Marsz
w jakiś sposób uzasadnia mnie, więc nie żałuję sobie i spaceruję, jeśli tylko
znajdę chociaż cień braku przeciwwskazań. Dowolnie słabe uzasadnienie wydaje się
nie dość że wystarczające, to po kilku krokach nabiera mocy i staje się już
koniecznością. Wystarczy zlekceważyć zegarek, a kalendarz odepchnąć poza
ostrość widzenia (co z każdym dniem jest coraz łatwiejsze i przyprawia mnie o lekki
niepokój). A kiedy już uda się z obrzydzeniem popatrzeć na skamlanie
ignorowanego czasu i te spocone, anonimowe pośpiechy donikąd gnające pomimo
mnie, to ciąg dalszy odbywa się już bezzgrzytowo i pozwala rozkoszować się
detalem ulotnym, albo mgnieniem uczuć ledwie zaznaczonych na twarzach o rysach
rzeźbionych charakterem i tym, co minione.
Przechodziłem
obok, bo ja na ogół przechodzę obok, jednak nie obojętnie, a subtelnie i
dyskretnie. Bo nie lubię pchać się w cudze życiorysy bez uzasadnienia, czy potrzeby. Aż tak wysokiego mniemania nie mam na własny temat. Pachniały pączki
na bieżąco smażone tuż za szybą, z sąsiadującej restauracji uciekał aromat
jeszcze nie podanych posiłków wraz z gośćmi zbyt biednymi na degustację, co
poznali dopiero po pobieżnych zaledwie studiach menu. Przechodziłem i czasu
miałem w bród, albo wcale, bo jakoś przestało mnie to interesować wobec
powietrza pomalowanego słońcem – takiego zimnego, ale na wskroś swojskiego,
które otwiera skórze pory i udrażnia zatoki.
A
kiedy tak przechodziłem, zobaczyłem starszą panią siedzącą na wędkarskim
stołeczku na skraju krawężnika, w podcieniu paru pięter kamienic górujących nad
tym ocienionym chodnikiem, nad arkadą którą zmierzałem wzdłuż całkiem
niespiesznie i mogłem pozwolić sobie na dygresje, aluzje i domniemania. A pani
uśmiechnęła się cieplej, niż lutowe słońce, a pod jej nogami stała plastikowa miseczka
wodą zmarzniętą wypełniona w połowie, w ćwierci wypełniona białymi bukiecikami,
a w pozostałej ćwiartce wiatr tylko smęcił i usiłował wraz z mrozem osłabłym namalować
bezbarwne witraże.
Bukieciki
były malutkimi bardzo, ale większymi, niż można byłoby spodziewać się po
fiołkach, czy stokrotkach, jeżeli ktokolwiek jest aż tak roztargniony, żeby podobnych
kwiatów spodziewać się mógł w lutym. Opakowane w liście bluszczu przebiśniegi
marzły w obojętności pospiesznie mijającej starszą panią, a ja wziąłem
jeden, bo pomyślałem sobie, że właśnie dziś spotkam kogoś, komu warto będzie
taki bukiecik ofiarować na szczęście. Na wszelki wypadek, albo bezmyślnie –
niech mój banknot staruszce obiadem się stanie, receptą w aptece wykupioną, czy
czekoladą dla wnuczki. Poszedłem, z garstką przebiśniegów, których wilgoć
zdążyła wydrążyć dendryty korytarzy pod mankietem kurtki, do łokcia się
zbliżając bezwstydnie i skórę liżąc niepokojem. Niosłem kwiaty delikatne, nienachalne,
ledwie zauważalne – ot – z łąki koniczyna pospolita tak bardzo, że trzeba znaleźć
taką delikatność, która doceni. Subtelność, która nie jest zmanierowana i
zauważy urodę, przesłanie, że chociaż luty, to jednak wiosna, kiedy kwiat
przeniesie się z moich dłoni w jej… szukałem szamanki. Pani o włosach wiatrem uczesanych i stopach, które trawa pieścić uwielbia, kiedy tylko soczysta
zielenią się okryje.
