Ugryźć
chciałeś? Czy tylko się poskarżyć? Może życie ci dopiekło, może w słowach pochopnych,
byle jakich, takich, w których prawda potrafi zaginąć, bo chociaż próbujesz, to
nie udźwigniesz. Nie dasz rady. Wiesz… ludzie piszą tak paskudnie, że jeśli tylko
pozwolisz im dialog prowadzić za pośrednictwem literek, to zanim obiad zjesz -
przeczytasz, że kolejna wojna światowa jest już faktem i w wiadomościach o niej
poczytać możesz, że eskalacja, że tragedia i ewakuacja, a na wschodzie front, gdy
na południu mobilizacja i ataki, dywersja, chociaż rozmowy trwają, i ONZ, i UNESCO,
i frakcje, sojusze, opinie – tym gorzej dla nich, bo kiedy trwają, to rany jątrzą
się i puchną gangreną beznadziei. Duma, pycha, wielkość własna każdemu z rozmówców
zabije argumenty wysłowione w sposób urągający słownikom i słów znaczeniom. Tym
pierwotnym, które ktoś mądry naiwnymi nazwał. Tak! Naiwnymi, bo przenoszącymi
nic więcej, ponad znaczenie przeczytane. Nie te, które mają siódme dno, które mają
odcienie i zabarwienia, nie te, w których można interpretacją dowolnie subtelną
przysłowiowego kota…
Jestem
niespokojny, może nerwowy, albo tępy zbyt, żeby pojąć, ale przecież dlaczego?
Dlaczego ma być tak, że jedno słowo ma wykluczać inne? Dlaczego słowo dźwięczne
ma być negacją każdego, które zostało pominięte, niedopowiedziane, lub poddane
indoktrynacji umysłu, który wiarę stracił zanim rozmowę rozpoczął. Dlaczego
wrogiem stanąć trzeba? Dlaczego bronić? Skąd pomysł zawsze fatalny w skutkach,
że rozmowa jest szermierką do krwi pierwszej, a nie próbą znalezienia części
wspólnej.
Tak.
Jesteśmy różni i żadna rozmowa nie zbliży naszych egoizmów do siebie. Możemy
zamknąć się w prywatnej monoskorupie, możemy zakonserwować się w
ekscentrycznych dla wielu poczynaniach. Dla wszystkich, którzy nie są autorami słów.
Ludzie - jak gwiazdy - krążą po własnych orbitach i każdy sobie prywatnym geocentryzmem
jest dotknięty, jak nieszczęsna ziemia grawitacją. Bo gdyby nie… Te wszystkie nadęte
sobki pływałyby ponad stratusami… wysoko, postrzępioną chmurką w detaliczny
kurz nieistotności odniesioną i bez wpływu na cokolwiek. Jeżeli w ogóle jest
jakiś absolut, pod który wznieść się można opitym domniemaną wartością.
Ja
też zarażony jestem owym wirusem – zapewne w genach dostałem w spadku, jak
relikwię, ku chwale minionej fizyczności. I ty również, chociaż mniemanie masz
o sobie takie, że gdyby stwórca w nie uwierzył, musiałby uklęknąć przed twoim majestatem
tak nieoczekiwanie poczętym. Nawet, gdyby kolan nie miał, ani głowy, pochyliłby
się nad ideałem, żeby hołd oddać. Patrzę na ciebie i ironii ukryć nie próbuję
nawet, bo to zabieg ponad moją tolerancję.
Zgodzę się na tłustą szuję i złośliwca. Przytaknę, kiedy powiesz słowo: „zawiść”
– z wygody, dla spokoju świętego. Nie mam w sobie ikry na tyle, żeby z każdym twoim
słowem walczyć, żeby udowadniać, dociekać.
Chciałbym…
Chciałbym nie musieć ani razu odnosić się i definiować. Wolałbym słuchać i cieszyć
się, lub bać. Nadzieję mieć, albo pocić się w emocjach, aby w końcu się udało,
żeby trwało i dawało szansę na sny tak niepokorne, że krzykiem rozszczepiłyby
mrok ścian i kolanami własnymi wybiłbym dziurę we własnej głowie i niebie jednocześnie.
Chciałbym słuchać ciebie jak dziecko bajki słucha, która dobrze skończyć się
musi i możesz być bohaterem, unicestwiać nierealność stadami, kohortami,
tabunami i ławicami. Możesz rosnąć wraz z opowieścią, możesz zmieniać wyznanie,
wiek i płeć, jeśli tylko uzasadnienie podąży cieniem za opowieścią, możesz
szukać w moich oczach zrozumienia lub nadziei – może ją znajdziesz, może
znajdziesz inne wrażenia – twoje słowa, moje rozumienie…
Nie.
Nie mów o kontakcie, kiedy próbujesz wywrzeć presję. Kiedy usiłujesz stać się
demiurgiem w nieswoim świecie. Nie dziw się, że napotkasz sprzeciw, opór, który
poświęci bardzo dużo dla suwerena, który w tym organizmie uwił sobie gniazdo.
Mogę nawet głową kiwać i zgadzać się nieszczerze, jeśli to poprawi twoje
samopoczucie. Ale takiego mnie chcesz? Potrzebujesz, żebym został marionetką,
lustrem twoich potrzeb realizowanych wewnątrz ciebie? Chcesz we mnie cień
własny zobaczyć? Maskę karnawałową, w którą odziewasz się zanim z prywatnych
otchłani się wynurzysz?
Wyciągnąłem
rękę do ciebie. Nie raz wyciągałem, choć podejrzewam, że masz w sobie zakodowany
gen destrukcji, który musi ugryźć, kopnąć, odrzucić, pomimo wszystko. Opluć,
żeby duma mogła wznieść się wyżej, żeby nie śmiał nikt zbliżyć się i palce pod
pancerz pozorów zanurzyć i dotknąć. Bo mógłby do krwi zadrapać i zaboleć. Boisz
się? Wszystkich? I z tego strachu szczerzysz kły i plujesz jadem, zanim… Nim
ktoś pojawi się zbyt blisko? Tak kruchą masz skórę?
Otóż to.
OdpowiedzUsuńMa szczęście, że ma takiego pana - tak ładnie mówisz do niego i potrafisz zrozumieć!
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę warczy i szczerzy zęby? Potrzebuje czasu.
Ma szczęście. On - Twój psiak.
to człowiek. obcy. nieufny.
Usuńnie zwierzę. ani niewolnik.
Podobno najbardziej agresywne jednostki w gruncie rzeczy przepełnione są strachem...
OdpowiedzUsuńsportowo - najlepszą obroną jest atak.
Usuń