Zamaszystym
ruchem zebrałem z powietrza zanieczyszczenia i zgniotłem w lepką kulkę.
-
Prymitywne – pomyślałem – banał odwiecznie powielany, niczym kilimy z
myśliwskimi scenami.
Złożyłem
dłonie jak do modlitwy i trąc niezbyt gorliwie transformowałem kulę do
cylindrycznej postaci cygara, względnie zeppelina bez kiosku i śmigiełka.
-
No! - popatrzyłem z uznaniem – Od razu lepiej!
O
życie poczęte nie zamierzałem walczyć. Z każdego gówna wszak samo coś się
wykluje. A swoboda od poczęcia, pozwoli wypłynąć na wierzch tylko
najzręczniejszym pływakom i najbardziej bezwzględnym. Takim, które chcą żyć,
mimo mierzwy pod stopami, płetwami, czy co tam będą posiadały na podbrzuszu.
Wystarczyło odrobinę poczekać.
Gówno
zachowywało się jak przystało szlachetnym odchodom, widać - wyprofilowałem je
zacnie. Płynęło sobie samotnie przez pustkowia, nie niepokojone burzami
odległych słońc, czy eksplozjami supernowych. Starzało się godnie. Dojrzewało
do brzemienia. Pierwsze pojawiły się jakieś liszki. Pełzające, o skrzydełkach
posklejanych szczynami, czy czymś jeszcze paskudniejszym. Liszki głupie nie
były i zdobyły się na odrzucenie zbędnych skrzydeł – wszak to nie anioły
bóg-wie-skąd zakwitłe na mierzwie. Pełzały sobie po powierzchni i zerkały w
gwiazdy ciekawie, choć bezgłośnie.
Liszkom
tylko jedno w głowie było, więc przybywało ich w postępie geometrycznym. Aż
gówniany zeppelin stracił stabilność i zboczył z drogi na drugi kraniec
wszechświata i zaczął kreślić w bezkresie esy-floresy, wciąż ciaśniejsze. Tylko
patrzeć, jak bączka zademonstruje, niczym rosyjska baletniczka z aspiracjami do
miana primabaleriny.
Podskórnie
– znaczy pod powierzchnią, również wrzało. Kipiało coś w beztlenowej atmosferze
i najwyraźniej dojrzewało w cieniu powierzchni oblepionej planktonem. Tego
należało się spodziewać. Skoro pojawił się plankton – mądrość wszechświata
zadbać musiała o wydłużenie łańcucha pokarmowego na przykład o twory potrafiące
przetwarzać ów plankton w energię i masę.
Cygarko
było wdzięczne za podskórną interwencję i kontrolę populacji powierzchniowej, z
ulgą wracając na kurs, w którym ostre końce planetoidy wskazywały przeciwległe
krańce wszechrzeczy. Wiadomo – navigare necesse est…
Podskórne
tajemnice tymczasem szykowały się do kolonizacji powierzchni. Liszki zaczynały
żałować skrzydeł utraconych, lecz było za późno na negocjacje z ewolucją. Spod
powierzchni wychynął wielki głód z chwytnymi mackami. Liczenie nie było jeszcze
umiejętnością dostępną, więc powiem tylko, że macek było wiele. Może nie aż
tyle co liszek, jednak każda z macek realizowała brutalną selekcję, którą
przetrwać potrafiły jedynie zdeterminowane i gotowe na wszystko jednostki. Łupem
macek padał przede wszystkim niedoświadczony narybek, więc populacja liszek
starzała się błyskawicznie. Remedium miała być wzmożona płodność i dzietność
osiedleńców.
Każdy głupi wie, że dostatek pokarmu sprawia, że
chętnych na ucztę również przybywa. Seksualna eskalacja podskórna zaczęła
toczyć cygaro wrzące także powierzchniowo od niekończących się orgii.
Seks-żarcie-spanie-wydalanie. Liszki żarły to, co wydalały macki. Macki żarły
liszki. I tak w kółko, aż żyroskop zeppelina dostał pomieszania zmysłów.
Mierzwa przetworzona po wielokroć zaczynała trącać już monotonią, a żadna ze
stron wielkiego stołu nie osiągnęła zauważalnej przewagi.
Tymczasem sterowiec przepływał właśnie obok
galaktyki dotkniętej trądem wiecznej zmarzliny i odchody skostniały na kość.
Liszki, jako istoty bezzębne mogły li tylko ssać i lizać powierzchnię, aż
nabawiły się grypy. Co zuchwalsze zanurkowały w otchłań korytarzy wydrążonych
przez macki, by tam przeczekać złe czasy. Korytarzy było wystarczająco dużo,
żeby bez trosk w cieple przetrwać termiczne pływy.
Ewolucja zasugerowała, że zmysł wzroku pod
powierzchnią jest zbędnym obciążeniem dla organizmu i warto z niego zrezygnować
na rzecz użyteczniejszych zmysłów. Parząc się na ślepo liszki zyskały wigor.
Rzuciły się w nieznane kopulując bez opamiętania i żrąc w wolnych chwilach co
tylko w gębę wpadnie i nie wybrzydzając.
Macki zostały zaskoczone zmianą strategii i
powierzchniowe polowania przerodziły się w gorączkową eksploatację rabunkową.
