czwartek, 4 października 2018

Liturgia.


- I dobrze. Idziemy za modą. A moda mówi, że gruba krecha i dalej jedziemy panowie. Jedziemy! Skoro wielcy tego świata mogą, to dlaczego mielibyśmy być gorsi? Proszę zostawić za sobą niedoróbki i obietnice. Pokasować niewygodne numery telefonów, a niewdzięczne wieści z poczty elektronicznej wyeksportować do spamu. GRUBA KRECHA. I od dziś będziemy już przynajmniej przyzwoici i na bieżąco. A gdyby któremuś z panów nóżka się powinęła, to proszę o natychmiastowe info. Nikt nie powiedział, że gruba krecha to zabieg jednorazowy. W końcu… Może… Dla higieny psychicznej, to najlepiej byłoby dzień kończyć grubą krechą, żeby o poranku bezstresowo napić się kawy i projektować przyszłość świetlaną z uśmiechem na ustach i pośród wyrozumiałości.

- No to na co czekamy? Do roboty panowie!. Proszę pokasować wszystko i wszystkich, żeby nie zatruwali wam życia i żeby przyszłość mogła zalotnie kieckę zadrzeć i pokazać wam… He, He… że się tak wyrażę po prostacku to, co przyszłość ma pokazać, żeby na panów aparycjach pojawił się wyraz prymitywnej, zwierzęcej satysfakcji i totalnego spełnienia. Trwałego, jeśli mogę prosić.

- A kiedy już panowie posiądą i zapłodnią przyszłość, zasiądą i zaczną modelować świat na swoje podobieństwo, to przypomnę tylko o lojalce i tajemnicy służbowej, oraz o sprawie nadrzędnej, czyli o CYCU. Trzeba pamiętać panowie, skąd kapie mleczko i z CYCEM żyć w symbiozie nierozerwalnej. Gdyby do głowy panom przyszło podzielić się mizerią sezonowego ogórka z dziennikarzynami, to zanim panowie paszczę otworzą zalecam rzut oka na wyświechtane dżinsy, na koszulę, która piąty sezon musi obsłużyć, bo wikt i opierunek nie jest dany od Boga, lecz trzeba na niego zapracować. Przyjdzie taki głodny chłystek i w głowie zamiesza na chwałę godną jednodniowej jętki, której kopulacja wyszła odrobinę lepiej od tych mniej ruchliwych, czy też mniej szczęściem namaszczonych i już. Ale to jest onanizm panowie. To sztuka na jeden raz.

- A tymczasem mamy budować przyszłość. I to nie bagatelną, a szczęśliwą i powtarzalną. Może nawet wiecznie. Comiesięcznie, wpływem na rachunek wskazany i tym, co pod stołem (wiem, wiem - wy nigdy w życiu i absolutnie, więc nie wypomnę żadnemu, ale skoro premię już się udało skonsumować, zagospodarować, więc bieżąca zostanie odroczona w czasie i pozostanie do dyspozycji decydenta, czyli, w tym jakże przyjemnym zbiegu okoliczności, mnie). No! To teraz nareszcie jesteśmy rodziną. Tylko proszę nie wchodzić bez pukania koledze do łazienki, bo a nuż kolega realizuje samospełnienie i wolałby nie czynić tego akurat z waszą asystą. Udawajmy chociaż, że pracujemy w warunkach wzajemnego szacunku i zaufania. Chyba zbyt wiele nie wymagam od panów? Gdyby jednak pojawiły się wątpliwości, to przed ich wykrztuszeniem proszę o intymną naradę z weekendowym partnerem dowolnej płci i wyznania, z mamusią wiecznie żywą, lub teściową, która wbrew pozorom potrafi podejść do zagadnienia nad podziw trzeźwo nawet pod niebagatelnym wpływem. Najlepiej przed wypiciem tego, co ozdabia stolik przed TV w godzinach niedostępnych dla nieletnich świadomości.

- Ruszajmy! Misja wzywa i przeznaczenie. Przyszłość łasi się do nóg, skamle o zauważenie, a fortuny z hurgotem prą naprzód po trupach przeszłości, lekce sobie ważąc teraźniejszość. Mocniej lejce trzymać! Nie spadać, bo koło zamachowe postępu gotowe zużyć nieudaczne ciało na smar postępu! Dumnie erekcję wypinać na przekór materii, a jeśli komuś (celowo, bądź przypadkiem) sutki sterczą, to również naprzód, żeby podrzeć nimi zasieki rzeczywistości w drodze ku wieczności. Lawina ruszyła, a wy tuczycie się w trybach rosnącej śnieżnej kuli. Owszem – mniej znaczni, bo masą nie doganiacie przyrostu, ale też udział w większym torcie i gwarantowane wysługą lat miejsce przy stole, tudzież na komunalnym poniekąd cmentarzu. Jednak stół rośnie nieustannie. I służby przybywa. Czas najwyższy okiełznać świat i kaganiec mu założyć. Czas zacząć drenować organizm wiekuisty. On zniesie naszą zbiorową zachłanność, jak łoś znosi nalot gzów, czy wesz wstępującą na drogę płodności – niechętnie, ale bez szans na skuteczną obronę, a insekt zbyt małym jest, żeby go masą zgnieść i przesunąć na osi czasu w kierunku przeszłości zamkniętej spersonalizowaną agonią.

