Czas
wykałaczką czyścił paznokcie i opierał się o ścianę nonszalancko, kiedy ta, dość
rozpaczliwie, zdawała się bronić przed starością i zmurszeniem. Czas
najwyraźniej był przyzwyczajony do płochości otoczenia, bo odepchnął się ramieniem
lekko, a przecież wystarczająco, żeby ściana stała się kupką gruzu, kompostu…
gleby? Zniknęła w tempie odwrotnie proporcjonalnym do poczynań tego hultaja Czasu,
który dla odmiany usiadł na ławeczce, żeby proces czyszczenia dokończyć
używając kolejnej wykałaczki. Nogę na nogę zarzucił z wdziękiem sugerującym, iż
podobną czynność doprowadził rozległymi studiami do perfekcji, której
najstarsza arystokracja mogłaby pozazdrościć, dożywotnio ukrywając urazę za pozorowaną, błękitnokrwistą obojętnością.
Calowe,
zdrowe deski zapłakały pod naciskiem Czasu, który nie wyglądał na punktową nadmiarowość
wektora grawitacji - siedział lekko, swobodnie, nieomal ulotnie i eterycznie. A
przecież wstał, zanim skończył z paznokciami, nim ławka bez słowa skargi
zapadła się w sobie – na skargi było już bowiem za późno, a mierzwie skarżyć
się nie wypada. Zobaczył drzewo i o nie chciał się oprzeć, a co bardziej
roztropne ptaki zaczynały już ewakuację, nadwyrężając organizmy, żeby gniazda
przenieść gdziekolwiek poza zasięg eleganckiego towarzystwa. Drzewo z nerwów gubiło
liście, a kora łuszczyła się usiłując zniechęcić gościa, lecz bezskutecznie.
Tylko korniki wznosiły dziękczynne modły i rzeźbiły hieroglif przepowiedni, w
podzięce za syte dożywocie.
I
wtedy przyleciał Wiatr, który z drzewem flirtował każdego dnia i czasem czesał
je frywolnie, czasem pieścił bezwstydnie, a nawet w złości wytarmosił czuprynę
i włosów parę skręcił w kłąb. Wiatr, wiadomo, nerwus i o cierpliwości, czy
dostojeństwie nawet domniemania być nie mogło, więc polatał wokół chaotycznie
macając co w oczy mu zaświeciło mgnieniem, sprawdzając, co się zmieniło od jego
poprzedniej wizyty, bo lubił na stare śmieci wracać. No i nie znalazł swojej
ściany, na której papierki zawieszał jak ogłoszenia drobnosąsiedzkie, nie
znalazł ławki, na której kilku ludziom zaglądał pod ubrania – no i jego
ulubione drzewo z którego właśnie ktoś życie wypija…
Czasowi
prychnął w twarz wyraźnie zdenerwowany i jak go w ucho nie gwizdnie! Aż mu
kartki z kalendarza się posypały, aż stęknął, gdy upuścił zegary z popołudniem
świątecznym. Łeb podniósł wreszcie od własnych pazurów i gapi się beznamiętnie,
żeby nie powiedzieć tępo. Gapi się, wyrwany z letargu i nawet ubranie na nim kruszało
i kapać poczęło kroplami, jak piasku ziarnka ostatnie w klepsydrze, nim na stos
przeszłości spadną.
- Siadłbyś na dupie czyścioszku! Ziemia jakoś cię znosi, choć i ona cierpliwość
gotowa stracić. Siadaj i nie psuj, skoroś nie budował. A tak w ogóle, to gdzieś
ty się tak uświnił?
No.
I już go nie było, bo Wiatr urazy nieść nie potrafi długo, a wszystko co
znajdzie, ziemi odda i nawet na „dziękuję” czekał nie będzie. Odda bez żalu i
skargi. Wszystko. I poleci szukać, czego nie zgubił.
Ale on wraca – Czas nigdy.
Czas, woda i ogień tę mają właściwość, że wszystko w popiół obrócić mogą... wiatr nie lepszy.
OdpowiedzUsuńGdyby można cofnąć czas, mówimy, ale czy naprawdę tego właśnie chcemy?
żeby drugi raz wyjść na głupca - chyba po nic więcej.
UsuńCudny ten dialog wiatru z czasem. Wiatr, jak już wcześniej wspominałam, kocham. Z czasem mam na pieńku, bo miał leczyć rany, a nie uleczył, a poza tym nigdy go nie ma, gdy potrzebuję się wyspać.
OdpowiedzUsuńrekonwalescencja musi potrwać chyba - daj mu szansę
UsuńPrzez 11 lat mu dawałam - ile mu jeszcze potrzeba?! Ze spaniem jeszcze dłużej - 25 lat.
Usuńco to dla takiego Czasu? mrugnięcie okiem zabiera mu więcej. On chyba starowinka i nie przyzwyczajony do pośpiechu.
UsuńCzas ostatnio wyraźnie przyspieszył, nie wiem gdzie tak pędzi, nie nadążam i znów polubiłam wiatr.
OdpowiedzUsuńwyjmij baterie z zegarków i schowaj kalendarz do szuflady.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Świat nie miał początku i nie będzie miał końca. Ruch jest wieczny, tak jak i czas, który go mierzy: pojęcie teraźniejszości zawiera pojęcie przeszłości i przyszłości. Pewne rozważania nasuwają podejrzenie, iż czas albo w ogóle nie istnieje, albo jest pojęciem bardzo mglistym i niewyraźnym. Bo oto jedna jego część przeminęła i już jej nie ma, podczas gdy inna dopiero będzie i jeszcze jej nie ma. Z takich to części składa się wszelki czas. Może się więc wydawać, iż to, co się składa z nieistniejących części, nie może uczestniczyć w bycie."
(Arystoteles "Fizyka")
Pozdrawiam:)
zgrabnie to ujął wielkość składająca się z nieistniejących fragmentów...miął chłop łeb.
UsuńCóż, współcześni fizycy twierdzą, że czas nie istnieje, a jeśli damy trochę czasu Muskowi, to z pewnością udowodni, że możemy sobie podróżować w czasoprzestrzeni w dowolnych kierunkach i wracać do tych przyjemniejszych momentów na osi życia. Mnie czas wkurza, zbytnio się na nim skupiam psując sobie humor.
OdpowiedzUsuńode mnie Musk ma bilet otwarty - niech działa i udowadnia. ręce już do oklasków składam, tylko patrzę, żeby się nie wygłupić przed efektem. chociaż może to byłoby potwierdzenie?
Usuń