Niebo pękło i w szczelinę wciskał się
wielki wóz. Bezskutecznie. Zbyt wielki jak na oczko ledwie wystarczające dla
guzika. Zimny wiatr penetrował zakamarki i wydłubywał z nich zapodziane myśli. Kobiety
w czerni ciągnęły mrocznym konduktem ku monotonii codzienności. Mężczyźni – z lenistwa
lub oszczędności pozapuszczali brody, a dorodne zakrzaczenia starczyłyby
ptasiemu planktonowi do założenia rodzinnego gniazda. Na metalowych parapetach
dreptały zmarznięte gołębie zaglądając do sypialni pełnych puchatych snów i budzących
się erekcji. Spławiki latarni wyławiały z otchłani najdrobniejszy nawet ruch i
szukały detali otulając grube zakapturzone kurtki i szale. Na parkingach mruczały
cieplejące przekleństwa samochody zaprzęgnięte ludzką ręką do porannej
gimnastyki. Wybałuszając wielkie oczyska reflektorów pożerały przestrzeń
ścigając się z czasem w drodze do tam-gdzie-zwykle. Tylko pies arogancko
zadzierając nogę zignorował powtarzający się cykl poranka i spod oka zerkał na
wracającą konkurencyjną alejką staruszkę z siatką pieczywa. Niezbyt mocno
wypchaną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz