piątek, 28 grudnia 2018

Donikąd.


Śmiał się ze mnie, kiedy usiłowałem okiełznać wiatr. Osiodłać go i wraz z nim ruszyć w drogę tam, gdzie nie ma dróg żadnych. Śmiał się tak szczerze, że aż mu ciekły łzy po twarzy spłowiałej i pobrużdżonej od używania. I głową kręcił, że takiego laika spotkać mu przyszło. Po brzuchu się klepał, waląc weń jak w bęben, żeby ogłosić światu, że żółtodziób nadciąga. Strzeż się świecie, bo sam nie wie, jakie jeszcze głupoty popełni.

Wiatr też się śmiał i lekceważąco trącał plecak pełen konieczności. Plecak tak ciężki, że ledwie dawałem radę go dźwignąć. Musiałem okulbaczyć wiatr, bo sam mogłem tylko stać koło bagażu i sił na nic więcej nie miałem. Kto widział bez konia ruszać na bezdroża? Nie godzi się wcale. Piechur nie poradzi. Cyganie, traperzy, artyści z gościńców – wszyscy taborem, albo chociaż konno. Bo droga konia lubi z wzajemnością. Nawet, gdy droga jest tylko ścieżką zbłąkaną pośród marzeń. Nie miałem konia. Miałem tylko wiatr, który śmiał się ze mnie i loczki mi kręcił nad uszami, jak dziewczynce.

A kiedy starzec już naśmiał się za wszystkie czasy wytrzepał z plecaka wszystko. Wprost w trawę bezdroża. Krążył wokół jak sęp czekający aż padlina ostatecznie zamknie oczy, żeby nie ryzykować urazu. A potem bez słowa podzielił zawartość na trzy części. Nie sądziłem, że ma na tyle sił, żeby wywrócić do góry nogami wypchany plecak, a jemu nawet brew nie zadrżała, kiedy patroszył sakwy z zawartości. Drapał się po głowie przez chwilę, a później kazał czekać.

Spakował całe jedzenie do plecaka i poszedł z nim gdzieś, a kiedy wrócił miał bochen chleba i połeć słoniny. Oliwę miał i dwa kilo soli. Położył w trawę co przyniósł i spakował drugą hałdę. Odchodząc gwizdał beztrosko i gwizdem dał znać, że już wrócił. Przyniósł patelnię wielką, żelazną, starszą chyba od świata, bo całkiem czarną. I brezent poplamiony rzucił mi pod nogi. Pewnie kradziony. A z trzeciej kupki wybrał coś, w co przebrać się miałem, a resztę znów zapakował do szamoczącego się od wiatru plecaka. Dzień dojrzał, gdy wrócił po raz trzeci, a plecak zdawał się wcale go nie przytłaczać. Bo pusty był niemal zupełnie tylko garnek zużyty bardzo. Wcisnął mi w rękę ustną harmonijkę, jakby mi świat cały ofiarował, a sam pakował do plecaka to, co zostało na ziemi. Nie pytałem, gdzie są przedmioty, które zabrał, bo pewnie i tak nie odzyskałbym ich.

Dopiero kiedy wrzucił wszystko w plecak zerknął na mnie spod oka. Patrzyłem dość smętnie, bo dieta odchudziła bagaż znakomicie. Popadłem w ubóstwo materialne i jeszcze nie umiałem się tym zmartwić. Zarzucił mi na plecy, żebym poczuł różnicę i ręce wbił w kieszenie. Chyba był z siebie zadowolony, bo ruszył bez pośpiechu, a wiatr biegał koło niego, jak wesoły piesek, wypełniony szczęściem, że może bawić się z kimś, kto szanuje jego potrzeby. Z takim plecakiem, to mogłem ramionami wzruszyć, co uczyniłem bezzwłocznie i poszedłem za nim. I ręce w kieszenie wsadziłem, żeby nie odstawać.

