sobota, 17 lutego 2018

“Navigare necesse est, vivere non est necesse.”


Marsz w jakiś sposób uzasadnia mnie, więc nie żałuję sobie i spaceruję, jeśli tylko znajdę chociaż cień braku przeciwwskazań. Dowolnie słabe uzasadnienie wydaje się nie dość że wystarczające, to po kilku krokach nabiera mocy i staje się już koniecznością. Wystarczy zlekceważyć zegarek, a kalendarz odepchnąć poza ostrość widzenia (co z każdym dniem jest coraz łatwiejsze i przyprawia mnie o lekki niepokój). A kiedy już uda się z obrzydzeniem popatrzeć na skamlanie ignorowanego czasu i te spocone, anonimowe pośpiechy donikąd gnające pomimo mnie, to ciąg dalszy odbywa się już bezzgrzytowo i pozwala rozkoszować się detalem ulotnym, albo mgnieniem uczuć ledwie zaznaczonych na twarzach o rysach rzeźbionych charakterem i tym, co minione.

Przechodziłem obok, bo ja na ogół przechodzę obok, jednak nie obojętnie, a subtelnie i dyskretnie. Bo nie lubię pchać się w cudze życiorysy bez uzasadnienia, czy potrzeby. Aż tak wysokiego mniemania nie mam na własny temat. Pachniały pączki na bieżąco smażone tuż za szybą, z sąsiadującej restauracji uciekał aromat jeszcze nie podanych posiłków wraz z gośćmi zbyt biednymi na degustację, co poznali dopiero po pobieżnych zaledwie studiach menu. Przechodziłem i czasu miałem w bród, albo wcale, bo jakoś przestało mnie to interesować wobec powietrza pomalowanego słońcem – takiego zimnego, ale na wskroś swojskiego, które otwiera skórze pory i udrażnia zatoki.

A kiedy tak przechodziłem, zobaczyłem starszą panią siedzącą na wędkarskim stołeczku na skraju krawężnika, w podcieniu paru pięter kamienic górujących nad tym ocienionym chodnikiem, nad arkadą którą zmierzałem wzdłuż całkiem niespiesznie i mogłem pozwolić sobie na dygresje, aluzje i domniemania. A pani uśmiechnęła się cieplej, niż lutowe słońce, a pod jej nogami stała plastikowa miseczka wodą zmarzniętą wypełniona w połowie, w ćwierci wypełniona białymi bukiecikami, a w pozostałej ćwiartce wiatr tylko smęcił i usiłował wraz z mrozem osłabłym namalować bezbarwne witraże.

Bukieciki były malutkimi bardzo, ale większymi, niż można byłoby spodziewać się po fiołkach, czy stokrotkach, jeżeli ktokolwiek jest aż tak roztargniony, żeby podobnych kwiatów spodziewać się mógł w lutym. Opakowane w liście bluszczu przebiśniegi marzły w obojętności pospiesznie mijającej starszą panią, a ja wziąłem jeden, bo pomyślałem sobie, że właśnie dziś spotkam kogoś, komu warto będzie taki bukiecik ofiarować na szczęście. Na wszelki wypadek, albo bezmyślnie – niech mój banknot staruszce obiadem się stanie, receptą w aptece wykupioną, czy czekoladą dla wnuczki. Poszedłem, z garstką przebiśniegów, których wilgoć zdążyła wydrążyć dendryty korytarzy pod mankietem kurtki, do łokcia się zbliżając bezwstydnie i skórę liżąc niepokojem. Niosłem kwiaty delikatne, nienachalne, ledwie zauważalne – ot – z łąki koniczyna pospolita tak bardzo, że trzeba znaleźć taką delikatność, która doceni. Subtelność, która nie jest zmanierowana i zauważy urodę, przesłanie, że chociaż luty, to jednak wiosna, kiedy kwiat przeniesie się z moich dłoni w jej… szukałem szamanki. Pani o włosach wiatrem uczesanych i stopach, które trawa pieścić uwielbia, kiedy tylko soczysta zielenią się okryje.

