niedziela, 11 lutego 2018

Wyjaśnienie niezdarne.


Dobrze już. Wiem. Miałem na chwilkę tylko, na kawę, a dwa dni mnie nie było. Nie zrozumiesz, bo zrozumieć się nie da. Mogę opowiedzieć, ale to tylko wzmoże twoją złość na mnie, że taki nieuczesany, że nieodpowiedzialny całkiem. A ja naprawdę usiadłem kawy się napić, w zamglonej od dymu knajpie, pośród kolorowego, wielojęzycznego tłumu, przy stoliku, gdzie już siedział ktoś. Siedział i na politurze przed nim błyszczał nieśmiało symbol olimpijski… namalowany spoconymi kieliszkami wódki tak zimnej, że aż gęstej.

Piłem swoją kawę niespiesznie, a człowiek naprzeciw mnie łeb miał zwieszony i każdą pokusę ze strony kelnera akceptował skinieniem, że owszem, że jeszcze jeden. W końcu kelner się zlitował i wytarł pamięć wielu olimpiad na stoliku mnożących łzy przegranych. Bo wygrywa kilku, a reszta płacze, lub zębami zgrzyta. Za którymś razem podniósł głowę – być może szczęknąłem łyżeczką i dźwięk go rozproszył? Porcelana zaśpiewała sopranem, który wyrwał go z wewnętrznych światów i pozwolił dojrzeć, że nie sam już siedzi. Wzrok miał nad podziw ostry, jakby wodę pił, nie alkohol.

Patrzył na mnie wzrokiem ciężkim od własnych myśli, zgaszonym, zupełnie, jakby chciał powiedzieć, że świat pozytywny skończył się chwilę przed jego narodzinami, a teraz on w dowolnie wybrany sposób ma spacyfikować własny umysł i życie w skali szarości popełnić. Znów ten namolny kelner się napatoczył, a chłop dwa palce w górę podniósł i głową kiwnął nie zaszczycając obsługi spojrzeniem, lecz ten zrozumiał i przyniósł dwie soczewki szklane, aż po menisk wypukłe – jak oni to robią? Do dzisiaj w głowę zachodzę, że można donieść do stolika naczynia, w których ciecz z wysiłkiem, pazurami uporczywie trzyma się wnętrza. A on na stół postawił nadal nie roniąc kropli, aż spocony kieliszek z ulgą wzdychać zaczął i malować kolejną olimpiadę.

Towarzysz milcząco przesunął jeden w moją stronę, ciecz wzburzyła się, lecz utrzymała się w siodle kieliszka. Dopiero moja niezgrabność w drodze do ust pokalała blat wysokoprocentowym deszczem. Popiłem resztką kawy, podziękowałem wzrokiem, a on… patrzył na mnie beznamiętnie i kolorów w jego wzroku nie było. Może spłukał je wódką, jak zmywa się lakier z paznokci, kiedy przestanie cieszyć, czy być ideologicznie uzasadnionym? Nie wiem, ale kelner, niczym mucha plujka krążył wokół naszego stolika, a kompan przypadkowy kiwał głową podwójnie i o nic nie pytał, nie mówił, tylko patrzył mi w twarz i chłonęliśmy ową gorzałę zmrożoną do postaci iglastej.

Jestem mało odporny, taki nietutejszy, więc kiedy na stoliku wymalowałem pierwsze pięć kółek olimpijskich poczułem, że trzeźwość opuściła mnie bez słowa i chyba obrażona była jak ty teraz. Trzasnęła drzwiami i poszła sobie z domyślnym: „nie wracam, radź sobie sam”.

Przy kolejnej olimpiadzie kelner wykazał niepokój związany z cyferblatem, który wskazywał, że dzień się pożegnał bezszelestnie i pora zwiędniętą kartkę z kalendarza ściągnąć, a knajpę zamknąć, żeby dać szanse trzeźwości wrócić, gdyby noc łaskawa trwała wystarczająco długo.

Żeby się to udało przydałby się rozsądek, ale ten chrapał rozkosznie, bo wreszcie ze smyczy spuszczony i może wypocząć, pobyczyć się i poleniuchować. Z szacunku dla snów zapracowanego rozsądku zamówiłem u plujkowatego „na drogę” - dwie zmrożone i zakręcone, w opakowaniu dziesięciokrotnie większym od kieliszka, plus woreczek, który miał rękawicę zastąpić, żebyśmy się odmrożeń nie nabawili, po czym uwolniliśmy zakład od naszych pulsów przyspieszonych i aromatu spoconego testosteronu, cokolwiek zakonserwowanego wewnętrznie.

