Dom
miał przynajmniej sto lat. Miało to swoje zalety, jak choćby ściany
wystarczająco grube, żeby zbyt łatwo nie przedarł się do wnętrza lipcowy skwar,
czy styczniowy mróz. Wady widoczne były gołym okiem. Brak kątów prostych i
ściany pełne strupów historii. Nawet drzwi przestrzelone artyleryjskim
pociskiem połatane były byle jak w powojennym pośpiechu i jak każda prowizorka
trwały po dzień sądu ostatecznego. Szczęśliwie wszystkie pomieszczenia były
wystarczająco duże, żeby nie trzeba było martwić się, jak w tych krzywiznach
umeblować pokoje, bez szkody dla komunikacji.
Pierwsze
piętro kamienicy ledwie kwadrans od Rynku to był przedwojenny szyk. Tam
mieszkali ci, których stać było na służbę zasiedlającą oficyny i komórki
poukrywane wstydliwie w zakamarkach podwórzy. Na służbę dzwoniło się ciągnąc
szarfę zdobną w wymyślne frędzle i pompony, a system cięgieł niósł wezwanie aż
na podwórze. Dzisiaj to tylko ciekawostka, po której zostały jedynie wbite we
framugi haki i cięgła. Sufity umordowane trzymaniem sklepienia przez dwie wojny
i nieskończoną liczbę burz tych zewnętrznych, jak i stoczonych w zaciszu salonu
wybrzuszały się pod ciężarem zapyziałych kandelabrów, gdzieś po drodze
przerobionych na oświetlenie elektryczne.
Przyszło
mi w takim domu podjąć się cząstkowego remontu. Na całość trzeba byłoby nająć
fachowców i wyprowadzić się na długie miesiące. Gospodarczą oszczędnością
wiedziony wolałem rozłożyć roboty na mniejsze zakresy, łatwiejsze do strawienia
ekonomicznie i fizycznie. Wiosną przyszedł czas na ścianę dzielącą mieszkanie
od innego, z sąsiedniej kamienicy, równie zabytkowej i zaniedbanej. Sama ściana
zdawała się być tortem zaatakowanym przez całą watahę os. Dziury i nierówności
przepychały się ze sobą, a długie korytarze ukrytych niedbale pod tynkiem
instalacji wyglądały jak fantazyjne ścieżki korników. Wyniosłem meble do
pozostałych pomieszczeń i zabezpieczyłem podłogi z czerwonego modrzewia. Na
skucie tynków zamierzałem poświęcić tydzień, żeby nie przeforsować sił.
Zawodową codzienność spędzałem raczej przy monitorze komputera, niż przy
pracach fizycznych. Wiek zresztą też dopominał się już o poszanowanie wątłego
organizmu. Jednak nie było nikogo, komu mógłbym powierzyć remont.
Tynk
spadał swobodnie w rytm muzyki z lokalnego radia. Czasami w drobnych pylistych
kawałeczkach, kiedy indziej solidnymi plackami uderzającymi o podłogę z głuchym
stęknięciem. Nie musiałem obawiać się, że pobudzę sąsiadów. Ściany i stropy były
na tyle grube, że nawet coraz starsze jubileusze obchodzone hucznie nigdy nie
zakłócały ciszy. Kurz łagodził ostrość widzenia, więc pracę rozkładałem na
raty, poświęcając sporo czasu na sukcesywne wynoszenie gruzu. W jednym miejscu
młotek murarski dudnił jakoś intensywniej, jednak w tumanach pyłu nie
dostrzegałem nic szczególnego. Dopiero, kiedy nadszedł czas na przerwę i opadł
okazało się, że pod tynkiem ukrywały się solidne drzwi. Bez klamek, wizjera czy
choćby śladu zawiasów, które musiały zostać zamontowane od niewidocznej strony.
Trzeba
mieć cierpliwość z bazaltu, żeby w obliczu takich drzwi zaprzestać pracy. Ja?
Nie miałem. Ościeża wpuszczone w ścianę trzymały mocno jednak zawziąłem się i
wierciłem tuż za nimi, chcąc uwolnić całe drewno od uścisku cegieł. Wierciłem dziury,
jedną po drugiej, aż ściana zaczęła wyglądać na rozstrzelaną długą serią z
broni maszynowej. Kurz podniósł się z podłogi i dołączył do drobiazgu
wirującego spod wiertła. Ceglasto-czerwone pomrocze zaczęło wgryzać mi się w
oczy mimo ochronnych okularów. Ręce opadły. Przeceniłem siły. A choć ciekawość
darła mi sumienie na strzępy – odpuściłem. Nie miałem siły dłużej trzymać
wiertarki. Noc ciągnęła się jakby była kauczukową uszczelką. A kiedy wreszcie
brzask wyzłocił zakurzoną ścianę pod wymyślonym pretekstem zrezygnowałem z
zawodowej pracy i dokończyłem wykuwanie tajemnych drzwi. Poddały się w
południe.