I
teraz już utonąłem w spacerze całkiem, bo przecież bukiecik miałem i czas
nieistotny i chęć, żeby miastem w poprzek, albo dowolnie… Szukałem i patrzyłem,
czy pojawi się wreszcie na horyzoncie ta, której przebiśniegi maluteńkie,
zupełnie-orchidei-nie-przypominające spodobać się mogą, która doceni ich
naiwną, białą nagość - tak odległą od zamszowej, mrocznej purpury róż
bogatszych w domysły od każdego z kwiatów na świecie. Miałem cel, co zasadniczo
nie zdarza się na spacerze wcale, lecz cel tak nieuchwytny, że być może
niemożliwy do odnalezienia.
Możesz
uważać, że kłamię, że znowu mi się zdawało, ale w końcu zobaczyłem. Nogi poniosły mnie
w architekturę sprzed niemal dwóch wieków, a przecież wciąż użytkowaną
intensywnie. Pociągi przywoziły zmęczone, egzotyczne marzenia, unosząc tutejsze,
niespełnione jeszcze w szeroki świat. Wyszedłem na peron, po którym wiatr
gwizdał każdemu pochopne obietnice, których jak zwykle dotrzymać nie będzie w
stanie, bo wiatr nie jest partnerem skrupulatnym, pamiętliwym i statecznym. To
urwipołeć, gorąca głowa, cygan bezdomny i kundel bez ziemi. Obieca i zostawi z
otwartymi ustami, nawet nie ze złej woli, tylko z tej pobieżności gonitwą
wszystkich dni wypełniony. Albo szepnie wspomnienie aktora, który właśnie tu,
na tym peronie ostatnią w życiu niedyskrecję samobójczo popełnił.
Stałem,
a wiatr wąchał jeszcze moje przebiśniegi i wyrwać mi je chciał z dłoni, chociaż
mu niepotrzebne wcale. A ja schowałem się za tablicą reklamową, bo na peronie
stało objawienie… stała ona… Zerknąłem na tablicę – pociąg na wschód za
dziesięć minut miał się pojawić na peronie, więc albo teraz, albo wcale, bo
przecież nie stoi tam dla idei czekając aż podejdę, tylko wsiądzie, gdy tylko
drzwi zaproszą.
Patrzyłem
na buzię młodziutką, okrągłą, uśmiechniętą, kiwającą dwoma pomponami wełnianej czapki i na
dziecinną niecierpliwość podskakującą w niej radośnie, a mama uśmiechnięta równie
szeroko kiwała nawzajem pojedynczym pomponikiem, jakby chciała stać się
jednością, zbiorową radością i przytuleniem. Ile lat mieć mogła? Dzieckiem była
całkiem jeszcze, choć może już pierwsza kobiecość zaczęła jej twarz malować charakterem,
lecz nie zabrała dołeczka w brodzie, nie zabrała gwiazd w oczach, ani tej
dziecinnej radości, którą można całym ciałem wyrażać tak intensywnie, że zaraża
się otoczenie, które wobec tej radości staje się bezbronne i w niepewnym
uśmiechu wtóruje nie potrafiąc zdobyć się na nic mniej. Co wrażliwsi próbują
taką radość przytulić, żeby ją sobie wytatuować na ciele i do domu zabrać po
wsze czasy, ale to mrzonka. Jak z opalenizną – na zapas się po prostu nie da i
tylko codzienność i bliskość takiej radości dać może efekt.
Podszedłem
zachwycony i bez słowa wręczyłem niewinność w bluszczu liście zawiniętą drugiej
niewinności w matczyną miłość ubraną i poszedłem wciąż bez słowa, zbiegając po
schodach lekko – lżej niż zrobiłbym to jeszcze kwadrans wcześniej. Gdy stukałem
po schodach własne zadowolenie, a schody oddawały mi dość beznamiętne
tak-tak-tak usłyszałem gdzieś spoza pleców pytanie głosem zdumionym po kres
niepojęcia, jeszcze nie nawykłym, że kwiaty są naturalnym uzupełnieniem
kobiecej urody, choćby były najuboższe z możliwych:
-
mamo…? dlaczego…? - nie
usłyszałem odpowiedzi, ale schody już z większym uczuciem uśmiechały się do
mnie ceramicznymi kaflami tupiąc tak-tak-tak…
" niech mój banknot staruszce obiadem się stanie, receptą w aptece wykupioną, czy czekoladą dla wnuczki"...zapłaciła za banknot, zarobiła a pan ukradł, ukraść próbował jego przyszłość w jej dłoniach. Nie wstyd ? Okradać starszą panią ?
