wtorek, 20 lutego 2018

Pomimo wszystko...


- Nie wierzę, że jakikolwiek Bóg chciałby mieszkać w czymś tak ciasnym i zimnym, jak ludzkie budowle. Kanciaste, nieprzystające do dzieł natury. Prymitywnie symetryczne, geometrycznie przewidywalne. Nudne po prostu… Brzydkie i na malutką skalę stworzone. Nawet nie stworzone, lecz ułożone z klocków. Podobni dzieciom zbudowali ludzie z klocków więzienie dla Boga i on ma w swojej wyrozumiałości zamieszkać tam i cieszyć się. Może tupać nóżką i pohukiwać na swoich strażników, którzy wiecznie trzęsą portkami mając świadomość, że łaska Majestatu niekoniecznie będzie wieczna, a jeśli Mu nogi zmarzną? Nabawi się kataru, humor straci i zacznie się apokalipsa, epoka lodowcowa, tunguskie meteory spustoszą życie maluczkich i rozsypią w niepamięć każdy ludzki twór?

- Nie wierzę w powtarzane wielokrotnie mantry, w pieśni żadnego znaczenia już nie noszące, gdy powtarzane cyklicznie, bezmyślnie i nieszczerze zgubiły sens słów złożonych z deklaracji łamanych częściej, niż owe hymny wznoszone są, pośród rąk złożonych wiernopoddańczo. Słowa publiczne, sprostytuowane, bezczelnie zuchwałe i ofiarą ekonomiczną uzasadnione „co łaska”, a łaska ta… ech! Wolę nie mówić, żeby ust sinymi słowy nie pokalać, bo im odważniejsze błagania, tym danina skromniejsza, a oczy gorączką zaropiałe bardziej, buńczuczne młodością i brakiem świadomości. Nie wierzę w dojrzałość słów starczych, powtarzanych od tak dawna, że stały się fizjologią, mięśniem gładkim życia, które dogorywa, ale wciąż pamięta o oddechu i paru symbolach, kiedy słońce zapomni kościom dać oddech od reumatyzmu, gośćca, czy innych kataklizmów wpisanych w ostatnią prostą życia.

- Nie wierzę świętym deklamacjom, obrazom, gestom, słowom, księgom oprawionym tak kunsztownie i przechowywanych jak skarb bezcenny, ważniejszy nawet od życia, od jutra i wczoraj. Otulonych miękkim pluszem, chronionych laserowym promieniem, gwardią szkoloną, by zabić bez cienia wątpliwości gdyby… dla kartki papieru, na której martwym językiem namalowano hieroglif boską obecnością namaszczony podobno. Historii nie wierzę i geniuszom, co widzenia mieli nieposkromione płomieniem inkwizycji, ani w tym płomieniu dojrzewających. Krucjatom zmieniającym świata politykę nie wierzę i bohaterstwu jednostek, co okupili naiwność śmiercią nagłą w imię ułudy. W znak na płaszczu, w krucyfiks wykuty zamiast podkowy i lemiesza.

- Podważam autorytet i znaczenie każde. Po cichu i tylko dla siebie. Zaglądam sceptycznie w okna przeszłości i mowy gorące, kwitnące słowami nieskończonymi, ostatecznymi, autorytarnymi. I nie wierzę żadnemu z nich. Nie wierzę ciszej, niż wierzyć nie potrafi przysłowiowa mysz kościelna – najchudsza z ziemskich myszy, bo w domu Pana jedynie woskiem świec może doczesny głód zaspokoić.

- Dyskryminuj mnie, poniżaj, uwłaczaj, jeśli masz kaprys taki, gdy uzbrojony w niezłomność przyjdziesz do mnie, żeby mnie malutkiego nawracać, lub uszy moje nanizać na łańcuch niedokończony twojej niewzruszonej pewności, że rację masz i tylko ty werdyktem boskim możesz stać się dla świata, który miał przyjemność towarzyszyć twojej niezłomności pomimo wszystko, albo też wszystko niej utracić.

