Gdyby waga była… tfu, był mężczyzną, jego partnerką niewątpliwie zostałaby wagina.
Ponieważ jednak waga bezsprzecznie jest damą, on, co najwyżej, może być wagonem.
(Świnia, nawet przez głowę mu nie przeszło, jak bardzo JĄ TO POGRUBIA.)
Gdyby waga była… tfu, był mężczyzną, jego partnerką niewątpliwie zostałaby wagina.
Ponieważ jednak waga bezsprzecznie jest damą, on, co najwyżej, może być wagonem.
(Świnia, nawet przez głowę mu nie przeszło, jak bardzo JĄ TO POGRUBIA.)
Informujemy, że pomimo trwającej epidemii i rozprzestrzeniającego się drogą powietrzną śmiertelnie groźnego wirusa, nasza klinika bez żadnych zakłóceń nadal będzie przyjmować klientów.
Jednakże, ze względu na bezpieczeństwo personelu i pacjentów, zabiegi będą wykonywane wyłącznie systemem kanałowym, przez odbyt.
Prosimy przychodzić w maskach przeciwgazowych ze stosownym atestem, po minimum trzykrotnej lewatywie.
Pacjentów uprasza się o przychodzenie w kiltach, a pacjentki w kieckach. Pozostałych zgodnie z wyznawaną płcią.
Bieliznę należy zostawić na wieszaku poczekalni, z szacunku dla czasu pracy specjalisty.
Przypominamy, że narzędzia stomatologiczne NIE SĄ wibratorami dla amatorów analnych doznań, a leczenie chorób wenerycznych nie leży w zakresie specjalizacji naszej kliniki.
Garść wróbli rzucona w osiedle baraszkuje beztrosko w koronach drzew. Gołębie w skupieniu medytują na skraju dachów. Jaskółki wygryzają sierp szczątkowego księżyca. Ktoś starannie wymiótł chmury pod sam widnokrąg. W autobusie moda „na Taliba” – sami brodacze.
Wśród stojących na placu wozów pokarmowych (nie cierpię anglojęzycznej nazwy „food truck”) stoi taki, który ma na imię PUNKT G. Przewrotnie i zabawnie. Inny jeździ po Mieście chwaląc się mianem PASIBUSA – jak widać można ze smakiem i wdziękiem nazwać nawet starowinki motoryzacyjne.
Od rana hałas przed Uniwersytetem. Facet w roboczej zieleni dmucha na chodnik i wciska niedopałki i inne śmieci wprost pod nogi żywopłotom. Czyste kretyństwo niczym nieuzasadnione. I jeszcze ten kurz wzbijający się przed gościem. Gdyby to był odkurzacz – zabrałby ze sobą śmieci i pył, a „dokurzanie” okolicy w imię czystości jest surrealizmem, do jakiego nie dorosłem chyba.
Kamienny brzeg Rzeki zdobi wklejona weń płaskorzeźba kota z potłuczonych lusterek. Na przestrzeni kilku kroków odkrywam damski, pojedynczo występujący adidas, etui smartfona i pikowaną kurteczkę. Aż się prosi o scenariusz z tak spreparowaną sceną akcji.
Kopciuszki drepczą po wróblich śladach, jakby sprawdzały powody ich rozszczebiotanej, porannej wesołości. Na niebie króluje żółtko słońca, gdy drogą spomiędzy pól nadciąga niewiasta w bieli. Odkarmiona, czerstwa, nie przystająca do estetyki wybiegów modowych. Wciąż nie rozumiem idei, każącej kobiecie zagłodzić się niemal na śmierć, aby uzyskać sylwetkę promowaną przez homoseksualnych często guru. Skąd pomysł, że sylwetka ogołocona z masy ma być piękna? Że głód wygryzający resztki wypukłości spod skóry to norma pozwalająca utrzymać się w nurcie?
Kwitnące mydlnice zakłócają monokulturę zieleni trawników i to trochę wybija mnie z dywagacji o życiu na krawędzi bilansu energetycznego. Starsza pani w kapciach pracę zaczęła już w autobusie, udzielając głośnych instrukcji spuszczonym ze smyczy sprzątaczkom, informując je przy okazji, że już za chwilę zaszczyci je swoją obecnością w rewirze. Osiedlowy Mesjasz, aby nie zawieść nosów wiernych opryskał obficie dekolt jednym specyfikiem, a drugim zdezynfekował uszy. Po rozmowie telefonicznej? Czyżby napłynęły słowa, które należy spłukać jak muszlę po dłuższym posiedzeniu?
Karampuk, który po tygodniowej (ukradkowej) obserwacji okazał się być płci męskiej (fizycznie) ograniczył właśnie poziom mimikry i teraz jest ciut łatwiej dostrzec w nim pierwiastek męski. Autobusy zbiły się w strwożone stadka i jeżdżą watahami. Na chodniku było ich zaledwie dwóch, a potrafili zawłaszczyć całość, pozostając przy tym w szponach apetytu na niepierwsze, poranne piwko. Wierni pokornie czekają na otwarcie świątyni, a pobladłe twarze sugerują, że moc grzechów ostatniej nocy jest przerażająca i wymagać będzie solidnej pokuty. Kobiety o mięknącej urodzie, gryzionej przez czas od wielu lat idą nastroszone, wpatrzone w chodnik bez cienia iskry w oku. Ciche, jak czapla ukryta skromnie w oczeretach.
Na ścieżkach codzienności gram w klasy na chodnikowych płytach i wspominam rozdziały bez których można się obejść. Poszedłem w myślach ciut dalej niż Cortazar – beze mnie też można się obejść. I to zupełnie bezkarnie.
Gęsto porysowane dzieciaki idą trzymając się za ręce i wyglądają jak zrolowany i otwarty w środku komiks. Za nimi dziewczynki okolczykowane tak, że być może nie potrafią ich jeszcze zliczyć, bo w szkole nie zaczęli uczyć o liczbach dwucyfrowych.
Dziewczę w obcisłych pantalonach i z włosami spiętymi w misterny węzeł, namalowało sobie na twarzy karminowy smutek. Bardzo dojrzały. Nawet pulsujące synchronizacją kamienie słuchawek nie potrafiły go rozproszyć. Obok pięknych, przedwojennych kamienic stoją socjalistyczne bunkry, poszarzałe od smętnych myśli osadzonych w nich lokatorów. Mijam kobietę o włosach ukrytych na chwałę Boga pod chustą, parę gołębi w trakcie rytualnego obmywania nóg w Rzece, która mimo chaosu na lądzie wciąż trzyma poziom, konserwatywna jak nauki wszelakich kościołów. Nad brzegami pasą się kosaćce, tataraki i krwawnice. Pewnie przyglądałbym się nieco dłużej, gdyby nie szara, rozgoryczona najwyraźniej chmura podążająca moim tropem i łkająca jakieś zapieczone żale, gdy przede mną Rzeka w słonecznych kleksach. Rajskie jabłuszka tracą meszek niewinności szybciej niż galerianki złudzenia, że pisany im los „pretty woman” z filmowego ekranu. W wąskiej, mijanej obojętnie przez turystów uliczce odnajduję namalowanego spray’em na ścianie kleksa do góry nogami. Może artysta uliczny stał na głowie, kiedy go modelował?
Poranek pusty od starych, dobrych nieznajomych. W nocy coś się musiało wydarzyć, względnie jest jakieś święto. Młode sarenki o długich, gładkich udach poszukują najlepszych miejsc, by ogrzać siedziska własną urodą. Słońce przegląda się w szklanej elewacji najwyższego budynku w Mieście, zmieniając kolor podglądanej elewacji na cieplejszy. Pole, niegdyś gęste od kukurydzy, dziś wypełniło się chwastem. Idea placu zielonego od roślin w donicach właśnie bierze w łeb, i to na oczach urzędników ją promujących. Na chodnikach działa się miłość. Nastoletnia, niecierpliwa, o dłoniach spieszących wszędzie tam, gdzie jeszcze wczoraj nie było można, a dziś…
Materiał na letnie spodnie bywa obecnie tak cienki, że można delektować się nie tylko krojem bielizny, ale i jej barwą, wzorem koronek, czy stanem depilacji. Mnie zastanowił jednak inny aspekt – kiedyś majtki miały na celu krycie pośladków, lecz dziś zamiast nich ogrzewają nerki. Wyższy poziom? A może to ze mną coś nie tak?
