poniedziałek, 16 stycznia 2023

Międzygalaktyczna podróż.

 

Zamaszystym ruchem zebrałem z powietrza zanieczyszczenia i zgniotłem w lepką kulkę.

 

- Prymitywne – pomyślałem – banał odwiecznie powielany, niczym kilimy z myśliwskimi scenami.

 

Złożyłem dłonie jak do modlitwy i trąc niezbyt gorliwie transformowałem kulę do cylindrycznej postaci cygara, względnie zeppelina bez kiosku i śmigiełka.

 

- No! - popatrzyłem z uznaniem – Od razu lepiej!

 

O życie poczęte nie zamierzałem walczyć. Z każdego gówna wszak samo coś się wykluje. A swoboda od poczęcia, pozwoli wypłynąć na wierzch tylko najzręczniejszym pływakom i najbardziej bezwzględnym. Takim, które chcą żyć, mimo mierzwy pod stopami, płetwami, czy co tam będą posiadały na podbrzuszu. Wystarczyło odrobinę poczekać.

 

Gówno zachowywało się jak przystało szlachetnym odchodom, widać - wyprofilowałem je zacnie. Płynęło sobie samotnie przez pustkowia, nie niepokojone burzami odległych słońc, czy eksplozjami supernowych. Starzało się godnie. Dojrzewało do brzemienia. Pierwsze pojawiły się jakieś liszki. Pełzające, o skrzydełkach posklejanych szczynami, czy czymś jeszcze paskudniejszym. Liszki głupie nie były i zdobyły się na odrzucenie zbędnych skrzydeł – wszak to nie anioły bóg-wie-skąd zakwitłe na mierzwie. Pełzały sobie po powierzchni i zerkały w gwiazdy ciekawie, choć bezgłośnie.

 

Liszkom tylko jedno w głowie było, więc przybywało ich w postępie geometrycznym. Aż gówniany zeppelin stracił stabilność i zboczył z drogi na drugi kraniec wszechświata i zaczął kreślić w bezkresie esy-floresy, wciąż ciaśniejsze. Tylko patrzeć, jak bączka zademonstruje, niczym rosyjska baletniczka z aspiracjami do miana primabaleriny.

 

Podskórnie – znaczy pod powierzchnią, również wrzało. Kipiało coś w beztlenowej atmosferze i najwyraźniej dojrzewało w cieniu powierzchni oblepionej planktonem. Tego należało się spodziewać. Skoro pojawił się plankton – mądrość wszechświata zadbać musiała o wydłużenie łańcucha pokarmowego na przykład o twory potrafiące przetwarzać ów plankton w energię i masę.

 

Cygarko było wdzięczne za podskórną interwencję i kontrolę populacji powierzchniowej, z ulgą wracając na kurs, w którym ostre końce planetoidy wskazywały przeciwległe krańce wszechrzeczy. Wiadomo – navigare necesse est…

 

Podskórne tajemnice tymczasem szykowały się do kolonizacji powierzchni. Liszki zaczynały żałować skrzydeł utraconych, lecz było za późno na negocjacje z ewolucją. Spod powierzchni wychynął wielki głód z chwytnymi mackami. Liczenie nie było jeszcze umiejętnością dostępną, więc powiem tylko, że macek było wiele. Może nie aż tyle co liszek, jednak każda z macek realizowała brutalną selekcję, którą przetrwać potrafiły jedynie zdeterminowane i gotowe na wszystko jednostki. Łupem macek padał przede wszystkim niedoświadczony narybek, więc populacja liszek starzała się błyskawicznie. Remedium miała być wzmożona płodność i dzietność osiedleńców.

 

Każdy głupi wie, że dostatek pokarmu sprawia, że chętnych na ucztę również przybywa. Seksualna eskalacja podskórna zaczęła toczyć cygaro wrzące także powierzchniowo od niekończących się orgii. Seks-żarcie-spanie-wydalanie. Liszki żarły to, co wydalały macki. Macki żarły liszki. I tak w kółko, aż żyroskop zeppelina dostał pomieszania zmysłów. Mierzwa przetworzona po wielokroć zaczynała trącać już monotonią, a żadna ze stron wielkiego stołu nie osiągnęła zauważalnej przewagi.

 

Tymczasem sterowiec przepływał właśnie obok galaktyki dotkniętej trądem wiecznej zmarzliny i odchody skostniały na kość. Liszki, jako istoty bezzębne mogły li tylko ssać i lizać powierzchnię, aż nabawiły się grypy. Co zuchwalsze zanurkowały w otchłań korytarzy wydrążonych przez macki, by tam przeczekać złe czasy. Korytarzy było wystarczająco dużo, żeby bez trosk w cieple przetrwać termiczne pływy.

 

Ewolucja zasugerowała, że zmysł wzroku pod powierzchnią jest zbędnym obciążeniem dla organizmu i warto z niego zrezygnować na rzecz użyteczniejszych zmysłów. Parząc się na ślepo liszki zyskały wigor. Rzuciły się w nieznane kopulując bez opamiętania i żrąc w wolnych chwilach co tylko w gębę wpadnie i nie wybrzydzając.

