niedziela, 25 lutego 2018

Drogowskaz.


Wnętrzem dłoni potarłem policzek. Przypominał fakturą gruboziarnisty marmur, albo papier ścierny. A to mogło oznaczać wyłącznie, że znowu minął dzień, a może nawet i dwa. Poczułem się tak nieznośnie dorosły, że zacząłem o sobie myśleć „pan”. Że bezpodstawnie? Nie szkodzi – mały umysł, to i zachęt zbyt wielu nie potrzebuje, żeby uzurpować cokolwiek. Kiedy wymacałem portfel, a on chudszy od postnego barszczu się okazał, to trochę mniemanie przygasło – może nie „pan”, ale „paniczyk”? Zarechotałem zupełnie niedorośle, kiedy myśl mnie naszła ironiczna, że może nawet nie „paniczyk”, a „panienka”, na dodatek z tych, co to prowadzenia są lekkiego.

Wyrzuciłem pusty portfel, żeby mnie mirażami nie karmił i najchętniej przywiązałbym sznurek do nogi, jako ostatnią deskę ratunku – gdybym zaczął się unosić od tej lekkości, żeby mnie ktoś złapał jako ten balonik gazem wypełniony. No właśnie – sznurka nie miałem absolutnie, czego o gazie powiedzieć nie mogłem – w ten ostatni wyposażony byłem dość rozrzutnie i ekstrawagancko. Jakby wszelkie niedostatki wypełnione zostały wiatrem, który nadal sprawdzał, czy nie utka się we mnie kolejną drobiną.

Zerknąłem ponad głowę. Wszędobylski wiatr układał puzzle chmur i gnał je gdzieś, chociaż… one gnały na przekór wiatru. Trudna myśl do akceptacji, jednak, jeśli chmury płyną w przeciwną stronę niż wiatr wieje, oznaczałoby to ni mniej ni więcej, że chmury stoją, a niebo jest zwiewane z wiatrem. Względnie ziemia poddała się i pędzi jak koło parostatku na wodach Missouri.

- „Więc to tu dni mi znikają” – pomyślałem sobie i pod prąd, pod wiatr, na przekór ruszyłem zwalczać terror uciekających zbyt szybko dni. Wiatr wylizywał mi twarz nie przejmując się, że spocona. Najwyraźniej spragniony był, bo i łzy z oczu wyciskał, spijając je nim rozlały się po policzkach. Pchanie ziemi, czy nieba musi być ciężką robotą. Doceniłem to, gdy się zasapałem w pojedyncze minuty i zupełnie nie po pańsku klapnąłem gdzieś na krawężniku dysząc okrutnie.

Nic z tego. Nie zatrzymam go wcale. Zbyt silny przeciwnik. Siedziałem usiłując zebrać myśli, jednak, żeby coś zbierać, trzeba najpierw to coś w sobie mieć. A ja mogłem najwyżej zbierać bezmyślność. Nawet nie zbierać, bo to była jedna wielka bezmyślność, a nie stado małych, spłoszonych bezmyślątek. Co tu zbierać? Raz chwycić, zmiąć i rzucić do kubła na jakimś przystanku autobusowym, żeby molocha rosnącego niby gangrena nie nosić w sobie.

Wiatr przepchnął już ziemię z poranka w południe, lecz mnie traktował bardziej pobłażliwie i wciąż siedziałem na zimnym krawężniku. Może mnie zignorował, albo śmierdziałem mu za bardzo? Może omijał, żeby się czymś brzydkim nie zarazić? Bo ja taki więcej śmiertelny jestem i kto wie, czy choroba wirusową nie jest. Zakaźną. Pewnie tak… Jestem medycznym ignorantem i zasadniczo chcę ten stan utrzymać możliwie najdłużej, ale widzę, że życie rozpleniło się lepiej niż średniowieczna dżuma. I tak uporczywie trzyma się życia to życie, że musi być szkodnikiem, bakterią śmiercionośną, albo drapieżnikiem, który zęby wbije we wszystko bez wyjątku, aby własne trwanie przedłużyć.

Od samej myśli stałem się głodny. Zacząłem się rozglądać. Poszukiwać zmysłami przekąski, obiadu, spiżarni… niechby kucharki, bo nawet obietnica jest lepsza od beznadziei. Potencjalne kucharki szły, trzymając się możliwie daleko od tego zainfekowanego mną krawężnika, jakby chciały zasygnalizować, że taki ja jestem dzisiaj zbędny. Truteń potrzebny jest na chwilę zaledwie, a nie na coś tak niezwykłego jak „przyszłość”. W kategorii „przyszłość” nie mieszczę się nawet jako margines, czy pojedynczy kolczyk schowany w puzderku na wszelki wypadek, bo może odnajdzie się znienacka ten od kompletu. Może jako hipoteza, szykana, albo aluzja?

