środa, 6 lutego 2019

Hodowca.


- Jestem zachwycony jego przeponą – zagaiłem grzecznie – Czy to po mamusi?

Mamusia dość rozpaczliwie usiłowała zlokalizować przeponę zarówno u narybku, jak i u siebie, ale najwyraźniej starała się posiłkować wskazówkami, jakie usiłowała odnaleźć w moim wzroku, co przy tak entuzjastycznie ogłoszonym zachwycie wydawać się mogło podpowiedzią za wszystkie pieniądze świata. Ja tymczasem dość bezwstydnie patrzyłem się pani w biust, który również godzien był zachwytu. Narybek obecnie biustem nie dysponował i prawdopodobieństwo, że będzie nim dysponował kiedykolwiek było mniej niż skromne. W miejscu hipotetycznego biustu wyhodował za to kleks spożywczy. A raczej demonstrację pierwszej fazy przemiany materii. Posiłek był znakomicie rozdrobniony i niezbyt rozpoznawalny, choć gama kolorystyczna zanosiła się nieśmiałą sugestią mięska.

Dziecię miało rozsynchronizowane zmysły. Trudno drzeć się i żreć jednocześnie, a przy tym spoglądać, na szczerzące się zza chłodniczej lady rarytasy typu kaszanka, parówka, czy salceson wyglądający, jakby został wypolerowany na lastryko. Golonka wyłysiała kompletnie, a kiełbasy schły napędzane wysokimi tonami modulowanymi z niezwykłym talentem i szybkostrzelnością. Jakiś pająk wyprowadzał się właśnie, a muchy popełniały zbiorowe samobójstwo na lampie UV. Kolejka struchlała, a terrorysta niezrażony szeroką widownią kontynuował arię. Wysiłek musiał być spory, gdyż coraz trudniej mu było utrzymać wilgoć w maleńkiej kubaturze. Pierwsze puściły oczy, chwilę później nos. Kiedy dołączyły dolne partie i nie wytrzymały uszczelki męskości, która ma zdominować świat nadchodzącego pokolenia, to na podstawie rozmiaru powodzi chciałem pogratulować również tego genetycznego daru. Powstrzymałem się wyłącznie dlatego, że mamusia raczej nie posiadała adekwatnego elementu wyposażenia, a chwalić nieobecnego tatusia za oręż bojowy zdawało się być nadmierną eskalacją.

Młodość rozlała się amoniakalnie, bezwstydnie i bezkreśnie. Kolejka stężała, lecz trwała niewzruszenie. Raz zdobytych pozycji armia nie oddaje tak łatwo. Broń biologiczna, czy chemiczna zakazana jest przez konwencje, lecz młodzik zapewne nie studiował paragrafów, gdyż złamał ich przynajmniej kilka. Szczęściem, jako „Mały Alchemik” nie był specjalnie utalentowany i Nobla pośród przodków nie miał, więc trwaliśmy, otoczeni chwilowo sopranim uwielbieniem aspirującego tenora. Psy pilnujące przez witrynę swoich właścicieli przegryzały smycze, żeby schronić się w ciemnej, wilgotnej bramie przechodniej i przeczekać w schronie ostrzeżenie alarmowe. Ptaki przyspieszyły doroczną migrację i wyniosły się poza zasięg. Teren oznaczyły jako skażony i pozostawiły czytelne, bielejące ślady zrozumiałe dla istot ich gatunku.

Dobrze zbudowana ekspedientka z wyraźną wprawą karciła kłąb mięsiwa rzeźnickim toporem przekształcając go w zgrabne steki. Nie zagłębiałem się w umysł tej pani, jednak wzrok miała zacięty, pośladki i wargi ściśnięte, aż krew szukała innych portów, w których mogłaby przeczekać burzę. Staruszka ze zdegenerowanym słuchem usiłowała wesprzeć wirtuoza cukierkiem i chyba poprosiła o powtórzenie arii. Nie wiem, czego nie dosłyszała, jednak cukierek zaczął się rozpuszczać w stygnącym zalewie, a koncert zakwitł drugim aktem. Jakiś pan, któremu zaczęły podzwaniać butelki zaniepokoił się nieco, czy się nie potłucze zawartość, gdyż po dołączeniu do zalewy mogłaby nastąpić katastrofalna reakcja – przynajmniej u wspólników, czy sponsorów wyszynku czekającego na konsumpcję, gdy tylko pęto kiełbasy zostanie ze smakiem dobrane do wcześniej zakupionego bukietu.

W kolejce był też dyrygent płci nieokreślonej. Nóżką odzianą aseksualnie w adidasy taktował śpiew i wskazywał akcenty. Może to niegrzeczne, bo wirtuoz z akcentami radził sobie lepiej od dyrygenta. Można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że jego muzyczna wypowiedź składała się wyłącznie z akcentów, a pauzy je dzielące były ledwie zauważalne. Tynk poszarzał, pękł i zastanawiał się właśnie, czy nóg nie połamie skacząc z sufitu na podłogę, żeby umknąć choćby w objęcia węgla i butwiejących kartofli, jednak desperacji ostatecznej jeszcze nie osiągnął i pertraktował z grawitacją warunki kapitulacji. Talent w pełnej odsłonie dźgał pośladki prężące się na długich nogach, wkradał się pod białe bluzeczki szukając serca wystarczająco otwartego, żeby mogło pomieścić rozmiar szczęścia, które choć niewielkie, to jednak wysokiej gęstości.