OdpowiedzUsuńrozumiem, że znowu kogoś obraziłem.
Usuńnie próbuję nawet tego zrozumieć - szkoda zachodu.
najwyraźniej działamy na innych poziomach wrażliwości, żeby nie powiedzieć przewrażliwienia.
i niech będzie, że ukradłem, że okłamałem jeśli od tego lepiej się poczujesz - czego życzę Ci nieustająco.
Ja bym się, Oko, specjalnie na Twoim miejscu nie przejmowała postawieniem w stan oskarżenia. Istnieją większe zbrodnie niż pseudokradzież wyciągnięta z odmętów fantazji. Są na przykład tacy ludzie, którzy - dysponując miernymi zaledwie możliwościami - próbują kraść cudze możliwości. Czynią to na przykład przez naśladownictwo lub wręcz podrabianie cudzego stylu, choć bardzo nieudolne (zgodnie z mizerią ich zdolności). Są i tacy, którzy obsypują quasiliteracką niwę ordynarnymi błędami jak pole gnojem i stawiają przecinki na początku linijki. Epatują lesbijskimi fascynacjami, ale jednocześnie uzurpują sobie prawo do moralizowania i prezentują postawy katolskie jako jedynie słuszne. Przykłady można by mnożyć - ku pokrzepieniu serc albo ku odruchowi wymiotnemu. Ale mądremu dość.
Usuńa mi ciągle wydaje się, że treść na głównej stronie jest istotą bloga, a w komentarzach są wyłącznie zaczepki i prowokacje. to dlatego przez parę lat miałem je wyłączone i nie brałem udziału w zabawach.
Usuńteraz (pochlebiam sobie) jakoś sobie radzę z takim poszturchiwaniem. a jeśli przestanę sobie radzić, to zapewne i tu da się je wyłączyć. Kloszard jest jednym z niewielu blogów, które pamiętam z własnych początków. poza tym w sieci znalazłem jeszcze tylko jeden, który jest zupełnie inny od tego pierwotnego. Czytam Kloszarda i specyficzna interpunkcja absolutnie mi nie przeszkadza.
"Specyficzna" - wybacz - to eufemizm. Co innego specyfika, licentia poetica, a co innego zwykłe niechlujstwo lub nieuctwo.
Usuńwybaczam. a co. stać mnie na drobne gesty...
UsuńUprzejmie dziękuję, bo wiesz - milczenie ślubowałam tylko wczoraj.
Usuńpodziwiałem z daleka Twoją wytrwałość, choć bez wiary w powodzenie - a jednak.
Usuńgratuluję wstrzemięźliwości.
Fakt, powściągliwość w słowie to nie moja specjalność. Tym bardziej zasługuję na podziw (że tak skromnie zauważę). Ave ja!
Usuńzalety mnożą się jak wirusy...
UsuńA nawet jak króliki.
UsuńA teraz ad rem.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę wspomnianą przez Ciebie "architekturę sprzed niemal dwóch wieków". To zachwycające miejsce!
parokrotnie siedziałem na udostępnionym piętrze patrząc na ten mrówczy tumult wokół centralnego zegara, przy kasach i peronach. ciekawe doznanie.
UsuńChyba nie widziałam piękniejszego dworca.
Usuńale są. tyle, że nie w Polsce.
UsuńNo tak, ale ja mówię o tych, które widziałam.
Usuń...osobiście.
Usuńgdyby tak okiem rzucić, to i w mieście znalazłoby się parę wartych uwagi fragmentów architektonicznych
UsuńCo prawda, to prawda. Kiedyś nawet szlajałam się tam nocą, ze świeżo poślubionym Eksem i z wujkiem nieboszczykiem. Miasto tętniło życiem nawet o zabójczej 4.00 w nocy!
Usuńniektórzy około północy dopiero wychodzą z domu.
Usuńbez względu na nazwę dnia tygodnia.
Szczęśliwi!