Młoda kobieta najwyraźniej zaspała – i to bardzo. W autobusie kompletowała makijaż, nie bacząc nawet na wertepy i wysiłki kierowcy, żeby podróż uatrakcyjnić nieoczekiwaną zmianą prędkości. Wysiadała jednak bez śladów obrażeń, a farbki trzymały się twarzy tam, gdzie zaplanowała. Drepcząc dopijała poranną kawę i można przypuszczać, że do pracy przyjdzie już o czasie i nadrobi stracony czas – nie dywaguję, na temat powodów, bo i po co drążyć temat. Starszy gość oparł się o barierki oddzielające chodnik od jezdni i podziwiał natężenie ruchu kołowego. Dziwne, bo parę kroków dalej zaledwie wygodniejsza barierka osacza fosę i widoki są bardziej płynne. Dwie Azjatki oglądały własne odbicia w witrynie klubu szachowego. Niewątpliwie byłyby ozdobą każdej z szachownic stojących wewnątrz. Mijam rączego gości ao nogach trwale wykrzywionych (od siodła?) i emerytowanego księdza, wiecznie w szarej koszuli o zbyt długich rękawach podwiniętych jak do ciężkiej roboty, młodego byczka z kolczykiem w nosie… Kiedyś taką biżuterię zakładało się krnąbrnemu bydłu, żeby wymusić posłuszeństwo, ale dziś? Sam nie wiem, jaka „światła” idea przyświeca metalowym smarkom.
Na przystanku długonogie dziewczę przegryzało się przez bułkę, większą od jej pośladków. Miałem napisać „monstrualną”, ale to określenie absolutnie nie pasowało do tych ostatnich absolutnie. Starszy pan maszerował Miastem z biało-czerwoną opaską na ramieniu i wszedł do szkoły, choć to raczej zbyt wcześnie na naukę – no i oczywiście są wakacje. Zapomniał? Przez chwilę zadumałem się nad zdrowotnym aspektem biegania po ulicach pełnych samochodów, jednak nie odnalazłem logiki w takim postępowaniu. Być może biegacze po prostu spieszyli się do pracy i oszczędzali na biletach komunikacji miejskiej? Jeden z nich (być może) porzucił na chodniku skarpety wywrócone z pośpiechu na lewą stronę. A wyspami przebiegał gość w kasku… Rower mu ukradli, czy prognoza meteo przewidywała gradobicie?
Wrony ochryple ostrzegały się nawzajem, że dołem, po klombie spaceruje pozornie leniwy kot. Tłusty, więc polować potrafi doskonale. Na ławce kloszardzi w kurtkach medytują nad mijającym latem i przeżuwają codzienność ze stoicko-pijackim spokojem. Pani niosła własną kobiecość bez fanatyzmu, żeby nie powiedzieć nonszalancko, wyglądając przy tym na zakonnicę zbyt długo żyjącą w grzechu obżarstwa. Fałszywą zapewne, bo „mostek pokutnic” taktownie ominęła nie zaszczycając nawet spojrzeniem wejścia na łącznik między kościelnymi wieżami, skąd Miasto wygląda lepiej, czyściej i szlachetniej niż z poziomu chodnika. Stamtąd za kilka srebrników można popatrzeć z góry na rój jaskółek uwijających się w pośpiechu i poczuć się jak Bóg spoglądający z góry na maluczkich.
Dzieci na brzegu radośnie podskakiwały i klaskały w ręce, kiedy rąbał przerębel, aż uznał, że wyrwa w lodzie jest wystarczająca, chwycił spętaną w krzepkie ręce i topił ją do ostatniego bąbla powietrza. Wreszcie spłynęła pod taflą lodu, a on żegnał ją cicho szepcząc:
- Płyń z Bogiem moja Marzanko!
Rajskie jabłuszka rumienią się z wysiłku, żeby nie stracić niewinności rosnąc na jednym z wielu zapomnianych podwórek dzielnicy o sławie z pogranicza zainteresowań kodeksu karnego. Żeby być bardziej precyzyjnym – z tamtej strony paragrafów. Rzeka przysiadła pod naporem lata, co rozzuchwaliło nadbrzeżne chaszcze i szuwary, a nawet rzęsę tłoczącą się bardziej niż sardynki w puszkach. Jedną z nich porwała mewa i niosła gdzieś daleko – pewnie w gościnie nie chce się pojawiać z pustym… dziobem? Kloszardzi wciąż na urlopach wypoczynkowych, psy wciąż patrolują te same szlaki i tylko po dzieciach można się spodziewać odrobiny improwizacji.