Szliśmy wolno, wiatr nas wyprzedzał, sprawdzał, czy droga wolna i wracał, żeby pochwalić się. Jak dzieciak na spacerze z rodzicami. Potarmosił jakieś chwasty, rozsypał paprociom nasiona, poszeleścił drzewami, ale nigdzie dłużej nie zabawił. Podsuwał nam pod nosy letnie aromaty, żywicę sosen, kurz z jakiejś niewidocznej wciąż ścieżynki, zapach dziko rosnących owoców i wrotyczy. Pole pszenicy uczył jak naśladować morze i nauczycielem był wyśmienitym. Albo pszenica była pojętnym uczniem. Słońce tężało już rumieńcem nad horyzontem, kiedy zatrzymaliśmy się.

Znaczy – on się zatrzymał, czym zaskoczył nawet wiatr, bo pognał naprzód i później nie umiał nas odnaleźć, gdy tak staliśmy. A on wczołgał się pod jakieś kłujące tarniny i pakował coś do kapelusza. Kiedy wstał w garści trzymając kapelusz pochwalił się zdobyczą. Nakrapiane jaja leżały w kapeluszu niczym w gnieździe. Potem, to rwał jeszcze jakieś rośliny rosnące przy drodze, nim zmierzch je otulił ciepłym mrokiem. Całe naręcze pachnących ziół wepchnął mi do plecaka, żebym je niósł w noc. Wreszcie stanęliśmy gdzieś pod drzewami stygnącymi po dniu spiekoty.

Znalazł ze trzy polne kamienie, jakie lubią leżeć na dnie strumieni i ułożył je staranie, a pod drzewem po omacku wyzbierał okruchy gałązek uschłych na wiór. Suche trawy, korę, cały ten szum, który drewnem nie jest, lecz rozpala się chętnie, gdy tylko suchy liść przeniesie iskrę ognia na nie. A kiedy wesołe żółto-pomarańczowe ogniki tańczyły tryskając iskrami, żeby ubogacić niebo nad nami dołożył grubszy patyk, wyjął z plecaka patelnię i plaster słoniny stopił. Wbił jajka i solą oprószył. Chleb łamał nad patelnią, żeby nie uronić ani okruszka i tym chlebem jedliśmy pachnącą ziołami jajecznicę. Kiedy skończyliśmy, wytarł patelnię najpierw skórką chleba, później skórką słoniny. Ręce wsunął pod głowę i liczył gwiazdy. Ja też… próbowałem… Sen przyszedł, nim się spostrzegłem. Wiatr kucnął przy ogniu i zamiast gwiazd iskierki liczył w popiele. I on zasnął szybko. Tylko drzewa snuły opowieści leniwe, bo ich świat inną miarą czas zlicza.

28 komentarzy:

  1. Mimo świątecznego obżarstwa, chętnie zjadłabym jajecznicę pod gołym niebem tak przygotowaną i na łonie natury...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę - poświąteczny głodomór... niezwykłe.

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    Tak mi się Baczyńskim spuentowało:):

    "Drzewa - to chmur zgęszczenia,
    pod nimi dzwoni ziemia,
    nad nimi rwą wezbrane
    planety z brązu lane.
    Drzewa bawoły złote
    dymiły rudym potem,
    z pomrukiem ciała kładły
    ku ziemi, aż upadły."
    ("Drzewa" - K.K. Baczyński)

    Pozdrawiam:)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niezwykłe jest to, że masz pod ręką na każdą okazję coś nowego.
      będę jednak próbował Cię zaskoczyć czymś, na co nie znajdziesz puenty.
      to dopiero wyzwanie.

      Usuń
    2. Ależ zaskakujesz mnie niejednokrotnie, a im bardziej - tym więcej mam skojarzeń:)
      To chyba dobrze, gdy myśl nie pozostaje bez oddźwięku, bo tak rodzi się dialog:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. na pewno dobrze. wciąż szukam środków, żeby dało się zobaczyć napisane i poczuć na skórze.