Zamarznięte, wychudzone trupki liszek stanowiły coraz rzadszy łup. Dramat
dopadł świat macek. Bestialstwo i kanibalizm plądrowały umysły co bardziej
wygłodzonych istot. Padlinożercy uzbrajali żołądki w cierpliwość, co młodsi
prężyli mięśnie. Liszkom podpowierzchniowym udawało się utrzymać w tajemnicy
kolonizację korytarzy. Najwyraźniej macki tak dalece spenetrowały własne
środowisko, że większość ścieżek nie była obecnie używana i stanowiła terra
incognita dla swoich stwórców. Macki z obrzydzeniem zaczęły karmić się humusem.
Gównem zalegającym pod powierzchniową zmarzliną. Konkurencja przy stole nie
mogła spodobać się liszkom. Ślepe wgryzały się w ściany, aż trafiły na truchło.
Macka dopiero stygła i była mniej smaczna od mierzwy, za to energetycznie była jedną,
wielką, martwą kalorią. Tylko szalone społeczeństwo pozwoliłoby się zmarnować
takiemu magazynowi. Liszki błyskawicznie nabierały wigoru i ciała. Rumieńców i
ochoty na psoty. Na figle i taplanie się w dostatku. Macka była naprawdę duża i
dostarczała paliwa na bardzo długo.
Kiedy się skończyła – pierwsze z liszek miały już
całkiem okazałe kły. Specjalizacja. Kły potrafią wydrzeć na raz całe pakiety
kwantów, gdy ssanie ledwie na podniebieniu zostawiało okruchy rozpusty. Trudno
było znów przychylnym okiem zerkać na mierzwę. Wszak do dobrodziejstw przywyka
się łatwo i rezygnacja nie przystoi tym, co raz skosztowali rarytasów. Liszki
nie zamierzały rezygnować. Mobilizacja w szeregach skłoniła je do zmasowanych
poszukiwań nowych magazynów pełnych pyszności. Padlinożercy muszą być cierpliwi
niczym kamienne sfinksy. A przecież wokół tętniło życie!
Całe stada macek pasły się na podskórnej mierzwie,
niczym bizony na preriach przed inwazją Anglosasów. Liszki nie mogły dłużej
ignorować wielkich stad. Czekanie na resztki, kiedy potomstwa przybywa bez
końca, stało się nieznośną torturą. Trzeba było kolejny raz zmodyfikować
strategię i przystąpić do zbiorowych łowów. Osaczyć, wyizolować, zaatakować i
zwyciężyć. Wielkie cielska broniły się rycząc wściekle i dziesiątkując łowców w
samoobronie, jednak musiały w końcu ulec. Doskonalona technika połowu pozwalała
na minimalizowanie strat. Ba! Na nadwyżki. Liszki mordowały mackowe stado z
coraz większą wprawą, aż zauważyły, że świeża zdobycz smakuje lepiej. Osaczonym
mackom pozwalały więc żyć na ograniczonych pastwiskach i sięgały po łup, kiedy
było trzeba.
Zeppelin, nie do końca świadom, co w jego trzewiach
wyczyniają konkurencyjne populacje penetrował pustkę wszechrzeczy, nie wnikając
w zasadność ruchu, ani nie deliberując nad kierunkiem swobodnego dryfu.
Galaktyka skuta chłodem lodowca dawno już otulała inne ciała swoją łaską, a cygaro
zmierzało ku mgławicy pełnej gorączki po zderzeniu się ze sobą białych karłów.
Ostatni szron z powierzchni zniknął, a labirynt korytarzy zaczynał ociekać
potem. Z sufitów zwisały girlandy miękkich stalaktytów, denne nierówności
tonęły w grzęzawiskach i rozległych błotach. Liszki nerwowo zaczynały zerkać
ponad głowy. Ścieżki ku powierzchni dawno zostały zapomniane i nawet jeśli się
ostały, to informacja o ich lokalizacji została zapodziana w żarnach historii.
Nim liszki podjęły działania, nim macki wydrążyły nowe
autostrady ku powierzchni, żar galaktyki utwardził zewnętrze na skorupę nie do
przebicia. Wewnątrz wrzało. Roztopione łajno i poparzone ciała wijące się w
paroksyzmie agonii. Życie wyspecjalizowane zbyt prostolinijnie dogorywało, nim
świat dotarł w pobliże apogeum dobroci galaktycznej grzałki.
Czas płynął niewzruszenie. Życie, niegdyś tak
rozpustne – stopiło się w niejednolitą masę i umarło. Teraz beztrosko czeka, by
po raz kolejny zatoczyć koło (żeby uniknąć banału chwytam je w dłonie złożone
jak do modlitwy, aby nadać przyszłości mniej banalny kształt).
Bezmyślna cywilizacja kierująca się jedynie popędem własnej natury to cywilizacja samozagłady? Twórca swoje zrobił i odpoczywał obserwując naturę, a Natura zrobiła resztę...korzystając ze zmian klimatycznych. Ot, fortuna kołem się toczy...o sorki...cygarem i modlitwą...(?)...
OdpowiedzUsuńdzięki za zauważenie - jak mawiał pewien kłapouchy osiołek...
UsuńInspirujące...
Usuńoby tylko humor i zdrowie dopisywało. reszta przyjdzie jakoś łatwiej. z inspiracją włącznie.
Usuń