Przy ladzie ktoś kompletował świnkę sporej wielkości i chyba niewielka część puzzla została niezidentyfikowana, więc postanowił własną niedoskonałość anatomiczną uzupełnić mielonym mięsem i słoniną (również mieloną). Starszy pan wzdychał do polędwicy sopockiej, która od jego wzroku dostała rumieńców. Nie podsłuchiwałem co jej obiecywał, ale języczek miał najwyraźniej sprawny i te obietnice podpierał perwersyjną demonstracją. Autopromocja. Któż jest wolny od chęci zaimponowania cielęcince… Połowa kolejki weryfikowała właśnie swoje rozpasanie i gotowa była drastycznie ograniczyć apetyty ku rozpaczy pań obsługujących w tandemie ową jednostkę od puzzli. Niemal do fizycznej osobowości urosły myśli dwóch panów przeszukujących zasoby pamięci, by zlokalizować inną świątynię, gdzie można z ołtarza za drobną opłatą pobrać krwawe ochłapy.

- Sto siedemdziesiąt dwa pięćdziesiąt! I drobne proszę!

Pani z toporem w ręce nie odmawia się daniny, choć trzeba przyznać, że ręce zadrżały nawet tym, którzy trzymali je bezwstydnie w kieszeniach miętoląc własną mizerię, żeby nie marnować czasu. Dobrze wymasowany obiekt potrafi się odwdzięczyć różowymi myślami, a czasem i ekstazą. Pomoże nawet zaplanować przyjemny wieczór? Przecież trudno czytać w trakcie koncertu, a widok topora i zwisającej z pniaka szyi gęsiej potrafi zaboleć niemal każdy męski rozporek i skłoni do pieszczoty niosącej pocieszenie. Na szczęście topór wgryzł się w drewno pniaka i drżał z niepokoju po walce czekając na drugą rundę. Pani otarła dłonie o … no dobrze – o fartuch, ale gdyby go wygotowała, to tylko warzyw trzeba byłoby dodać, żeby mieć tłusty rosół. Szczególnie część szynkowa fartucha uposażona była tak dostatnio, jak to, co się pod fartuchem przemieszczało. Pani zdecydowanym ruchem otworzyła sezam lodówki i wyjęła z niego parówkę (ponoć drobiową) sztuk raz. Ruchem, jakby odwijała lizaka odarła mięsnego palucha z folii i wręczyła wirtuozowi zamiast kwiatów – romantyzm współczesny ma dziwaczne oblicza.

Śpiewak zamarł, jakby go talent opuścił znienacka. Pani na wysokich obcasach przestała prężyć pośladki i zwiotczała, staruszek przykleił się językiem do szyby za którą baleron się … baleronił? W każdym razie robił to co robił z wdziękiem i ku zachwytowi staruszka nie usiłował chować się za pasztetową, tylko chwalił się stanem posiadania niczym panny na wystawach w oknach dzielnic czerwonych latarni. Cisza zabrzmiała tak mocnym akordem, że aż przysiadłem. Nie byłem gotów na taki finał. Kolejno oglądali się wszyscy, niedowierzając własnym zmysłom, albo wręcz podejrzewając je, że uległy zanikowi. Wirtuoz ssał. Mlaskał i powiększał rozmiar kleksa. Czyżby jednak chciał wyhodować tam piersi? Materiał w sumie dobrany dość inteligentnie…

14 komentarzy:

  1. Jakież to mięsiste i pełne zmysłów opowiadanie. :)))
    Wirtuozerią to Ty się popisałeś po raz kolejny, chętnie bym oddała Ci brawa na stojąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak - mięsa w nim nie brakuje - dosłownie.

      Usuń
  2. Adidaski są seksowne, nie znasz się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szczęściem znać się nie muszę, ale postaram się zapamiętać i jeśli się zdarzy, że nasze światy otrą się o siebie, zadbam o atrakcyjność własną w Twoich oczach.

      Usuń
  3. Charakteryzowanie bohaterów masz opanowane do perfekcji. Wystarczy przepona wyjątkowa, nóżki odziane aseksualnie w adidasy, rumieniec na widok polędwicy, czy tłuszcz na fartuchu i już dużo wiadomo o danej osobie.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w końcu kolor skory jest niezależny od nosiciela, za to adidaski już owszem tak.

      Usuń
  4. Pniak, topór i brudny fartuch? Kolejka, owszem jeszcze się zdarza przed "niedzielą niehandlową' reszta trąci myszką, chociaż typy w kolejce wypisz, wymaluj ciągle aktualne.
    Z koncertu bym zrezygnowała, nawet kosztem rezygnacji z nabycia mięsnych dobroci. Jeszcze by mi się przy jedzeniu ta plamka przypomniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pisałem z wyobraźni, a nie z natury. trzeba wprowadzić wątki dramatyczne. bezkrwawe mięso? jak w delikatesach? szkoda, żeby się zmarnowało.

      Usuń
  5. ...a obok na warzywnym, cisza, spokój i wolność wyboru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a w banku, to nawet kawkę podadzą, jeśli się człowiek odrobinę upudruje.
      tylko w żelaznym złowieszczo dzwonią łańcuchy na przeciągu.

      Usuń
  6. Złowieszczo ? Czas to najwyższy na sprawiedliwość. Ileż można czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czekać, to można i w nieskończoność. i trudno nawet określić, czy się to robi skutecznie, czy też nie, bo zdania są podzielone.

      Usuń
  7. Czyżby ktoś ostatnio czekając na swoją kolejkę był zmuszony wysłuchiwać wrzasków małego człowieczka? Podobno jest to dźwięk najbardziej frustrujący

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moja wrodzona złośliwość pozwoliła mi wymyślić ten tekst nie poddając się osobiście muzykoterapii

      Usuń