I teraz już utonąłem w spacerze całkiem, bo przecież bukiecik miałem i czas nieistotny i chęć, żeby miastem w poprzek, albo dowolnie… Szukałem i patrzyłem, czy pojawi się wreszcie na horyzoncie ta, której przebiśniegi maluteńkie, zupełnie-orchidei-nie-przypominające spodobać się mogą, która doceni ich naiwną, białą nagość - tak odległą od zamszowej, mrocznej purpury róż bogatszych w domysły od każdego z kwiatów na świecie. Miałem cel, co zasadniczo nie zdarza się na spacerze wcale, lecz cel tak nieuchwytny, że być może niemożliwy do odnalezienia.

Możesz uważać, że kłamię, że znowu mi się zdawało, ale w końcu zobaczyłem. Nogi poniosły mnie w architekturę sprzed niemal dwóch wieków, a przecież wciąż użytkowaną intensywnie. Pociągi przywoziły zmęczone, egzotyczne marzenia, unosząc tutejsze, niespełnione jeszcze w szeroki świat. Wyszedłem na peron, po którym wiatr gwizdał każdemu pochopne obietnice, których jak zwykle dotrzymać nie będzie w stanie, bo wiatr nie jest partnerem skrupulatnym, pamiętliwym i statecznym. To urwipołeć, gorąca głowa, cygan bezdomny i kundel bez ziemi. Obieca i zostawi z otwartymi ustami, nawet nie ze złej woli, tylko z tej pobieżności gonitwą wszystkich dni wypełniony. Albo szepnie wspomnienie aktora, który właśnie tu, na tym peronie ostatnią w życiu niedyskrecję samobójczo popełnił.

Stałem, a wiatr wąchał jeszcze moje przebiśniegi i wyrwać mi je chciał z dłoni, chociaż mu niepotrzebne wcale. A ja schowałem się za tablicą reklamową, bo na peronie stało objawienie… stała ona… Zerknąłem na tablicę – pociąg na wschód za dziesięć minut miał się pojawić na peronie, więc albo teraz, albo wcale, bo przecież nie stoi tam dla idei czekając aż podejdę, tylko wsiądzie, gdy tylko drzwi zaproszą.

Patrzyłem na buzię młodziutką, okrągłą, uśmiechniętą, kiwającą dwoma pomponami wełnianej czapki i na dziecinną niecierpliwość podskakującą w niej radośnie, a mama uśmiechnięta równie szeroko kiwała nawzajem pojedynczym pomponikiem, jakby chciała stać się jednością, zbiorową radością i przytuleniem. Ile lat mieć mogła? Dzieckiem była całkiem jeszcze, choć może już pierwsza kobiecość zaczęła jej twarz malować charakterem, lecz nie zabrała dołeczka w brodzie, nie zabrała gwiazd w oczach, ani tej dziecinnej radości, którą można całym ciałem wyrażać tak intensywnie, że zaraża się otoczenie, które wobec tej radości staje się bezbronne i w niepewnym uśmiechu wtóruje nie potrafiąc zdobyć się na nic mniej. Co wrażliwsi próbują taką radość przytulić, żeby ją sobie wytatuować na ciele i do domu zabrać po wsze czasy, ale to mrzonka. Jak z opalenizną – na zapas się po prostu nie da i tylko codzienność i bliskość takiej radości dać może efekt.

Podszedłem zachwycony i bez słowa wręczyłem niewinność w bluszczu liście zawiniętą drugiej niewinności w matczyną miłość ubraną i poszedłem wciąż bez słowa, zbiegając po schodach lekko – lżej niż zrobiłbym to jeszcze kwadrans wcześniej. Gdy stukałem po schodach własne zadowolenie, a schody oddawały mi dość beznamiętne tak-tak-tak usłyszałem gdzieś spoza pleców pytanie głosem zdumionym po kres niepojęcia, jeszcze nie nawykłym, że kwiaty są naturalnym uzupełnieniem kobiecej urody, choćby były najuboższe z możliwych:

- mamo…? dlaczego…? - nie usłyszałem odpowiedzi, ale schody już z większym uczuciem uśmiechały się do mnie ceramicznymi kaflami tupiąc tak-tak-tak…

44 komentarze:

  1. " niech mój banknot staruszce obiadem się stanie, receptą w aptece wykupioną, czy czekoladą dla wnuczki"...zapłaciła za banknot, zarobiła a pan ukradł, ukraść próbował jego przyszłość w jej dłoniach. Nie wstyd ? Okradać starszą panią ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozumiem, że znowu kogoś obraziłem.
      nie próbuję nawet tego zrozumieć - szkoda zachodu.
      najwyraźniej działamy na innych poziomach wrażliwości, żeby nie powiedzieć przewrażliwienia.
      i niech będzie, że ukradłem, że okłamałem jeśli od tego lepiej się poczujesz - czego życzę Ci nieustająco.