Wtedy przyszedł on. Nie wiem kto to, bo nie pytałem. Ale przyszedł i absolutnie bez sensu poprosił, żebym się przesunął. Ja! Na nieskończonym krawężniku samotnie siedzący miałem mu miejsce zrobić, a on chudszy ode mnie i mógł się wzdłuż nawet rozkładać, a i tak nie zająłby powierzchni wystarczająco, żeby tłok zrobić. Wzruszyłem ramionami, bo stać mnie było jeszcze na taki wydatek energetyczny. Artystyczna dusza chyba, a z takimi się nie dyskutuje, bo żyją w świecie odległym od racjonalności.

Kiedy już zdecydował się usiąść obok mnie wyciągnął z kieszeni pomarszczonego niedopałka i dopalał go zachłannie, jakby chciał się zaciągnąć nim aż po pięty. I patrzył na mnie wzrokiem wyblakłym, choć przenikliwym – taki paradoks, coś, jak bezbarwna tęcza… A potem zapytał mnie:

- którędy do wtorku?

Milczałem długo, bo pytanie proste nie było chyba. Ważkie i z jakiegoś powodu zasadnicze. Przynajmniej dla niego. Patrzyłem na tę sylwetkę paradoksami spiętą w kubaturę nie-do-określenia, o której nie potrafię nawet powiedzieć, czy jest możliwa, albo czy posiada jakiekolwiek właściwości, ale przecież zawisł obok na krawężniku i o gardło moje się zaczepił sierpem pytania, abym mu drogę do wtorku pokazał… Więc pewnie jest jakąś alternatywą życiowo uzasadnioną. Niezbędną i niosącą przesłanie.

Palcem wskazałem na wiatr gnający chmury, niebo, czy ziemię, na krawężnik zasiedlony chwilowo tylko nami.

- poczekaj tu, sam przyjdzie, a nie wiadomo, kogo jeszcze przywieje...

16 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. uchyl okno - sam przyjdzie, nawet daleko go szukać nie trzeba.

      Usuń
  2. Czekając... można ominąć. Zbyt wiele upływem bezdziałania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lepiej mądrze siedzieć, jak głupio biegać. nie znalazłem lepszego pomysłu, żeby taki wtorek (czy jakikolwiek inny dzień) odnaleźć poza pamięcią

      Usuń
    2. O! I toś mądrze rzekł.

      Usuń
    3. to parafraza jakiegoś trenera piłkarskiego, który mawiał, że mądrze stanąć jest lepiej, niż biegać głupawo po boisku.

      Usuń
    4. Nie znam się na trenerach piłkarskich, ale hołduję żydowskiemu przekonaniu, że lepiej źle jechać niż dobrze iść. Siedzenie zamiast biegania bardzo mi pasuje.

      Usuń
    5. lubię dobrze chodzić, zamiast jeździć jakkolwiek.
      chyba, że dla odmiany i na próbę, albo to łażenie napotyka jakieś dramatyczne kłopoty - skala nieodpowiednia do łażenia, albo atmosfera burczy zbyt mocno.

      Usuń
  3. Tak sobie myślę, że odnaleźć kiedy się nie zdarzyło jest trudno. Doprowadzić do czegoś co dopiero się pozna. Czekanie... niby czynność ale bierna. Czasem bez wyboru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szukanie przyszłości wydaje się czynnością prostą - nadejdzie bez względu na działanie. problem może polegać na tym, gdzie owa przyszłość człowieka zastanie.

      Usuń
  4. Mówiłam już że wiatru nie lubię, bo przychodzi nie wtedy, gdy się go pragnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo listów pisać nie potrafi. ani uprzedzać, że nadciąga.
      dzikus po prostu.

      Usuń
  5. Ja nie z tych co czekają. Ja wychodzę światu naprzeciw spotykam oczekiwane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to może chociaż paluszkiem pokażesz w która stronę...

      Usuń
  6. Jakby tak iść tak długo aż nadejdzie wtorek. Ciekawe w jakim miejscu bym go spotkała, gdybym wyruszyła...powiedzmy na zachód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chytry plan! ale po co się aż tak ograniczać od razu sugerując kierunek świata - niech los zdecyduje.

      Usuń