Porządek
robię. Z życiem. Na półkach sumienia przeszłość układam, odkurzam, wzruszam się,
albo złoszczę, a przede mną (być może) przyszłości jeszcze szmat, więc nie
wolno zbyt rozrzutnie szafować przestrzenią dostępną. Ugniatam kolanem, w walizkę
pcham stare, zaschnięte łzy i nieszczęścia. Utykam, bo wcisnąłem tam jeszcze
wstydów małych wiele i niedojrzałości. Gówniarstwa mówiąc wulgarnie. Brak
doświadczenia, który emocją wypływał ze mnie i dotykał świat wokół, a ja udaję,
że tej niedorosłej, pochopnej i niesprawiedliwej opinii tylko świadkiem byłem,
a nie autorem…
Pasek
ze spodni poświęcam, żeby oślizgła waliza się nie rozpięła i nie zawstydziła
mnie niedyskrecją zawartości… bo przecież mogłaby eksplodować, gdy skorodowane
zamki puszczą w chwili skrajnie niekorzystnej dla mnie i zostawią mnie pośród
teraźniejszości purpurowej od wstydu i pogardą otoczenia oplutego, że oddech
stracę na dłużej, niż ciało znieść może. Spinam mocno kolanem wbijając się w
ugięcie walizy zbyt dużej na rozpasane wakacje i smyczą paska niemalże nowego
duszę ją najmocniej jak potrafię. Jak bardzo chciałbym utopić ją betonowymi
butami na śmierć, albo w niebyt wysłać czymś najszybszym na świecie dalej, niż kosmiczne
sondy dotrzeć potrafią.
Nie
mam cienia transportu, więc rozglądam się za schowkiem, ale łóżko… – nie – pod łóżko
nie wetknę, bo przecież śpię na nim; mogłyby złe myśli dryfować ku mnie,
parując pośród tarć i spięć. A ja zapomnieć chcę, odciąć się i ukryć. Więc na
szafę, najwyżej jak można i najgłębiej, na pawlacz nieużywany, zawieszony tak
wysoko, że rzadko kiedy wzrokiem choćby jest dotykany. W czeluści piwniczne
pośród pleśnie i wilgoć mroku zakurzonego - a nuż sczezną, rozłożą się na
drobne świństewka i nieistotne obojętności. Na małe zaniedbania i mniej celowe
zapomnienia. Może w tyglu czasu konglomeratem, geodą, czymś równie twardym obrosną
i wyżarzą się wewnętrznie, by zakwitnąć feniksem? Kryształem ametystu
zwielokrotnionym w nieskończoność, morionem bez skazy rosnącym szybciej, niż mi
może być przeznaczone?
Oprawione
w ramki, nieliczne dumy i wzruszenia, kilku ludzi, których warto nieść w życiu
i pamięci aż do jutra – część blaknie i kurzy się, albo pośród niedostatków
pamięci pozostaje mniemaniem, niedopowiedzeniem, westchnięciem, które do
artykulacji wymaga zbyt wiele wyobraźni, bo fakty utonęły w oceanie nieużywania.
Są tam. Obrazy, zapachy, istoty… O konturach już nieostrych, ale ciepłem
rozlewające się w każdym zauważeniu - jak ostatnie wakacje, kiedy już zapomnę o
niewygodach, komarach, zmęczeniu, a zostawię wrażenia, które kiczem byłyby, gdyby
nie moja w nich obecność.
Wbijam
gwoździe w ściany i wieszam maskotki – ludzi, których być nie musiało, a
później żebrałem o ich we mnie obecność, zdarzenia, których zapomnieć nie chcę,
choć kląłem pośród niedostatków i braku sił wtedy. Abstrakcje wspomnień zbyt spłowiałych,
żeby móc je zrozumieć, ale przecież – czuciem wciąż są gorące, pachnące, pożądane,
jak matczyna dłoń we włosach, kiedy pomimo wszystko… nadal jest matczyną
miłością.
Wieszam
portret, zrobiony z nieistniejącej już fotografii, doganiający czas, dorastający
w wyobraźni kogoś, kogo nie znam zupełnie, ale wierzę, że obraz moim będzie jutrem.
Że każdym detalem zmierzam tam, gdzie obraz już jest. Może spłowieje nim go dogonię,
może zapomnę, ale on jest tam, gdzie ja będę kiedyś, domniemaniem, karmą, nieuchronnością
genami wysterowaną, losu chichotem.