      Usuń
    2. Ja bym się, Oko, specjalnie na Twoim miejscu nie przejmowała postawieniem w stan oskarżenia. Istnieją większe zbrodnie niż pseudokradzież wyciągnięta z odmętów fantazji. Są na przykład tacy ludzie, którzy - dysponując miernymi zaledwie możliwościami - próbują kraść cudze możliwości. Czynią to na przykład przez naśladownictwo lub wręcz podrabianie cudzego stylu, choć bardzo nieudolne (zgodnie z mizerią ich zdolności). Są i tacy, którzy obsypują quasiliteracką niwę ordynarnymi błędami jak pole gnojem i stawiają przecinki na początku linijki. Epatują lesbijskimi fascynacjami, ale jednocześnie uzurpują sobie prawo do moralizowania i prezentują postawy katolskie jako jedynie słuszne. Przykłady można by mnożyć - ku pokrzepieniu serc albo ku odruchowi wymiotnemu. Ale mądremu dość.

      Usuń
    3. a mi ciągle wydaje się, że treść na głównej stronie jest istotą bloga, a w komentarzach są wyłącznie zaczepki i prowokacje. to dlatego przez parę lat miałem je wyłączone i nie brałem udziału w zabawach.
      teraz (pochlebiam sobie) jakoś sobie radzę z takim poszturchiwaniem. a jeśli przestanę sobie radzić, to zapewne i tu da się je wyłączyć. Kloszard jest jednym z niewielu blogów, które pamiętam z własnych początków. poza tym w sieci znalazłem jeszcze tylko jeden, który jest zupełnie inny od tego pierwotnego. Czytam Kloszarda i specyficzna interpunkcja absolutnie mi nie przeszkadza.

      Usuń
    4. "Specyficzna" - wybacz - to eufemizm. Co innego specyfika, licentia poetica, a co innego zwykłe niechlujstwo lub nieuctwo.

      Usuń
    5. wybaczam. a co. stać mnie na drobne gesty...

      Usuń
    6. Uprzejmie dziękuję, bo wiesz - milczenie ślubowałam tylko wczoraj.

      Usuń
    7. podziwiałem z daleka Twoją wytrwałość, choć bez wiary w powodzenie - a jednak.
      gratuluję wstrzemięźliwości.

      Usuń
    8. Fakt, powściągliwość w słowie to nie moja specjalność. Tym bardziej zasługuję na podziw (że tak skromnie zauważę). Ave ja!

      Usuń
    9. zalety mnożą się jak wirusy...

      Usuń
  2. A teraz ad rem.
    Uwielbiam tę wspomnianą przez Ciebie "architekturę sprzed niemal dwóch wieków". To zachwycające miejsce!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. parokrotnie siedziałem na udostępnionym piętrze patrząc na ten mrówczy tumult wokół centralnego zegara, przy kasach i peronach. ciekawe doznanie.

      Usuń
    2. Chyba nie widziałam piękniejszego dworca.

      Usuń
    3. ale są. tyle, że nie w Polsce.

      Usuń
    4. No tak, ale ja mówię o tych, które widziałam.

      Usuń
    5. gdyby tak okiem rzucić, to i w mieście znalazłoby się parę wartych uwagi fragmentów architektonicznych

      Usuń
    6. Co prawda, to prawda. Kiedyś nawet szlajałam się tam nocą, ze świeżo poślubionym Eksem i z wujkiem nieboszczykiem. Miasto tętniło życiem nawet o zabójczej 4.00 w nocy!

      Usuń
    7. niektórzy około północy dopiero wychodzą z domu.
      bez względu na nazwę dnia tygodnia.