Usuń
OdpowiedzUsuńJeśli czegoś Pan nie rozumie, dlaczego polemizuje ? Skoro pozwala Pan sobie na złośliwość, nie rozumiejąc co do Pana mówię, ja pozwolę sobie na wyjaśnienie. Dla mnie, ciekawym jest jak rozumie mój tekst ktoś inny. Jak postrzega ,jak rozumie a to przez fakt że dzieło skończone nie należy już do autora. Pan wychodzi z założenia że ja, jako czytelniczka mam postrzegać dokładnie to co miał Pan na myśli . Możliwe ,że źle Pan zrobił zaczynając polemizować z komentarzami...bo jak dla mnie za często pokazuje mi Pan że słowa , napisane uważałam za ciekawe ale w zderzeniu z tym jak się Pan do nich odnosi, bledną i okazują się być bańką mydlaną.
Mam być wdzięczna ,że czyta Pan Kloszarda ?. Ze wybacza mi interpunkcje itp..?
Odniosłam się kolejny do tekstu jaki Pan napisał a w konsekwencji co dostałam.?
cytując... lesbijskimi fascynacjami, ale jednocześnie uzurpują sobie prawo do moralizowania i prezentują postawy katolskie ...żeby polemizować może warto najpierw zrozumieć....
najwyraźniej pochodzimy z różnych światów, a ich część wspólna jest zbyt wąska.
Usuńnie prosiłem ani o wdzięczność, ani o obecność, ani o wzajemność. o portret psychologiczny również nie.
postaram się więcej nie kalać własną ignorancją Twoich komentarzy, gdyby nadal się pojawiały, ponieważ jak do tej pory nie udało mi się zrozumieniem zaszczycić chyba ani jednego, więc dostosuję się do tego życzenia.
nie podoba mi się natomiast sposób, w jaki przekręcasz moje słowa, bo ja nie napisałem nic o "wybaczaniu Tobie interpunkcji", nie pisałem nic o "fascynacjach" - jeśli próbujesz cokolwiek tłumaczyć, to z łaski swojej trzymaj się choć z grubsza rzeczywistości.
Nie, daremne Pana prośby. Jestem ...hm...internet nie jest żadnym światem realnym. Zawiera jego elementy ale nie jest , dla mnie nie jest.
UsuńZ tego też powodu zarzut jest o tym że Pan czegoś nie napisał, jest brednią. Ja przeczytałam. Tak na mnie podziałały Pana słowa i tak to oddałam co można odebrać jak się chce.Wszystko w tych naszych sprzeczkach mi się podoba ale jednego elementu mi brakuje.
Może trzeba to napisać. Napiszę jak umiem. Gdybyśmy się nie kochali, to pisanie nie miało by najmniejszego sensu. Gdyby Pan mnie nie kochał, ja Pana....to warunek do tego by nawet jeśli mamy w rękach sztachety nabite gwożdziami, nie zrobić sobie krzywdy. Bo nie chodzi o to by krzywdę zrobić. Moje dwa młode psy czynią podobnie. Gryzą się niemiłosiernie. Do krwi ale wobec kota, stają razem. Wobec zagrożenia wobec...nie wiem czy Pan się ze mna zgodzi czy nie . Czy podniesie głos czy zmilczy. Jesteśmy ludźmi , co by nie kombinować. Pan mnie kocha, ja Pana a reszta jest tylko ....dodatkiem.
internet jest tym, co z niego zrobimy. Ty chcesz z niego zrobić ubezwłasnowolnioną dziwkę, która ma służyć i broń boże wymagać. oby nie przyszedł taki czas, kiedy przyjdziesz po prośbie, bo nikt nie uwierzy.
Usuńjadowita miłość? publicznie? nie wiem, czy jestem aż tak perwersyjny/nowoczesny/wyzwolony/otwarty.
skoro jednak szukasz, to ja ręki nie chowam - i mam ją otwartą. bez sztachety.
...dziwkę ?...proszę o dowyjaśnienie.
UsuńMiesza Pan wszystko w jednej kadzi . Ja to rozumiem jak gdyby szpital, miał być biblioteką,kościołem, sądem, więzieniem itd, itp... Muszę dopisać...ja rozumiem Pana słowa jako mieszanie wszystkiego w jednej kadzi.
