Po jednej stronie słońce podpaliło niebo, usiłując przegryźć się przez widnokrąg. Z drugiej ciężko wisiał nad śpiącym blokowiskiem księżyc wyglądający jak spuchnięta, gorąca pomarańcza. Dzieciaczki w milczeniu przegryzały się przed wielkie słodkie bułki i bladoniebieskim wzrokiem penetrowały świat podzielony na interwały przez gęsto wyrosłe latarnie.
Na kamiennym brzegu ktoś nagryzmolił napis DNO. Czyżby to miała być sugestia (wyrażona w innym wymiarze multiversum), że Rzeka płynie do góry dnem? Cóż... Przy tej ilości butelek na nabrzeżu mógłbym się nad tym zastanawiać, gdyby nie porwała mnie fascynacja połączona z niedowierzaniem. Niemka (sądząc po smoltoku warto i z emfazą prowadzonym za pośrednictwem elektroniki użytkowej) o karnacji rodem ze środkowej Afryki, dysponowała pośladkami zrobionymi na indywidualne zamówienie. Pośladki, to zbyt małe słowo, jak na efekt końcowy. Może pozazdrościła wielbłądowi pęcherzy na wodę i zafundowała sobie podobne? Raczej nie na osiemnastkę, może na czterdziestkę. Każdy jej krok powodował turbulencje gdzieś poza nią, jakby była startującym odrzutowcem. A oczy przechodniów plątały się po niezwykłych orbitach, zataczając kręgi, jakby śledziły krążącą nad ekskrementami muchę.
Takie pośladki, to podobno "must have" każdej Brazylijki...
OdpowiedzUsuńzjawiskowe. choć raczej niezbyt estetyczne. pewnie furę pieniędzy trzeba zapłacić za deformację ciała.
Usuń