      Usuń

  3. Jeśli czegoś Pan nie rozumie, dlaczego polemizuje ? Skoro pozwala Pan sobie na złośliwość, nie rozumiejąc co do Pana mówię, ja pozwolę sobie na wyjaśnienie. Dla mnie, ciekawym jest jak rozumie mój tekst ktoś inny. Jak postrzega ,jak rozumie a to przez fakt że dzieło skończone nie należy już do autora. Pan wychodzi z założenia że ja, jako czytelniczka mam postrzegać dokładnie to co miał Pan na myśli . Możliwe ,że źle Pan zrobił zaczynając polemizować z komentarzami...bo jak dla mnie za często pokazuje mi Pan że słowa , napisane uważałam za ciekawe ale w zderzeniu z tym jak się Pan do nich odnosi, bledną i okazują się być bańką mydlaną.
    Mam być wdzięczna ,że czyta Pan Kloszarda ?. Ze wybacza mi interpunkcje itp..?
    Odniosłam się kolejny do tekstu jaki Pan napisał a w konsekwencji co dostałam.?
    cytując... lesbijskimi fascynacjami, ale jednocześnie uzurpują sobie prawo do moralizowania i prezentują postawy katolskie ...żeby polemizować może warto najpierw zrozumieć....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najwyraźniej pochodzimy z różnych światów, a ich część wspólna jest zbyt wąska.
      nie prosiłem ani o wdzięczność, ani o obecność, ani o wzajemność. o portret psychologiczny również nie.
      postaram się więcej nie kalać własną ignorancją Twoich komentarzy, gdyby nadal się pojawiały, ponieważ jak do tej pory nie udało mi się zrozumieniem zaszczycić chyba ani jednego, więc dostosuję się do tego życzenia.
      nie podoba mi się natomiast sposób, w jaki przekręcasz moje słowa, bo ja nie napisałem nic o "wybaczaniu Tobie interpunkcji", nie pisałem nic o "fascynacjach" - jeśli próbujesz cokolwiek tłumaczyć, to z łaski swojej trzymaj się choć z grubsza rzeczywistości.

      Usuń
    2. Nie, daremne Pana prośby. Jestem ...hm...internet nie jest żadnym światem realnym. Zawiera jego elementy ale nie jest , dla mnie nie jest.
      Z tego też powodu zarzut jest o tym że Pan czegoś nie napisał, jest brednią. Ja przeczytałam. Tak na mnie podziałały Pana słowa i tak to oddałam co można odebrać jak się chce.Wszystko w tych naszych sprzeczkach mi się podoba ale jednego elementu mi brakuje.
      Może trzeba to napisać. Napiszę jak umiem. Gdybyśmy się nie kochali, to pisanie nie miało by najmniejszego sensu. Gdyby Pan mnie nie kochał, ja Pana....to warunek do tego by nawet jeśli mamy w rękach sztachety nabite gwożdziami, nie zrobić sobie krzywdy. Bo nie chodzi o to by krzywdę zrobić. Moje dwa młode psy czynią podobnie. Gryzą się niemiłosiernie. Do krwi ale wobec kota, stają razem. Wobec zagrożenia wobec...nie wiem czy Pan się ze mna zgodzi czy nie . Czy podniesie głos czy zmilczy. Jesteśmy ludźmi , co by nie kombinować. Pan mnie kocha, ja Pana a reszta jest tylko ....dodatkiem.

      Usuń
    3. internet jest tym, co z niego zrobimy. Ty chcesz z niego zrobić ubezwłasnowolnioną dziwkę, która ma służyć i broń boże wymagać. oby nie przyszedł taki czas, kiedy przyjdziesz po prośbie, bo nikt nie uwierzy.
      jadowita miłość? publicznie? nie wiem, czy jestem aż tak perwersyjny/nowoczesny/wyzwolony/otwarty.
      skoro jednak szukasz, to ja ręki nie chowam - i mam ją otwartą. bez sztachety.

      Usuń
    4. ...dziwkę ?...proszę o dowyjaśnienie.
      Miesza Pan wszystko w jednej kadzi . Ja to rozumiem jak gdyby szpital, miał być biblioteką,kościołem, sądem, więzieniem itd, itp... Muszę dopisać...ja rozumiem Pana słowa jako mieszanie wszystkiego w jednej kadzi.
      Fejsbuk jest dla mnie taką kadzią w której wszystko ....problem w tym że rzecz jest kontrolowana i przycisk ma jedna osoba ...pstryk i co ?...Odstawienie od narkotyku ?