- A ja? Ja patrzę na śniegu płatek nim spoci się w moich dłoniach, patrzę, na nerw liścia opadłego, który oddał mięso, a kośćmi żył jeszcze świat zwiedza i zachwyca formą, kształtem i delikatnością. Pochylam się nad pajęczynami, które wiatr zawistny tarmosi, bo nie potrafi czegoś równie pięknego zatrzymać w bezruchu, bo on… on stworzony jest do ruchu, a nie do czekania… Patrzę na ciało. Na każde ciało, które można sobie wyobrazić – ludzkie, mrówcze, bażancie. Na wirusów zwoje i macki ośmiornic. Na kształt kropli wody, koronę nagiego zimą drzewa i szczyt góry ubranej w śnieg wiatrem rzeźbiony.

- gdybym żył choćby tysiąc lat, albo milion – nie uda mi się stworzyć czegoś tak subtelnego, niepowtarzalnego i doskonałego. Nie mną, bo jestem umysłem zbyt tępym i ograniczonym. Nie mną, bo rozumu mi nie wystarczy, żeby chociaż w mrzonce aż tak daleko zacząć – właśnie – zacząć, a nie skończyć. Nic nie wiem o organizmach, a zachwyt budzą przepychem, przewidywaniem i odpornością. Podziw budzą doskonałością i myślą tak rozległą, że każda ludzka wydaje się gówniarzem z zapadłej wioski, słoniem w porcelanowej dżungli, analfabetą w aleksandryjskiej bibliotece. Nie potrafię bez zachwytu przejść obok. Zapomnieć nie potrafię i nacieszyć się, że dostałem ciało tak doskonałe, że dwa tysiące lat lekarzom nie wystarczyło, aby je poznać, zrozumieć i wesprzeć.

- pytasz, czy wierzę, w co wierzę, i dlaczego? Pytać jest łatwo, bo to krok pierwszy, domena małych ludzi poprzestających na zawieszeniu wątpliwości w powietrzu, w cudzych uszach, czy sumieniu. Wielkość zaczyna się po stronie odpowiedzi. Dopiero tam zaczyna się niepojęte. Tam zaczyna się Absolut, który wie, a nie ma wrażenie, który potrafi, a nie cierpi na domniemania. Tam dzieje się świat. Albo już się wydarzył, zaczął, lub skończył, dojrzał, albo samounicestwił się. Nie wiem, czy są tam słowa, ale jeśli są… wtedy są jednoznaczne i doskonałe… chyba… bo co na temat Idei mogę wiedzieć ja, poza mniemaniem i nadzieją? Co mogę wiedzieć o planach, które sekundą nawet nie obarczyły mnie zauważeniem, któremu musiałbym sprostać, bo przecież… mógłbym nie poradzić, zawalić historię świata, potknąć się jak ofiara losu i zaprzepaścić starania.

- Więc trwam. Daleki od wielkości, od mądrości, od odpowiedzialności za ciąg dalszy, lub jego brak. Trwam i wierzę, że jest umysł, który ma odwagę chociaż przymierzyć się do objęcia życia zrozumieniem. Tego, który życie stworzył na obraz dowolny, bo w końcu nikt nie obiecywał, że Ów jest wolny od wad, nikt nie może odpowiedzialnie stwierdzić, że Ów nie uczy się wciąż i nie poprawia detali, które w nim samym mają skazę niedoskonałości i pośród maluczkich próbuje ją wygładzić, zatrzeć, pokazać światu chwilę idealną, niepoprawialną i skończoną.

- no właśnie… Skończoną? Nieodwołanie i ostatecznie? Skończoną, czyli zbędną, nudną i powtarzalną. Banalną chwilę… wzruszam ramionami, bo tak mam w chwilach bezradności, a przecież nie wiem, czy banał nie jest celem ostatecznym. Ma prawo być. Może być i zapewne skończone prawdopodobieństwo, wartość oczekiwana i podobne bzdety abstrakcyjnej poniekąd matematyki wykazuje coś niezerowego, mogącego się zdarzyć, a więc i powielać. Jak ja… jak życie, jak myśli i słowa. Nadzieje, szepty…

