom zmieniającym świata politykę nie
wierzę i bohaterstwu jednostek, co okupili naiwność śmiercią nagłą w imię ułudy.
W znak na płaszczu, w krucyfiks wykuty zamiast podkowy i lemiesza.
- Podważam
autorytet i znaczenie każde. Po cichu i tylko dla siebie. Zaglądam sceptycznie
w okna przeszłości i mowy gorące, kwitnące słowami nieskończonymi,
ostatecznymi, autorytarnymi. I nie wierzę żadnemu z nich. Nie wierzę ciszej,
niż wierzyć nie potrafi przysłowiowa mysz kościelna – najchudsza z ziemskich
myszy, bo w domu Pana jedynie woskiem świec może doczesny głód zaspokoić.
- Dyskryminuj
mnie, poniżaj, uwłaczaj, jeśli masz kaprys taki, gdy uzbrojony w niezłomność
przyjdziesz do mnie, żeby mnie malutkiego nawracać, lub uszy moje nanizać na
łańcuch niedokończony twojej niewzruszonej pewności, że rację masz i tylko ty werdyktem
boskim możesz stać się dla świata, który miał przyjemność towarzyszyć twojej niezłomności
pomimo wszystko, albo też wszystko niej utracić.
- A
ja? Ja patrzę na śniegu płatek nim spoci się w moich dłoniach, patrzę, na nerw
liścia opadłego, który oddał mięso, a kośćmi żył jeszcze świat zwiedza i zachwyca
formą, kształtem i delikatnością. Pochylam się nad pajęczynami, które wiatr zawistny
tarmosi, bo nie potrafi czegoś równie pięknego zatrzymać w bezruchu, bo on… on
stworzony jest do ruchu, a nie do czekania… Patrzę na ciało. Na każde ciało,
które można sobie wyobrazić – ludzkie, mrówcze, bażancie. Na wirusów zwoje i
macki ośmiornic. Na kształt kropli wody, koronę nagiego zimą drzewa i szczyt
góry ubranej w śnieg wiatrem rzeźbiony.
-
gdybym żył choćby tysiąc lat, albo milion – nie uda mi się stworzyć czegoś tak
subtelnego, niepowtarzalnego i doskonałego. Nie mną, bo jestem umysłem zbyt
tępym i ograniczonym. Nie mną, bo rozumu mi nie wystarczy, żeby chociaż w
mrzonce aż tak daleko zacząć – właśnie – zacząć, a nie skończyć. Nic nie wiem o
organizmach, a zachwyt budzą przepychem, przewidywaniem i odpornością. Podziw budzą
doskonałością i myślą tak rozległą, że każda ludzka wydaje się gówniarzem z zapadłej
wioski, słoniem w porcelanowej dżungli, analfabetą w aleksandryjskiej
bibliotece. Nie potrafię bez zachwytu przejść obok. Zapomnieć nie potrafię i
nacieszyć się, że dostałem ciało tak doskonałe, że dwa tysiące lat lekarzom nie
wystarczyło, aby je poznać, zrozumieć i wesprzeć.
-
pytasz, czy wierzę, w co wierzę, i dlaczego? Pytać jest łatwo, bo to krok
pierwszy, domena małych ludzi poprzestających na zawieszeniu wątpliwości w
powietrzu, w cudzych uszach, czy sumieniu. Wielkość zaczyna się po stronie
odpowiedzi. Dopiero tam zaczyna się niepojęte. Tam zaczyna się Absolut, który
wie, a nie ma wrażenie, który potrafi, a nie cierpi na domniemania. Tam dzieje
się świat. Albo już się wydarzył, zaczął, lub skończył, dojrzał, albo
samounicestwił się. Nie wiem, czy są tam słowa, ale jeśli są… wtedy są
jednoznaczne i doskonałe… chyba… bo co na temat Idei mogę wiedzieć ja, poza
mniemaniem i nadzieją? Co mogę wiedzieć o planach, które sekundą nawet nie
obarczyły mnie zauważeniem, któremu musiałbym sprostać, bo przecież… mógłbym
nie poradzić, zawalić historię świata, potknąć się jak ofiara losu i zaprzepaścić
starania.
- Więc
trwam. Daleki od wielkości, od mądrości, od odpowiedzialności za ciąg dalszy,
lub jego brak. Trwam i wierzę, że jest umysł, który ma odwagę chociaż
przymierzyć się do objęcia życia zrozumieniem. Tego, który życie stworzył na obraz
dowolny, bo w końcu nikt nie obiecywał, że Ów jest wolny od wad, nikt nie może
odpowiedzialnie stwierdzić, że Ów nie uczy się wciąż i nie poprawia detali,
które w nim samym mają skazę niedoskonałości i pośród maluczkich próbuje ją wygładzić,
zatrzeć, pokazać światu chwilę idealną, niepoprawialną i skończoną.