- Parcie i presja. Czuć trzeba, że w trybach maszyny jesteś. Jednym z wielu, anonimowym, zastępowalnym w procesie rekrutacji, ale przecież jesteś i amerykański sen stygmatyzuje twoją podświadomość nadzieją, której rozwiewać nie zamierzam. Rośnij, przyj, walcz – o to chodzi. Orgazm nie zawsze przychodzi łatwo. Przyjdą dni, kiedy trzeba będzie powalczyć i nawet niebieska tabletka będzie tylko nadzieją niekoniecznie spełnioną. Popatrz na boki. Tam uśmiechają się godne wilki. I wilczyce, żeby nie być monopłciową, szowinistyczną świnią. Gdybym był dżentelmenem, od samic zacząłbym wywód. Widać, nie jestem. I nie aspiruję. Ja modeluję przyszłość. Instalację, projekt, wizję. I smaruję tryby biletami pachnącymi mennicą, żeby nie zgrzytały zbyt rozlegle. Możesz do Mnie przyjść – jak do ojca, którego nie znasz zapewne. Możesz, a ja znajdę ciepłe słowo, choć kolano skrzypnie, że pora uruchomić perswazję okołoodbytniczą podkutym butem.

- Do roboty święte wałkonie, na chwałę majestatu i niech was nie zwiedzie uśmiech na wydepilowanym obliczu, które gotowe pokazać wam, że uśmiech można osadzić po ujemnej stronie osi, a do wskazania kierunku wyjścia wystarczy jeden zaledwie paluszek (szlag by trafił – manicure jakiś mało doskonały dziś, aż wstyd wektoryzować takim palcem drogę w niebyt zawodowy). Wciągać brzuszyska. Niekoniecznie od razu tak, żeby wzrok wam się ześliznął przypominając o nieustającej gotowości prokreacyjnej, ale wciągnąć tak, żeby choć trochę sprasować śniadania połknięte w biegu, czy windzie służbowej. Co poniektórzy myślą, że winda to salon kosmetyczny i poprawiają makijaż, czy golą się, jakby w domu tego zrobić nie mogli, albo za kierownicą, nim na podziemny parking wjadą. O pośpiesznym wciąganiu bielizny, to już nawet nie wspomnę, bo z nadmiarem entuzjazmu nie zamierzam walczyć i szczęściem obiekt nie posiada dodatkowych pięter, bo w trakcie niektórych podróży mogłoby dojść do cudownego rozmnożenia personelu. Koniec nabożeństwa i do roboty, niech się światu w tyłku zakotłuje od waszej jak najbardziej spodziewanej aktywności. Dzień już dawno wypiął pośladki – czas najwyższy go rozdziewiczyć!

11 komentarzy:

  1. O matko, ile już było tych grubych kresek, wszystkie ołówki sie wypisały, chyba że flamastrem, tylko flamastry w świetle dnia blakną...

    OdpowiedzUsuń
  2. O korporacjo, muzo moja, ile cię cenić trzeba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę - grono wielbicieli rośnie nieustająco.
      może pora ogłosić wszechświatową adorację?

      Usuń
  3. Naprawianie, odbudowywanie (z ruin) to refren każdej kolejnej ekipy zarządzającej naszym życiem społecznym. Tak że już nie stać mnie na dawanie kredytu zaufania, a tylko na wybieranie między mniejszym a większym złem, bez nadziei, że kiedyś to się zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. budowanie na gruzach nie jest łatwe.

      Usuń
    2. Bo ja wiem? U nas np. na gruzach odbudowano Stare Miasto i w pewnej części przedwojenną dzielnicę pożydowską. Z pewnością jest to pewnego rodzaju ryzyko, razu pewnego zapadł się chodnik na Muranowie i było widać resztki mebli w piwnicy. ;-)

      Usuń
    3. ja również żyję na garbie przeszłości. może nawet nasiąkam myślą z tamtych czasów. Są takie miejsca, gdzie można trzy poziomy piwnic odnaleźć - na mapach i w naturze. jedna podziemna kondygnacja z lat minionych nie wydaje się być niespodzianką.

      Usuń