- nie wiem – złoszczę się wreszcie – nie wiem, i wiedzieć nie będę, ale wierzę, że gdzieś nade mną jest umysł wystarczająco pojemny, żeby takie cuda jak życie stworzyć. Takie drzewo, człowieka, pluskwę, czy mantę. Bo przecież nie ja, bo ja na gotowe przyszedłem i to taki zdziwiony…

17 komentarzy:

  1. Bo też jak nie wielbić takiego Artysty...
    zamyśliłeś mnie mocno dziś. Dziękuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. małym głowom tak łatwo przychodzi bezmyślność... beznadziejna, bałwochwalcza.
      z absolutem rozmawiać mogą chyba tylko artyści - nawiedzeni, niepokorni, obrazoburczy.
      spróbuj - Twoja poezja dotyka Absolutu - a na jakiej wysokości, to już sobie sama odpowiedz jeśli potrafisz. ja po ziemi wciąż pełzam...

      Usuń
    2. Z Absolutem rozmawiać może każdy, ale nie każdy potrafi Go usłyszeć w sobie, bo mało kto bywa na tyle pokorny... zachwycamy się z szybkością światła tym co zaspokaja nasze pragnienia budując ciągle nowe, bo nigdy dość, skupieni na ich realizacji nie zauważamy tego czego składnikami jesteśmy.
      Dziękuję za bardzo miłe słowa i nie bądź taki skromny - w tej galerii można znaleźć mnóstwo Twoich obrazów, które potrafią budzić emocje, karmić słowem lub chwilę zatrzymać. Jeśli do tego potrzebujesz pełzać - niech tak pozostanie, bo najwyraźniej daje Ci to natchnienie Malarzu Słowem.

      Usuń
    3. blisko ziemi... gdyby Bóg chciał, żebym fruwał - dałby mi skrzydła - płetw też nie mam, ale sprawne dwie nogi - więc chodzę. oczy, nos i uszy - podsłuchuję świat i smakuję na języku. jakoś nie czuję się pokrzywdzony życiem - wystarcza mi to, co w oko wpadnie, a w głowie zamieni się w obraz wart zapamiętania. a kiedy zabraknie mi poezji - mogę na Ciebie liczyć. rzadko się objawiam, ale smakuję słowa zdecydowanie częściej. obrazy i dźwięki również. pachniesz mi delikatnością. lubię wytrawne smaki...

      Usuń
    4. Do fruwania, akurat Tobie, skrzydła zupełnie zbędne są - wystarczy sztuka biegłości słowa...

      Usuń
    5. jesteś pięknym człowiekiem. i to chyba stąd słowa przychylne. dziękuję.

      Usuń
  2. jeśli nie masz nic przeciw, to podpiszę się pod tym tekstem, jako współmyśliciel...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podobno nic nowego pod słońcem. kwestia doboru słów, których liczba jest ograniczona - korzystaj, jeśli sama nie chcesz ich układać w podobne znaczenia

      Usuń
  3. "nie wierzę w przemianę wody w wino
    nie wierzę w grzechów odpuszczenie
    nie wierzę w ciała zmartwychwstanie"

    Tak mi się Różewicz przypomniał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie znałem. ale wygląda, jakbym echem odpowiedział.

      Usuń
  4. Z rozważań o bogach i innych absolutach wyleczył mnie niebyt. Dość się już naszukałam i nawierzyłam... Teraz przyszła pora spojrzeć prawdzie w oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a gdzie ona mieszka?

      Usuń
    2. a to kłamczucha. chyba w chowanego się bawi.
      wszędzie - czyli nigdzie.

      Usuń
    3. Na pewno wokół mnie. Może to nie jest "wszędzie" dla wszystkich, ale jest dla mnie.

      Usuń
  5. Podobno z wiekiem stajemy się coraz bardziej sceptyczni, brak wiary i powątpiewanie ujawniają się nam w genach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja myślałem, że to akt wiary... a nie jej braku.
      nie wierzę cegłom i prętom zbrojeniowym, ale idei, która potrafiła taką doskonałość jak życie popełnić.

      Usuń