poniedziałek, 12 lutego 2018

Słowa niejednoznaczne.


Ugryźć chciałeś? Czy tylko się poskarżyć? Może życie ci dopiekło, może w słowach pochopnych, byle jakich, takich, w których prawda potrafi zaginąć, bo chociaż próbujesz, to nie udźwigniesz. Nie dasz rady. Wiesz… ludzie piszą tak paskudnie, że jeśli tylko pozwolisz im dialog prowadzić za pośrednictwem literek, to zanim obiad zjesz - przeczytasz, że kolejna wojna światowa jest już faktem i w wiadomościach o niej poczytać możesz, że eskalacja, że tragedia i ewakuacja, a na wschodzie front, gdy na południu mobilizacja i ataki, dywersja, chociaż rozmowy trwają, i ONZ, i UNESCO, i frakcje, sojusze, opinie – tym gorzej dla nich, bo kiedy trwają, to rany jątrzą się i puchną gangreną beznadziei. Duma, pycha, wielkość własna każdemu z rozmówców zabije argumenty wysłowione w sposób urągający słownikom i słów znaczeniom. Tym pierwotnym, które ktoś mądry naiwnymi nazwał. Tak! Naiwnymi, bo przenoszącymi nic więcej, ponad znaczenie przeczytane. Nie te, które mają siódme dno, które mają odcienie i zabarwienia, nie te, w których można interpretacją dowolnie subtelną przysłowiowego kota…

Jestem niespokojny, może nerwowy, albo tępy zbyt, żeby pojąć, ale przecież dlaczego? Dlaczego ma być tak, że jedno słowo ma wykluczać inne? Dlaczego słowo dźwięczne ma być negacją każdego, które zostało pominięte, niedopowiedziane, lub poddane indoktrynacji umysłu, który wiarę stracił zanim rozmowę rozpoczął. Dlaczego wrogiem stanąć trzeba? Dlaczego bronić? Skąd pomysł zawsze fatalny w skutkach, że rozmowa jest szermierką do krwi pierwszej, a nie próbą znalezienia części wspólnej.

Tak. Jesteśmy różni i żadna rozmowa nie zbliży naszych egoizmów do siebie. Możemy zamknąć się w prywatnej monoskorupie, możemy zakonserwować się w ekscentrycznych dla wielu poczynaniach. Dla wszystkich, którzy nie są autorami słów. Ludzie - jak gwiazdy - krążą po własnych orbitach i każdy sobie prywatnym geocentryzmem jest dotknięty, jak nieszczęsna ziemia grawitacją. Bo gdyby nie… Te wszystkie nadęte sobki pływałyby ponad stratusami… wysoko, postrzępioną chmurką w detaliczny kurz nieistotności odniesioną i bez wpływu na cokolwiek. Jeżeli w ogóle jest jakiś absolut, pod który wznieść się można opitym domniemaną wartością.

Ja też zarażony jestem owym wirusem – zapewne w genach dostałem w spadku, jak relikwię, ku chwale minionej fizyczności. I ty również, chociaż mniemanie masz o sobie takie, że gdyby stwórca w nie uwierzył, musiałby uklęknąć przed twoim majestatem tak nieoczekiwanie poczętym. Nawet, gdyby kolan nie miał, ani głowy, pochyliłby się nad ideałem, żeby hołd oddać. Patrzę na ciebie i ironii ukryć nie próbuję nawet, bo to zabieg ponad moją tolerancję.  Zgodzę się na tłustą szuję i złośliwca. Przytaknę, kiedy powiesz słowo: „zawiść” – z wygody, dla spokoju świętego. Nie mam w sobie ikry na tyle, żeby z każdym twoim słowem walczyć, żeby udowadniać, dociekać.

Chciałbym… Chciałbym nie musieć ani razu odnosić się i definiować. Wolałbym słuchać i cieszyć się, lub bać. Nadzieję mieć, albo pocić się w emocjach, aby w końcu się udało, żeby trwało i dawało szansę na sny tak niepokorne, że krzykiem rozszczepiłyby mrok ścian i kolanami własnymi wybiłbym dziurę we własnej głowie i niebie jednocześnie. Chciałbym słuchać ciebie jak dziecko bajki słucha, która dobrze skończyć się musi i możesz być bohaterem, unicestwiać nierealność stadami, kohortami, tabunami i ławicami. Możesz rosnąć wraz z opowieścią, możesz zmieniać wyznanie, wiek i płeć, jeśli tylko uzasadnienie podąży cieniem za opowieścią, możesz szukać w moich oczach zrozumienia lub nadziei – może ją znajdziesz, może znajdziesz inne wrażenia – twoje słowa, moje rozumienie…

Nie. Nie mów o kontakcie, kiedy próbujesz wywrzeć presję. Kiedy usiłujesz stać się demiurgiem w nieswoim świecie. Nie dziw się, że napotkasz sprzeciw, opór, który poświęci bardzo dużo dla suwerena, który w tym organizmie uwił sobie gniazdo. Mogę nawet głową kiwać i zgadzać się nieszczerze, jeśli to poprawi twoje samopoczucie. Ale takiego mnie chcesz? Potrzebujesz, żebym został marionetką, lustrem twoich potrzeb realizowanych wewnątrz ciebie? Chcesz we mnie cień własny zobaczyć? Maskę karnawałową, w którą odziewasz się zanim z prywatnych otchłani się wynurzysz?

Wyciągnąłem rękę do ciebie. Nie raz wyciągałem, choć podejrzewam, że masz w sobie zakodowany gen destrukcji, który musi ugryźć, kopnąć, odrzucić, pomimo wszystko. Opluć, żeby duma mogła wznieść się wyżej, żeby nie śmiał nikt zbliżyć się i palce pod pancerz pozorów zanurzyć i dotknąć. Bo mógłby do krwi zadrapać i zaboleć. Boisz się? Wszystkich? I z tego strachu szczerzysz kły i plujesz jadem, zanim… Nim ktoś pojawi się zbyt blisko? Tak kruchą masz skórę?

5 komentarzy:

  1. Ma szczęście, że ma takiego pana - tak ładnie mówisz do niego i potrafisz zrozumieć!
    Jeszcze trochę warczy i szczerzy zęby? Potrzebuje czasu.

    Ma szczęście. On - Twój psiak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to człowiek. obcy. nieufny.
      nie zwierzę. ani niewolnik.

      Usuń
  2. Podobno najbardziej agresywne jednostki w gruncie rzeczy przepełnione są strachem...

    OdpowiedzUsuń