      Usuń
  3. Rozmarzyłam się. Poszłabym chętnie na taką wędrówkę przed siebie. Tylko zamiast jajecznicy usmażyłabym grzyby. I nie mogę sobie przypomnieć czy spałam kiedyś pod gołym niebem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja spałem. nie raz. grzyby na słoninie? też mogą być niezłe z chlebem. ale tak na kolację?

      Usuń
    2. Grzyby mogę jeść na śniadanie, obiad i kolację. Lubię, a ponieważ moje dzieci nie bardzo to zazwyczaj, co nazbieram zjadam sama, bez słoniny. :)

      Usuń
    3. z grzybów najbardziej lubię jednak zbieranie. jadam, ale nie tak namiętnie.
      za to z wędkarstwa najbardziej lubię zjadanie (gdyby się zdarzyło)

      Usuń
  4. Piszesz tak, że się czuje wiatr, zapach i ciepło. Ale to zależy nie tylko od Twoich słów, ale i wyobraźni czytającego.Nie każdy poczuje, nawet gdybyś użył nieskończonej ilości słów.
    Pamiętam ciężar plecaka, ognisko i noc pod gwiazdami, chociaż dawno to było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. skoro z pamięci nie umknęło, to niedawno. przyjemne wspomnienie, nawet, kiedy plecak ciężki.

      Usuń
  5. ..wsunęłam ręcę pod głowę i liczyłam gwiazdy .. kojacy szum drzew snujących opowieści przeniósł mnie w tajemny feeryczny świat.. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzeba marzyć. to nie jest karalne. a pozwala zasnąć z uśmiechem.

      Usuń
    2. ..wciąż marzę, robię to przy każdej sposobności jaka mi się nadarzy.. mnóstwo razy pląsałam z wiatrem po niebie.. to takie niesamowicie fantastyczne uczucie kiedy można robic fikołki w miękkich chmurach..

      Usuń
    3. tylko nie zostań tam na stałe. w euforii łatwo się zatracić.

      Usuń
  6. Przypomniała mi się pewna sentencja, że dosiadać konia, to jak dosiadać wiatr.
    Lubię pójść donikąd. Dziwne jednak, że zawsze trzeba wrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wracanie, to nałóg. nawet idzie się po to, by wrócić. dobrze jest mieć gdzie wracać. nawet wtedy, gdy nie trzeba.

      Usuń
  7. Zastanawiam się nad tym wracaniem i nie potrafię sensownie napisać tego, co myślę. Bo tu gdzie jestem teraz to WRÓCIŁAM czy jak stąd wyjadę to WRÓCĘ? Jak to jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wraca się do siebie. do domu. czyli najpierw ustal, gdzie to jest, żebyś wiedziała, czy właśnie wyjeżdżasz, czy wracasz.

      Usuń
  8. Jaka cudna i prosta odpowiedź. Tego było mi trzeba. Przemyślę to i dam ci znać, co ustaliłam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę bardzo. ucieka się "Z" i wszystko jedno gdzie to jest. ale wracać trzeba "DO" - i dom jest chyba tym miejscem, do którego naprawdę warto.

      Usuń
  9. "bochen chleba i połeć słoniny", tak się już nie jada, ale milo było pójść śladem Twojej wyobraźni. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale można znaleźć. wystarczy chcieć. takie proste sprawy potrafią dać więcej radości, niż rarytasy z ekskluzywnej restauracji. słoninka z grilla znika szybciej od całej reszty - wystarczy troszeczkę jej przypilnować.

      Usuń
  10. Tekst skłania do refleksji ;)
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Ty tu o takich sprawach a te głodomory tylko żarcie widzą :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żarcie ważna rzecz. do pustego brzuszka wyższe idee nie mają dostępu.

      Usuń