 

Macki zostały zaskoczone zmianą strategii i powierzchniowe polowania przerodziły się w gorączkową eksploatację rabunkową. Zamarznięte, wychudzone trupki liszek stanowiły coraz rzadszy łup. Dramat dopadł świat macek. Bestialstwo i kanibalizm plądrowały umysły co bardziej wygłodzonych istot. Padlinożercy uzbrajali żołądki w cierpliwość, co młodsi prężyli mięśnie. Liszkom podpowierzchniowym udawało się utrzymać w tajemnicy kolonizację korytarzy. Najwyraźniej macki tak dalece spenetrowały własne środowisko, że większość ścieżek nie była obecnie używana i stanowiła terra incognita dla swoich stwórców. Macki z obrzydzeniem zaczęły karmić się humusem. Gównem zalegającym pod powierzchniową zmarzliną. Konkurencja przy stole nie mogła spodobać się liszkom. Ślepe wgryzały się w ściany, aż trafiły na truchło. Macka dopiero stygła i była mniej smaczna od mierzwy, za to energetycznie była jedną, wielką, martwą kalorią. Tylko szalone społeczeństwo pozwoliłoby się zmarnować takiemu magazynowi. Liszki błyskawicznie nabierały wigoru i ciała. Rumieńców i ochoty na psoty. Na figle i taplanie się w dostatku. Macka była naprawdę duża i dostarczała paliwa na bardzo długo.

 

Kiedy się skończyła – pierwsze z liszek miały już całkiem okazałe kły. Specjalizacja. Kły potrafią wydrzeć na raz całe pakiety kwantów, gdy ssanie ledwie na podniebieniu zostawiało okruchy rozpusty. Trudno było znów przychylnym okiem zerkać na mierzwę. Wszak do dobrodziejstw przywyka się łatwo i rezygnacja nie przystoi tym, co raz skosztowali rarytasów. Liszki nie zamierzały rezygnować. Mobilizacja w szeregach skłoniła je do zmasowanych poszukiwań nowych magazynów pełnych pyszności. Padlinożercy muszą być cierpliwi niczym kamienne sfinksy. A przecież wokół tętniło życie!

 

Całe stada macek pasły się na podskórnej mierzwie, niczym bizony na preriach przed inwazją Anglosasów. Liszki nie mogły dłużej ignorować wielkich stad. Czekanie na resztki, kiedy potomstwa przybywa bez końca, stało się nieznośną torturą. Trzeba było kolejny raz zmodyfikować strategię i przystąpić do zbiorowych łowów. Osaczyć, wyizolować, zaatakować i zwyciężyć. Wielkie cielska broniły się rycząc wściekle i dziesiątkując łowców w samoobronie, jednak musiały w końcu ulec. Doskonalona technika połowu pozwalała na minimalizowanie strat. Ba! Na nadwyżki. Liszki mordowały mackowe stado z coraz większą wprawą, aż zauważyły, że świeża zdobycz smakuje lepiej. Osaczonym mackom pozwalały więc żyć na ograniczonych pastwiskach i sięgały po łup, kiedy było trzeba.

 

Zeppelin, nie do końca świadom, co w jego trzewiach wyczyniają konkurencyjne populacje penetrował pustkę wszechrzeczy, nie wnikając w zasadność ruchu, ani nie deliberując nad kierunkiem swobodnego dryfu. Galaktyka skuta chłodem lodowca dawno już otulała inne ciała swoją łaską, a cygaro zmierzało ku mgławicy pełnej gorączki po zderzeniu się ze sobą białych karłów. Ostatni szron z powierzchni zniknął, a labirynt korytarzy zaczynał ociekać potem. Z sufitów zwisały girlandy miękkich stalaktytów, denne nierówności tonęły w grzęzawiskach i rozległych błotach. Liszki nerwowo zaczynały zerkać ponad głowy. Ścieżki ku powierzchni dawno zostały zapomniane i nawet jeśli się ostały, to informacja o ich lokalizacji została zapodziana w żarnach historii.

 

Nim liszki podjęły działania, nim macki wydrążyły nowe autostrady ku powierzchni, żar galaktyki utwardził zewnętrze na skorupę nie do przebicia. Wewnątrz wrzało. Roztopione łajno i poparzone ciała wijące się w paroksyzmie agonii. Życie wyspecjalizowane zbyt prostolinijnie dogorywało, nim świat dotarł w pobliże apogeum dobroci galaktycznej grzałki.

 

Czas płynął niewzruszenie. Życie, niegdyś tak rozpustne – stopiło się w niejednolitą masę i umarło. Teraz beztrosko czeka, by po raz kolejny zatoczyć koło (żeby uniknąć banału chwytam je w dłonie złożone jak do modlitwy, aby nadać przyszłości mniej banalny kształt).

4 komentarze:

  1. Bezmyślna cywilizacja kierująca się jedynie popędem własnej natury to cywilizacja samozagłady? Twórca swoje zrobił i odpoczywał obserwując naturę, a Natura zrobiła resztę...korzystając ze zmian klimatycznych. Ot, fortuna kołem się toczy...o sorki...cygarem i modlitwą...(?)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za zauważenie - jak mawiał pewien kłapouchy osiołek...

      Usuń
    2. oby tylko humor i zdrowie dopisywało. reszta przyjdzie jakoś łatwiej. z inspiracją włącznie.

      Usuń