Poszliśmy w bulwary, bo tak najprościej. W zielone. Tam, gdzie resztka natury walczy z chorobą cywilizacyjną. Nad rzekę, w której nawet drobne szuwary rosnąć nie chcą wiedząc, co nurtem jest niesione. Siedliśmy na ławce zapuszczonej bardziej niż my, bardziej strupieszałej, poobdzieranej, chwiejnej i niechlujnej. Kopnęliśmy nogami widnokrąg, żeby nam na kolanach nie siadał i pociągnęliśmy z flaszek niezależnie i samorządnie. Rzeka mruczała jakieś rzeczne sprawy, wiatr łaskotał korony drzew, noc rozbestwiona pozwoliła lampom wyzłocić kilka elewacji zerkających w lustro wody, a te wdzięczyły się niczym modelki przed sesją fotograficzną. Gość otarł usta, zakręcił butelkę i postawił koło nóg. Później westchnął z rezygnacją i wreszcie na słowa się zdecydował:

- Szedłem przez miasto, jak każdego innego dnia. Może trochę wolniej, może bardziej leniwie, jednak nie spieszyło mi się donikąd, więc pozwalałem nogom i myślom błądzić tam, gdzie zazwyczaj obowiązki nie pozwalają bezkarnie zaglądać. Mijałem wystawy, przejścia dla pieszych – miasto mijałem, które przecież widać i tajemnicą jakąś niezbadaną nie jest. Szedłem poddając się każdej pokusie i wiodła mnie pospolitość każdym impulsem, zmianą świateł, cudzym rytmem kroki wystukane w granicie, czy dziecka śmiechem zaglądającym w wąskie uliczki starego miasta, gdzie tynk wojną rozstrzelany wciąż czeka na opatrunki.

- Pewnie wróciłbym do domu, jak wracam każdego dnia i nie stałoby się nic, gdybym nie zatrzymał się na jakimś moście, którym przechodziła kobieta z wózkiem i w ciąży. Mała dziewczynka szła obok wózka i własną ciekawością zasypała aurę w pytaniach nieskrępowanych i wstydu nieznających. Pani lekko speszona popatrzyła na mnie widząc, że słyszałem treść, a ona skłamać dziecku musi, bo przecież trudno prawdę małej dziewczynce wyłuszczyć i nie ubrudzić jej przy tym sumienia dożywotnio.

- Pani speszona dziecko przytuliła i uciekała od moich uszu i wzroku, żeby dać dziecku złudną nadzieję, więc uśmiechnąłem się do niej przepraszając za obecność zmysłów niedyskretnie ocierających się o jej świat. A dziewczynka wiedzieć chciała kim będzie maluszek, kiedy już mama pozwoli mu świat oglądać, co będzie robił, kiedy urośnie, nawet, jeśli chłopcem miałby się urodzić. Bo to przecież strasznie ciekawe i kto to widział czekać tak długo, żeby się dowiedzieć, albo dopiero zobaczyć. A mamusie wiedzą, bo mamy wiedzą wszystko, więc mogłaby opowiedzieć, skoro do domku droga jeszcze długa.

- Zwróciłem mamie przestrzeń intymną i poszedłem jak najdalej od tego pytania, od dziewczynki i odpowiedzi, która pewnie wybrzmiała już w malutkiej główce zrozumieniem i ciepłem matczynej miłości pozwoli dojrzewać dziecku w świecie grzecznym, czystym i życzliwym. A ja zapomnieć chciałem, bo dygresjami dzień każdy pełen, więc spłynąć mógłby i ten wątek w zapomnienie, ale się nie udało. Za każdym razem, gdy zmysły zaczepiłem na powierzchowności mijanej, spotykałem następną panią w ciąży, albo następną małą dziewczynkę z włoskami w dwie kitki złapanymi kolorowymi gumkami i ta ciekawość maluteńkich zmysłów wydłubywała ze mnie pytanie z mostu.

- Nie nadaję się na mamę. Do tłumaczenia dzieciom świata również. A gdybym musiał? Gdybym miał opowiedzieć? Czy starłbym uśmiech i nadzieję podziurawiłbym bezpowrotnie z malutkich policzków, a w oczach wyhodowałbym wiekuisty piach, sypki, cierpki i słony? Taki w sam raz do płaczu za życie ze złudzeń odarte?