Pchnąłem
mocno barkiem i prostokąt drzwi wraz z futryną i kawałkami cegieł wpadł do
środka unosząc z podłogi grzyb, niczym po wybuchu. Po drugiej stronie… no
właśnie…
Po
drugiej stronie nie było sąsiadki i jej mieszkania. Za ukrytą ścianą mieściło
się wąskie pomieszczenie. Dywan ogryziony przez mole, polowe łóżko i parę półek
na książki, które szukały pretekstu żeby się rozpaść. Przeciwległą ścianę prócz
dwóch bardzo pociemniałych obrazów zdobiły też drzwi. Do sąsiadki? Postanowiłem
zaryzykować i w porywie odwagi czekałem na nią na chodniku.
Wracała
z zakupów, dźwigając ciężkie siatki. Nie wdając się w szczegóły zabrałem je i
pomogłem wnieść do domu. Dopiero kiedy nieco zaskoczona zaproponowała herbatę i
usiedliśmy przy małym stoliku w kuchni zapytałem, czy nie zechciałaby mnie
odwiedzić, bo bardzo chcę jej coś pokazać… Patrzyła na mnie nieco podejrzliwie
ale ziarnko ciekawości drążyło jej spokój i byłem przekonany, że przegryzie się
przez skrupuły jeszcze tego popołudnia.
Weszła
ze mną w pylisty świat, który odkryłem ledwie kilka godzin wcześniej i ciężko
usiadła na łóżku, nie dostrzegając jak kurz przesiada się na jej płaszcz.
-
Wiedziałam… - szepnęła – Od dziecka wiedziałam, że nasza kuchnia jest zbyt
wąska, a babcia zbyt często głaszcze tę ścianę. Nigdy nie chciała powiedzieć
dlaczego to robi i dlaczego nie pozwala nikomu postawić przy niej czegokolwiek…
Hmmmm babcia uwięziła tam...męża czy kochanka?
OdpowiedzUsuńMam remontową fobię!!! Chyba trwałą. W naszym mieszkaniu przeszłam 3 bardzo poważne remonty i kilkadziesiąt remoncików prowadzonych przez mego rodziciela. Dlatego to dobrowolnie z własnej nieprzymuszonej woli nie przewiduje podjęcia jakichkolwiek kroków w celu remontowanie czegokolwiek!!! A niestety przydałby się porządny remont wszystkich pomieszczeń w prawie 100 metrowym mieszkaniu.
tylko tynków nie zbijaj bo za ścianą... kto wie.
UsuńA są są jedne ukryte drzwi...za segmentami! Takie drzwi pomiędzy pokojami które zostały zastawione segmentami meblowymi. Żadnych innych ukrytych drzwi nie może być, mieszkanie ma z 3 stron ściany zewnętrzne i jeszcze długa ściana od klatki schodowej, łatwo sprawdzić bo okna unaoczniają grubość ścian. Jest jedyna ściana z sąsiadami, jednak ani u nich ani u nas nie jest "zbyt wąsko".
UsuńTak że uffff żadnych mrocznych niespodzianek!
czyli wymówki nie znajdziesz - remontuj w takim razie do upadłego.
UsuńNo cóż jeśli mi tynk sam z siebie na głowę nie spadnie, to remontu nie będzie!!! Niestety jedna ściana ta z ukrytymi drzwiami jest drewniana, trzcina uwolniła się i odstaje od desek razem z tynkiem, no i grozi że odpadnie. Jak na razie jestem głucha na groźby!!!
Usuńczas jakiegoś arrasa powiesić
UsuńJeszcze nie zrealizowałam, ale już planowałam, jestem na etapie rozmyślania nad rozwiązaniami technicznymi.
Usuńz prześcieradła. albo z narzuty na łóżko. zbiorowym wysiłkiem się uda wymyślić. zapytaj swoich czytaczy to wesprą kreatywnością.
UsuńZagadkowa sprawa, dobrze że trupa w ukrytym pokoju nie było...
OdpowiedzUsuńjotka
może pod łóżkiem?
UsuńTo mi się kojarzy z "Dziennikiem Anny Frank".
OdpowiedzUsuńznaczy nic nowego się już nie wymyśli.
UsuńNie wiem, chyba można, tylko akurat ja mam takie skojarzenie - z ukrywaniem Żydów.
Usuńkonstrukcja pozwala na snucie i gdybanie.
Usuń