- no
właśnie… Skończoną? Nieodwołanie i ostatecznie? Skończoną, czyli zbędną, nudną
i powtarzalną. Banalną chwilę… wzruszam ramionami, bo tak mam w chwilach bezradności,
a przecież nie wiem, czy banał nie jest celem ostatecznym. Ma prawo być. Może być
i zapewne skończone prawdopodobieństwo, wartość oczekiwana i podobne bzdety
abstrakcyjnej poniekąd matematyki wykazuje coś niezerowego, mogącego się
zdarzyć, a więc i powielać. Jak ja… jak życie, jak myśli i słowa. Nadzieje,
szepty…
- nie
wiem – złoszczę się wreszcie – nie wiem, i wiedzieć nie będę, ale wierzę, że
gdzieś nade mną jest umysł wystarczająco pojemny, żeby takie cuda jak życie
stworzyć. Takie drzewo, człowieka, pluskwę, czy mantę. Bo przecież nie ja, bo
ja na gotowe przyszedłem i to taki zdziwiony…
Bo też jak nie wielbić takiego Artysty...
OdpowiedzUsuńzamyśliłeś mnie mocno dziś. Dziękuję...
małym głowom tak łatwo przychodzi bezmyślność... beznadziejna, bałwochwalcza.
Usuńz absolutem rozmawiać mogą chyba tylko artyści - nawiedzeni, niepokorni, obrazoburczy.
spróbuj - Twoja poezja dotyka Absolutu - a na jakiej wysokości, to już sobie sama odpowiedz jeśli potrafisz. ja po ziemi wciąż pełzam...
Z Absolutem rozmawiać może każdy, ale nie każdy potrafi Go usłyszeć w sobie, bo mało kto bywa na tyle pokorny... zachwycamy się z szybkością światła tym co zaspokaja nasze pragnienia budując ciągle nowe, bo nigdy dość, skupieni na ich realizacji nie zauważamy tego czego składnikami jesteśmy.
UsuńDziękuję za bardzo miłe słowa i nie bądź taki skromny - w tej galerii można znaleźć mnóstwo Twoich obrazów, które potrafią budzić emocje, karmić słowem lub chwilę zatrzymać. Jeśli do tego potrzebujesz pełzać - niech tak pozostanie, bo najwyraźniej daje Ci to natchnienie Malarzu Słowem.
blisko ziemi... gdyby Bóg chciał, żebym fruwał - dałby mi skrzydła - płetw też nie mam, ale sprawne dwie nogi - więc chodzę. oczy, nos i uszy - podsłuchuję świat i smakuję na języku. jakoś nie czuję się pokrzywdzony życiem - wystarcza mi to, co w oko wpadnie, a w głowie zamieni się w obraz wart zapamiętania. a kiedy zabraknie mi poezji - mogę na Ciebie liczyć. rzadko się objawiam, ale smakuję słowa zdecydowanie częściej. obrazy i dźwięki również. pachniesz mi delikatnością. lubię wytrawne smaki...
UsuńDo fruwania, akurat Tobie, skrzydła zupełnie zbędne są - wystarczy sztuka biegłości słowa...
Usuńjesteś pięknym człowiekiem. i to chyba stąd słowa przychylne. dziękuję.
Usuńjeśli nie masz nic przeciw, to podpiszę się pod tym tekstem, jako współmyśliciel...
OdpowiedzUsuńpodobno nic nowego pod słońcem. kwestia doboru słów, których liczba jest ograniczona - korzystaj, jeśli sama nie chcesz ich układać w podobne znaczenia
Usuń"nie wierzę w przemianę wody w wino
OdpowiedzUsuńnie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie"
Tak mi się Różewicz przypomniał.
nie znałem. ale wygląda, jakbym echem odpowiedział.
UsuńZ rozważań o bogach i innych absolutach wyleczył mnie niebyt. Dość się już naszukałam i nawierzyłam... Teraz przyszła pora spojrzeć prawdzie w oczy.
OdpowiedzUsuńa gdzie ona mieszka?
UsuńWszędzie.
Usuńa to kłamczucha. chyba w chowanego się bawi.
Usuńwszędzie - czyli nigdzie.
Na pewno wokół mnie. Może to nie jest "wszędzie" dla wszystkich, ale jest dla mnie.
UsuńPodobno z wiekiem stajemy się coraz bardziej sceptyczni, brak wiary i powątpiewanie ujawniają się nam w genach...
OdpowiedzUsuńa ja myślałem, że to akt wiary... a nie jej braku.
Usuńnie wierzę cegłom i prętom zbrojeniowym, ale idei, która potrafiła taką doskonałość jak życie popełnić.