      Usuń
    5. zarzucasz internetowi nierealność - osobiście takim go czynisz. I na dodatek wymagasz, żeby dostosował się bezwzględnie do Twoich potrzeb - czyli dziwka-niewolnik.
      ja mieszam? ja tylko odpowiadam. chociaż brakuje Ci wiary jestem człowiekiem, a nie Fejsbukiem.

      Usuń
    6. Szkoda, że brakuję tu opcji "lubię to", ale szeroko się uśmiecham, będąc świadkiem tak sympatycznej wymiany zdań. Oko, Twoje ostatnie zdanie jest "super"

      Usuń
    7. nadal Fejsbukiem nie jestem - opcje? ze mną można tylko pogadać - bez emotikonów. słowa są bogatsze w treść niż jakieś "łapki"

      Usuń
    8. Słowa mogą treść oddać.

      Usuń
    9. jeśli nie mam racji, proszę podać mi szklankę wody. Przyjść , odwiedzić. Nakarmić moje myszy. Dla mnie jest Pan tylko słowami które wypisuje bym mogła przeczytać. Fakt, człowiekiem dla mnie Pan nie jest.

      Usuń
    10. w takim razie - nie chcę rozmawiać, bo to nie wnosi dla mnie żadnej wartości.
      odezwę się, kiedy szklankę wody będę w stanie udźwignąć.
      egocentryzm bezgraniczny - ja i ja - buty też mam Tobie wyczyścić, żeby "uczłowieczyć się"?

      Usuń
    11. obrażalski nastolatek. Wystarczyło by spróbować zrozumieć . Pisałam już tyle razy że przedszkolak by zrozumiał a Pan wciąż swoje . Nawiasem mówiąc, sprawdzę wśród przedszkolaków. Mam możliwość. O wynikach opowiem jeśli nie zapomnę.

      Usuń
    12. powodzenia w rozmowach z literkami i przedszkolakami.
      mnie nie ma, więc wyniki z definicji mnie nie interesują (trzymaj się chociaż niechlujnie swojej własnej logiki)

      Usuń
  4. Nie spotkałam jeszcze żadnej pani z przebiśniegami, trochę szkoda, bo chyba ich miejsce na śniegu właśnie raczej, a nie w wazonie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie była kwiaciarnia, tylko na chodniku stała starsza pani i sprzedawała własnoręcznie nazbierane kwiaty.

      Usuń
    2. Domyśliłam się, u mnie taka pani, zawsze ta sama sprzedaje wedle pór roku: konwalie, groszek, astry...

      Usuń
    3. to, co wyrośnie na działce, albo to, co w jakimś zagajniku, czy na łące nazbiera.
      koło mnie chodnikowa sprzedaż kwitnie. kwiaty, owoce, warzywa, orzechy, grzyby...

      Usuń
  5. Witaj, Oko.

    A ja czekam na to:

    "Czy to nie kawał nieba
    na ziemię upadł czasem,
    że jest tak szafirowo,
    niebiesko, tam, pod lasem?"
    ("Przylaszczki kwitną!" H. Szayerowa)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja gustuję w fiołkach - tych najciemniejszych i pachnących.

      Usuń
  6. Dziękuję, że kupiłeś od tej starszej pani kwiatki.
    Dziękuję, że podarowałeś jej banknot, który stanie się obiadem, receptą na leki, czekoladą... Nie wnikam, po prostu cieszę się, że tacy ludzie jeszcze są.
    Tacy, którzy umieją się ukłonić przed starszym człowiekiem, uśmiechnąć i spojrzeć w oczy.
    A ta młoda dziewczyna...
    Mogę tylko domyślać się, ile radości jej sprawiłeś i jak podbudowałeś jej młodzieńczą (nie)pewność siebie...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pompony na czapce miała równie białe jak te przebiśniegi.
      i niezmąconą radość w oczach.

      Usuń
  7. Licentia poetica jest piękną korwetą. I można nią, a nawet należy, nawigować, by odkryć w końcu ową dziką krainę za morzami.. :))) Nawet jeśli jest ona li i wyłącznie światem bardzo wewnętrznym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak widać, nie aż tak bardzo - zmieściła się pani Madame...

      Usuń