- Szedłem gapiąc się na szarą dorosłość wokół, na ten brak uśmiechu w ustach mielących nieprzyzwoitość wulgarną, z dedykacją dla każdego zewnątrz, które zdarzyć się może. Patrzyłem jak gasną szanse na lepsze jutro, ludzi wczoraj młodych, a dziś dotkniętych doświadczeniem, piekłem własnej głowy, czy genetyczną nędzą powielaną przez pokolenia, gdy nawet upośledzenie optymizmem nie jest w stanie choćby palcem wskazać drogi. Gapiłem się na to nóg wleczenie za sobą, bo celu nie widać ani przez szybę witryny kuszącej promocją, gdzie raj za pół ceny od jutra czai się z uśmiechem wdzięcznym i bezpruderyjnym, ani za płotem zbyt wysokim na amatorskie próby jego przekroczenia, gdzie pośród ogrodów wypielęgnowanych ideałem aniołowie płci wszelakiej spacerują z uśmiechem potrafiącym liszaje ze skóry w trzech krokach wygładzić i włos bujny nawet na steranym kolanie posadzić. Zerkałem w kapelusze żebracze, chorowite, nieszczęsne, jak zapylone bilonem stają się pokusą płonną, bo przecież jutro dzień nie będzie tak obfity, lecz czy jutro w ogóle wstać raczy dla nędzarza? Spoglądałem na kobiety przeliczające bliskość na minuty, a te na walutę, na zręczne dłonie potrafiące wyłuskać wartość z nieswojej kieszeni, czy torby.

- Patrzyłem i szukałem. Uśmiechy fałszywe, wyrachowane, zmieniające się w barterową wymianę komplementy. Ciała z premedytacją zaciśnięte w sobie, lub rozchylone, niby przekwitające tulipany. Świat, w którym smród spryskiwany jest coraz grubszą warstwą kosmetyków, a jedzenie wciąż bardziej wyrafinowane, żeby oszukać usta. Patrzyłem wokół i możesz mnie pesymistą skończonym nazwać, cynikiem dotkniętym nieszczęściem wielkim, ale tylko w dzieciach widziałem uśmiech. W tych małych oczkach, które ufnie podnoszą się do góry, bo świat jakoś wyżej mieszka. A przecież to świat powinien uklęknąć, żeby od nich się uczyć – tej ufności, wiary, śmiechu radosnego. Nie dałem rady zapomnieć. Nawet upić się rady nie dałem, chociaż próbowałem. Widać… zabiłem już swoją radość.

        Słuchałem, kiedy mówił, a wódkę grzał nam już poranek, melancholią zarażony, strojny w fiolety i pomarańcze, bo słońce pokazało zakrwawioną źrenicę i pośród chmur tryskało rozpaczą brzasku. Wiatr skruszony przysiadł na ławce z nami i bodajże ogonem merdał, że rację ma człowiek, że dobrze mówi i kieliszkiem warto przypieczętować słowa, co wysuszyły gardło po dno sumienia. Trudno mówić, kiedy słów brak, gdy rozwiązań nie widać. Człowiek pociągnął bardzo dosadnie. Plunął, bo wreszcie miał czym i głowę zwiesił. Może zasnął, może się zadumał. Trudno mi wyrokować, lecz siedziałem tam ubrany w nowy dzień i niespiesznie wypłukiwałem noc resztą wódki. Wstał w końcu i chyba o mnie już nie pamiętał, bo bez słowa powlókł się drogą, którą przyszliśmy tutaj. Wstać chciałem, lecz od tych słów nie moich ciężkie miałem nogi tak bardzo, że dopiero wieczór mnie wygonił z tej ławki, tropem tych kroków, którym nadzieja umarła.
       
On pewnie milczy całymi dniami, żeby przypadkiem nie skaleczyć jakiejś malutkiej, ufnej duszyczki, która śmiać się potrafi… jeszcze…

4 komentarze:

  1. Na mamę Twój bohater się nie nadaje. A na tatę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. on do życia niezdatny. kolorów nie widzi, ani przyszłości.
      jak to mawiasz - patologia

      Usuń
  2. Zachowanie bardzo ryzykowne w dzisiejszych czasach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wódeczka, rozmowa, czy noc na świeżym powietrzu?

      Usuń