Fejsbuk jest dla mnie taką kadzią w której wszystko ....problem w tym że rzecz jest kontrolowana i przycisk ma jedna osoba ...pstryk i co ?...Odstawienie od narkotyku ?
zarzucasz internetowi nierealność - osobiście takim go czynisz. I na dodatek wymagasz, żeby dostosował się bezwzględnie do Twoich potrzeb - czyli dziwka-niewolnik.
Usuńja mieszam? ja tylko odpowiadam. chociaż brakuje Ci wiary jestem człowiekiem, a nie Fejsbukiem.
Szkoda, że brakuję tu opcji "lubię to", ale szeroko się uśmiecham, będąc świadkiem tak sympatycznej wymiany zdań. Oko, Twoje ostatnie zdanie jest "super"
Usuńnadal Fejsbukiem nie jestem - opcje? ze mną można tylko pogadać - bez emotikonów. słowa są bogatsze w treść niż jakieś "łapki"
UsuńSłowa mogą treść oddać.
Usuńjeśli nie mam racji, proszę podać mi szklankę wody. Przyjść , odwiedzić. Nakarmić moje myszy. Dla mnie jest Pan tylko słowami które wypisuje bym mogła przeczytać. Fakt, człowiekiem dla mnie Pan nie jest.
Usuńw takim razie - nie chcę rozmawiać, bo to nie wnosi dla mnie żadnej wartości.
Usuńodezwę się, kiedy szklankę wody będę w stanie udźwignąć.
egocentryzm bezgraniczny - ja i ja - buty też mam Tobie wyczyścić, żeby "uczłowieczyć się"?
obrażalski nastolatek. Wystarczyło by spróbować zrozumieć . Pisałam już tyle razy że przedszkolak by zrozumiał a Pan wciąż swoje . Nawiasem mówiąc, sprawdzę wśród przedszkolaków. Mam możliwość. O wynikach opowiem jeśli nie zapomnę.
Usuńpowodzenia w rozmowach z literkami i przedszkolakami.
Usuńmnie nie ma, więc wyniki z definicji mnie nie interesują (trzymaj się chociaż niechlujnie swojej własnej logiki)
Nie spotkałam jeszcze żadnej pani z przebiśniegami, trochę szkoda, bo chyba ich miejsce na śniegu właśnie raczej, a nie w wazonie...
OdpowiedzUsuńto nie była kwiaciarnia, tylko na chodniku stała starsza pani i sprzedawała własnoręcznie nazbierane kwiaty.
UsuńDomyśliłam się, u mnie taka pani, zawsze ta sama sprzedaje wedle pór roku: konwalie, groszek, astry...
Usuńto, co wyrośnie na działce, albo to, co w jakimś zagajniku, czy na łące nazbiera.
Usuńkoło mnie chodnikowa sprzedaż kwitnie. kwiaty, owoce, warzywa, orzechy, grzyby...
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuńA ja czekam na to:
"Czy to nie kawał nieba
na ziemię upadł czasem,
że jest tak szafirowo,
niebiesko, tam, pod lasem?"
("Przylaszczki kwitną!" H. Szayerowa)
Pozdrawiam:)
ja gustuję w fiołkach - tych najciemniejszych i pachnących.
UsuńDziękuję, że kupiłeś od tej starszej pani kwiatki.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że podarowałeś jej banknot, który stanie się obiadem, receptą na leki, czekoladą... Nie wnikam, po prostu cieszę się, że tacy ludzie jeszcze są.
Tacy, którzy umieją się ukłonić przed starszym człowiekiem, uśmiechnąć i spojrzeć w oczy.
A ta młoda dziewczyna...
Mogę tylko domyślać się, ile radości jej sprawiłeś i jak podbudowałeś jej młodzieńczą (nie)pewność siebie...:)
pompony na czapce miała równie białe jak te przebiśniegi.
Usuńi niezmąconą radość w oczach.
Licentia poetica jest piękną korwetą. I można nią, a nawet należy, nawigować, by odkryć w końcu ową dziką krainę za morzami.. :))) Nawet jeśli jest ona li i wyłącznie światem bardzo wewnętrznym :)
OdpowiedzUsuńjak widać, nie aż tak bardzo - zmieściła się pani Madame...
Usuń