środa, 3 września 2025

Lica stu w stolicy przy stolnicy.

 

    Mgła pojawiła się znikąd i wisiała nad osiedlem, jak wyrzut sumienia, tumanem obejmując to, czego lepiej nie widzieć. Świat zdawał się otwierać na magię. Starsza babka z rudym upierzeniem ścierała wilgoć z rozkładu jazdy. W autobusie kobieta w niebieskiej sukience opalona tak, że nawet pięty i uszy pyszniły się ciemno-miodowym kolorem. Kto wie, czy dziurki w nosie i zawartość bikini równie znacząco nie zafarbowały od słońca, względnie solarium. Na przystanku stał gość zbyt duży jak na polską normę. Palił i żuł gumę naprzemiennie i nerwowo spacerował czekając na transport. Sklęsłem jakoś w sobie i obrany z widzeń dotarłem do tam, by po jakimś czasie odbić się na drogę powrotną.


    I tu mnie spotyka niespodzianka. Przywykłem, że kobiety o małolitrażowych piersiach chętniej „wyskakują” ze staników, pozwalając drobiazgowi hasać swobodnie pod cienką warstwą bluzki, lecz dziś okazało się, że posiadaczki niebagatelnych walorów przeważają w swobodzie pozbywania się bielizny. Nic dziwnego, skoro panuje pogoda typowa dla września - dwadzieścia dziewięć w cieniu. Spacer po centrum wieńczy wysokopienna dziewczyna w złotych leginsach, prawdopodobnie „zapomninalska”, chyba, że tak cienki materiał był w stanie ukryć śladowe figi. Zerkam na drobną kruszynę wtuloną w gigantycznego chłopa. Podziwiam jej wybór i odwagę. On stojąc bokiem jest szerszy od niej stojącej przodem do mnie. Gdyby mogła się sklonować i stanąć przy sobie, to w gabarycie (i pojemności) chłopa zmieściłaby się trzykrotnie. W autobusie uprzyjemniali życie pasażerowie – jeden ocierał się plecakiem o ramię, druga uznała, że warto oprzeć torbiszcze o cudze kolana, dwóch młodzianków z ADHD uprawiało walkę wręcz w przejściu. Zejście na ziemię uznałem za krok w stronę raju, szczególnie, kiedy przodem puściłem stado królów życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz