piątek, 11 maja 2018

Na paluszkach.


Czas, to perfidna paskuda - wystarczy o nim pomyśleć, a zjawia się natychmiast i to na tyle przewrotnie, że odwrotnie proporcjonalnie do zapotrzebowania. Czekając idealnej chwili z zegarkiem w ręku widzę, jak ślamazarzy się i guzdrze, jak szuka pretekstów, żeby przystanąć, zapalić papieroska na ławeczce, albo na rogu ulicy podebatować z losem o niecierpliwości ludzkiej. A gdy wreszcie nadejdzie spełnienie, kiedy z Bogiem się ledwie przywitam, ten zaczyna szaleństwa uprawiać. Wskazówki wirują niczym tornado, dni w kalendarzu przewijają się tak szybko że nawet czerwone niedziele można pominąć w mgnieniu oka. Każdą, najbardziej płochą nadzieję strąca w przeszłość krzycząc: „za późno!”

Niestały, nierówny, każdemu inny – dwulicowy? To zbyt łagodne określenie, bo każdemu jest innym. Niektórzy wspominają minione oblicza, inni wzdychają do przyszłych. A czas jakoś na tyłku usiedzieć nie potrafi. Zupełnie jakby składał się z jednej jedynej, sardonicznej obietnicy: „kiedyś”, która pozwoli na każdą aluzję wstecz i w przód, a teraźniejszość wymaże gumką, na wszelki wypadek na trzy palce grubiej w obie strony, żeby wątpliwości nie było.

Leżę więc i dla odmiany w nosie dłubię zliczając trawki na łąkach ciągnących się po horyzont – beznadziejne zadanie dla kogoś tak powolnego. Nim krok zrobię, stan za mną zmieni się trzy razy i pośród chichotu przyrody mogę zaczynać od nowa, lecz ja, niewzruszenie, opuszkami palców pieszczę kłosy świeżej zieleni mrucząc matematyczne mantry. Zajrzałbym czasowi pod spódniczkę, gdyby ją nosił – że niegrzecznie? A i owszem – doskonale wiem, że nie ma się czym chwalić, ale właśnie dlatego zaglądam. Bo czas istnieje wyłącznie wtedy, kiedy pochwalić się jest czym. Jakaś bitwa trwająca zaledwie godziny odbija się tysiącletnią czkawką historyczną rozciągniętą na cały ówczesny rok – bo wtedy nie działo się nic więcej – nic, co czas mógłby napiętnować zauważeniem i przenieść pamięcią śmiertelnych do dzisiaj, więc w zasadzie poza ową bitwą czasu nie było. O sąsiednich latach można powiedzieć tylko, że były przed, albo po bitwie, jednak czy aby na pewno? Może wcale ich nie było, skoro nic się nie działo.

Na zegarek patrzą ci, których terminarze puchną od zaplanowanych zdarzeń dyskretnie zbawiających świat, albo nawet wszystkie hipotetyczne światy, więc minutki i sekundy aż brzęczą wirując, tym szybciej, im więcej światów objąć mają zauważeniem. A wystarczy położyć się w trawie i nogę na nogę zarzucić. Poczekać, czy nie pojawi się trzmiel ciekawski królewskim pluszem okryty, który paroma chybotliwymi kroczkami pospaceruje po moim spoconym kolanie, by popatrzeć jak wiatr gra w kręgle na niebie popychając baranki, żeby wytarły kurz z widnokręgu. Poczekać na czerwone korale jarzębiny, kaliny, na malin garść pachnących słońcem, albo na przemarsz mrówek, które skandować będą rytm żwawo idąc gęsiego, żeby się im nóżki nie poplątały, bo chociaż nie stonoga, to jednak zapanować nad wszystkimi trzeba, żeby się nie stać witaminą dla mrówczych osesków, kiedy orła wytnie nieuważny koralik wędrującego wzdłuż oznakowanego szlaku różańca.

Oj! Wtedy czas jest jak porzucony w lesie pies – skamle o zauważenie, niczym do księżyca skargi wyje żebrząc, o zdarzenie, o drobną sugestię, albo chociaż gdybanie. O zerknięcie na metrum sekundnika. Jest jak bezdomny klęczący na skraju chodnika, kiedy teraźniejszość mija go obojętnie, bo wzrok ma wypoziomowany odrobinę wyżej i dla takiej błahostki pochylać się nikomu nie chce, bo tymczasem (tzn. w ową nieciągłością pomiędzy wczoraj, a jutro) przed wzrokiem defiluje białko dumne i wyprostowane, namaszczone mamoną i napompowane nie tylko własnym ego, ale często również chemicznie wysterowaną urodą coraz odważniej demonstrowaną publice.

Czyha na mnie w licznych zasadzkach taki czas nieoswojony. Jak partyzant czai się w zaroślach obok torów, jak zielony tygrys w nadbrzeżnych szuwarach przy wodopoju. Zapomnianym alarmem, dzwonkiem telefonu, pulsującym dwukropkiem pomiędzy cyframi i kusi mnie nieustannie. Bym pozwolił się zagonić, zaprząc w kierat obowiązków i konieczności, żebym zapomniał o beztrosce i tym, co ludzie zwyczajowo nazywają „świętym spokojem”, chociaż ze śmiercią ów spokój nie jest tożsamy. Bodzie mnie kurantami i kościelnymi dzwonami, wyciem syren regularnie powielających niecierpliwe, ostre rozkazy. A ja pozwalam się zniewolić nie raz, choć klnę, że przecież inne plany miałem – miałem brak planów w planie, brak istotności w głowie, buddyjską wręcz pogardę dla doczesności i trwać miałem sobie marginalnie pod drzewkiem rozłożystym licząc gwiazdy, liście, trawki, albo nie licząc na nic, żeby potrzebą własną nie wygenerować znaczenia wartego zauważenia.

Chciałem robić takie nic, żeby czas się przy mnie znudził i poszedł szukać czegoś, co go uzasadnia. U innych. Żeby zapomniał na chwilę o mnie nie dlatego, że go skleroza dopadła, tylko dlatego, że go pogoniłem własną nieistotnością i brakiem punktów odniesienia. Żebym był taki gładziutki i przeźroczysty, aby nie miał czego chwycić tymi swoimi głodnymi pazurami i nie zaczął odmierzać dowolnego, powtarzalnego odcinka. Żeby zdechł z nudów czekając na tik pierwszy, albo zasnął czekając na tak. Żeby oszalał z braku rytmu, wagi i zauważenia. Chciałem go ubrać w skórę niewidzialności, w schron przeciwatomowy i dać mu żer – niech sobie żyje zamknięty, przyszpilony strachem, że to jego jutro może być dla niego „wczorajem”, które go połknie, jeśli wyjdzie ze schronu.

A może i on się zestarzał? Może nie zauważy mnie, bo na starość Bóg ludziom wzrok odbiera i jest nadzieja, że czas również refleks stracił, albo nabawił się pobłażliwości i pozwoli mi trwać pośród nieistotności, pośród zdarzeń zaściankowych i mizernych, których nawet podwórkowa historia zdaje się nie zauważać, z wyłączeniem sąsiadki, która na parapecie wygrzewa bardzo dojrzałe piersi, bo schody stały się zbyt dramatyczną przeszkodą, żeby mogła zejść i ozdobić ławkę własną posturą, postrzega mnie, kiedy chyłkiem, z workiem śmieci przemykam tak cicho, ze nawet gołębie nie przerywają posiłku, żeby mnie skląć za włażenie z butami do ich talerza. Muchę postrzega równie beznamiętnie, więc może nie jestem historią… może nią nie będę? Może ciało anonimowe trwać może na marginesie czasu i w zapomnieniu popełnić żywot nieznaczny, niespieszny, zapomniany?

Tymczasem (wciąż ową nieciągłością pomiędzy)… usiadłem pod drzewem rozłożystym, ssącym pierś ziemi, żeby zapłodnić ją nasieniem jesiennym i wytrwać w ewolucyjnym cyklu tak długo, aż narybek zacznie wyciągać pazerne dłonie do słońca. A może i dłużej, jak czas pozwoli… jak się odwróci i nie zdarzy się nic… Pozwoli… Na pewno pozwoli, byle nie stało się nic. Będzie ganiał jak młody szczeniak tam, gdzie świat ubierze się w znaczenie i ruch. Siedzę wsparty plecami o drzewo, a ono mnie szturcha sękiem uschniętym, że przecież zwierzątka i rośliny są wolne od dylematu – nie myślą o żadnym jutrze, a każde wczoraj opłakały dziś i zajmują się wyłącznie teraźniejszością. Więc mnie trąca uschłym sękiem, bo dziś tkwi tam pąk uśpiony i mógłby się słońcu pokłonić, gdybym był łaskaw zabrać te spocone plecy…

Zerknąłem na wszystkie strony, niemal jak doświadczony przedszkolak, czy niebezpieczeństwo nie nadciąga z lewa i prawa… psst… (czas, czy nie nadciąga….), a potem położyłem się w trawie i oczy zamknąłem – skoro pąk śpiący się budzi, to może ja pośpię dla równowagi i czas nas globalnie nie zauważy???

34 komentarze:

  1. Istnieje coś, co mierzy się piaskiem, słońcem, atomem?
    Żart fizyków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno - oni są skażeni "doświadczeniem" i dlatego mają ograniczone zmysły i zakresy poznawania - w czym piasek jest gorszy od czasu jako jednostka? niby czemu jako wartość wystąpić nie może? Słońce? - ono jest ziemskim armagedonem - niech zgaśnie, to zobaczysz "jak długo" pożyjemy". Miary będą subiektywne i takie być mają - dla każdego, jego własna - ja chodziłem do pracy przez kilka lat na odległość dwóch papierosów - bo tak określałem przestrzeń - tyle zajmowała mi droga - ani pół więcej, a choćbym się spieszył, ani ćwiartki mniej - dwa papierosy. A zegary atomowe są dzisiaj wzorem subordynacji i powtarzalności - wodorowe zegarki są Bogami zegarów dzisiaj. A może już inny pierwiastek przejął palmę pierwszeństwa? Nie wiem.

      Usuń
    2. Czyli potwierdzasz: czas mierzony jest przeróżnie. Bo się go zmierzyć nie da.

      Usuń
    3. Jako subiektywne odczucie - tak. Podobnie jak z zimnem. Czy zimno istnieje? 😉

      Usuń
    4. fizyk zaprzeczy, a codzienność podpowiada, że jednak jest w powszechnych użytku.
      filozof usiądzie z takim pytaniem pod drzewem i życie nad nim spędzi.
      wg mnie nieistotne - trzeba sobie wybrać i w miarę konsekwentnie się swojego zdania trzymać

      Usuń
  2. Czas jako strażnik się jawi lub prześmiewca - gdy nie chcę tego, zapier.... równo, a gdy chciałabym by przyspieszył, leży na trawie i śmieje się szyderczo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też chcę leżeć i śmiać się - w drugą stronę, niż mówisz

      Usuń
  3. No właśnie "kiedyś"... a dlaczego nie teraz? Czy musimy się wiązać z czasem? Bardzo często włączają mi się słowa piosenki "mamy czas, mamy czas, mamy czas". Mamy go tyle, ile nam potrzeba.
    To nie wina czasu, a naszego myślenia. Ale lubię myśleć, że może kiedyś... o tym co teraz jest nieosiągalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli - nie myśleć, zapomnieć o myśleniu i po krzyku - zniknie każde kiedyś

      Usuń
    2. i tu mnie... zagiąłeś ;)))

      Usuń
    3. Zapomnieć o myśleniu - niektórzy nazywają to medytacją 😉

      Usuń
    4. Nie tyle zapomnieć, ile zmienić myślenie. Tu bardziej chodzi o świadomość, o kontakt ze sobą, o umiejętność... O to, by nadać ważność chwili obecnej i temu co się w niej dzieje. I można zacząć od leżenia w trawie... Ważne, by (świadomie) decydować o tym, co robimy, by sobie pozwolić.
      Pamiętam lato, w którym nic się pozornie nie wydarzyło, a jednak pamiętam, bo pozwoliłam sobie na obserwację, na wyjrzenie za okno, na liczenie chmur. Zatrzymałam się, a czas nabrał innego znaczenia.

      Usuń
    5. bezmyślna obserwacja - fascynujący paradoks!

      Usuń
    6. podobnie, jak działanie w zatrzymaniu.

      Usuń
  4. ciekawie zamyślasz...

    Bo CZAS to jest dziwny, głupi wręcz! Gdy czekam - snuje się wolno i leniwie; gdy "gonię w piętkę", on także pędzi, jak szalony.
    Innym razem chowam się przed nim i nie chcę, by mnie dostrzegł... nic z tego! siedzi takie bydlę obok i gały na mnie wybałusza! Kiedy znów krzyczę mu: "tu jestem!" - mija mnie obojętnie z drwiącym uśmiechem.
    Złośliwy taki...

    ...a teraz proszę go: "zatrzymaj się!", ale czy toto posłucha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. on jest tylko wtedy, kiedy na niego spoglądasz. odwróć się i zignoruj. przestanie istnieć.

      Usuń
  5. Nie mam czasu, znajdę czas, za późno, za wcześnie, jutro, wczoraj itd można tak długo. Bo się nauczyliśmy określać przemijalność zdarzeń i nas. Nie da się z tego wyrwać, to już jest w nas, chociaż bywa że chciałoby się zawołać: "...chwilo trwaj..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i wymyśliliśmy słowa okropne, jak np. "kiedyś"

      Usuń
  6. A wiesz co, ja też tak robię. Idę do lasu, znajduję polankę, kładę sie w trawie , patrzę sobie na liście drzewa i mam wszystko w nosie. Inaczej zwariowałabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czasami trzeba pozwolić, żeby taki czas pomaszerował solo - skoro mu się spieszy, to go przepuścić i niech pruje na sygnale.

      Usuń
  7. Witaj, Oko.

    "Jesteśmy fragmentem materii gwiezdnej, która przez przypadek ostygła, drobinami gwiazd, które się pomyliły."

    To słowa Arthura Stanleya Eddingtona - jednego z wielkich entuzjastów Teorii Względności.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten fragment mną będący dostał trochę przykrótki rozumek, ale skoro wszyscy jesteśmy pomyłką gwiezdną, to trudno od takich odpadków-przypadków oczekiwać czegokolwiek.

      Usuń
  8. O kurczę, nie tyle niepokojące jest to, że mierzymy czas, a on się zachowuje odwrotnie proporcjonalnie do naszych oczekiwań, a bardziej to, że to czas nas mierzy obwodem w pasie, rosnącą ilością zmarszczek i kilogramów, a malejącą włosów, sprawnością pamięci i strzykaniem w kościach. I nawet gdy się nań wypniemy leżąc pod drzewem i udając, że nie istnieje, to podnosząc się z tego leżenia szybko sobie o nim przypomnimy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zostaje w takim razie leżeć z wypiętą... no... z wypiętą ilością kilogramów i czekać na kopniaka

      Usuń
    2. To cudowne, mierzyć czas w kilogramach! 😊

      Usuń
    3. w kilogramach, czas można już obsługiwać - handlować, rozwiązywać problemy logistyczne, składować hurtowo bądź detalicznie... Tylko ten kopniak wiszący nad miękkimi tkankami odrobinę peszy.

      Usuń
    4. Mnie się zdarzyło mierzyć czas ilością przesłuchanych piosenek.

      Usuń
    5. Można też kondycją strun głosowych: Proszę się pojawić w moim gabinecie, gdy straci pani znowu głos :-)

      Usuń
    6. albo łopatą: "pan fedruje aż do śmierci"
      ktoś wymyślił zajęcia z czasoprzestrzeni - kopanie okopów - stąd do wieczora.

      Usuń
    7. a można i garstką... garstka to fajna miarka, albo bardziej sentymentalnie, jak Rybiński: "wschodami gwiazd i zachodami, odmierzam czas liści kolorami..."

      Usuń
    8. więcej instrumentów pomiarowych, niż czasu. zgroza.

      Usuń
    9. Mamy czas, czasu kupę. Niektórzy twierdzą, że z przewagą kupy ;)

      Usuń
    10. ilu ludzi, tyle wersji.

      Usuń