Nie
potrafię wyrzucić nic. Ani z siebie, ani z pamięci. Mogę po kątach brudne
skarpety upychać, udawać, pozorować, pudrować słowami. Jest we mnie każde
wczoraj, nawet to, któremu chciałem wypowiedzieć wojnę i zdechnąć, lub
unicestwić pod sztandarem dumy skrzyżowanej z pychą walczącą z łacińskim EGO rozpychającym
się gotycką czcionką. Żebyśmy razem nie dreptali ziemskich ścieżek. Są tam wszystkie
potwory i demony, piękne, pryszczate panie i cuchnące ekskrementami kreacje. Wszystko
moje. Bezzwrotne i jednorazowe, jak butelki, co kolor mają niewłaściwy.
Choćbym
pogryzł siebie, utopił w konserwantach, wypalił płomieniem bardziej gorącym,
niż inkwizycyjne stosy czarownic… Ech!
Wieszam
na ścianach, rozkładam na półkach, a ta walizka wciąż taka mała… i już
zamknięta, choć kolejne, śmierdzące fatałaszki podnoszę z niepamięci pobieżnej…
Wieszam czując, jak z romantyka staję się cynikiem i zakląć chcę głośno, bo
przecież, nie ja jeden, każdy dorasta i swoje wstydy kolanem upycha do identycznej
walizki zbyt kusej i żalem łka pomiędzy bezsennością, a pijaństwem, że nie to
co trzeba schował pochopnie, lecz teraz za późno już i paczki toksycznej Pandory
nie ma odwagi otworzyć, żeby wetknąć kolejną niegodziwość, kolejny wstyd, niedoskonałość,
kosztem tych mniejszych, które zaledwie rumieńcem… może się rozpełznąć, jeśli
już tego nie zrobiła…
A
ty? Urodziłaś się wolna od myślenia? I nie doskwiera przeszłość? Nie uwiera?
Jeśli tak, to ja zaczynam cierpieć na nieuleczalną dychotomię – coś
rozwieszonego na sznurze pomiędzy podziwem i zazdrością z jednej strony, a oskarżeniem
ciebie o łgarstwo z drugiej. Zagryź, ale nie wierzę. Może to ów pierworodny
grzech sprawia, że chociaż idealnym się urodziłem, to zanim zdechnę idealnie
trzeba mi przemierzać ścieżki upokorzeń bez końca.
Albo
udawać, że żyję, omijając zasieki wyborów niezmierzoną bezwładnością,
spolegliwością, biernością i zgodą na każdą oblegę.
Nie pytaj
(szepczę zawstydzony), nie odpowiem ci dziś… Wcale ci nie odpowiem. Nie znajdę
siły na szczerą ripostę… Pływam w niepewności i zapomniałem już jak brzmi
metrum oddychania. Złap mnie za włosy, jeśli według ciebie warto i naucz mnie
znów. Ale nie pytaj mnie - dlaczego... nie odpowiem, nie wiem, nie umiem, nie
chcę - ideologię wybierz dowolną - tę, która nie będzie dla ciebie obrazą.
Chyba bałabym się robić takie porządki, bo gdyby się okazało, że tych wstydliwych fragmentów życia sporo i nawet upychanie kolanem ani pasek od spodni nie pomoże?
OdpowiedzUsuńzawinąć w szlafrok?
Usuńmierzwę widłami za stodołę wygruzować i niech się utlenia?
Porządki w życiu są dobre. Pomagają poukładać w głowie i w duszy, dochodzi się do wniosku, a niekiedy nawet oczyszcza sumienie.
OdpowiedzUsuńodkurzam, żeby nie zapomnieć, bo mi szkoda wspomnień.
UsuńMetafora walizki przyszła mi do głowy jeszcze w czasach studenckich, kiedy to próbowałam jakoś określić introwertyczny charakter mojej przyjaciółki. Potem długo posługiwałyśmy się nią w listach, bo była bardzo dobrym skrótem myślowym.
OdpowiedzUsuńtrudno o oryginalność - jeśli w ogóle to możliwe.
UsuńMożliwe, możliwe. Sam dajesz tego dowody nietuzinkowymi pomysłami.
Usuńsama wspomniałaś, że walizka to pomysł stary.
UsuńNo to co? Jeden, na który wpadłeś Ty i wpadłam przed laty ja. A setki innych są niepowtarzalne!
Usuńok - na razie o plagiat nikt się nie wścieka, więc dramatu nie ma.
UsuńPo co chować do walizki, miejsce zajmować. Wyrzucić przeszłość. Zmielić w niszczarce. Nie ryzykować ,że się upubliczni.
OdpowiedzUsuńa segregacja... czy w sprzątaniu życia też obowiązuje?
OdpowiedzUsuńwszystkie miłości na stosik i do prasowania?
Usuńa obok złość hurtem? jak korniszony w słoiku, albo sardynki w puszce?
nie jestem pewien, czy chciałbym ze łba wyrzucać nawet te niezbyt miłe przeszłości.
bez nich mógłbym stać się bezbarwny i przeźroczysty.