Ćwiczebnie postanowiłem sprawdzić moc własną, lub, jak kto woli – ewentualne supermoce w kwestiach damsko męskich. Że za późno się zabrałem? Cóż. Gdybym był piękny i młody, a najlepiej jeszcze bogaty, interesujący, inteligentny, posiadający władzę, koneksje, drzewo genealogiczne sięgające łona Ewy pierwszej matki świata, to zadanie byłoby z gatunku trywialnych. A przecież supermoce objawiać się mogą tylko tam, gdzie bez wspomagania ni hu-hu.
Dane wyjściowe do projektu:
- Młodość z drugiej ręki, przechodzona nieraz, jak jesienny kaszelek. Oswojona, rozpoznana i wielokrotnie połatana na przestrzeni dziejów.
- Stan posiadania kiepski. Niby portfel pustym nie bywa, jednak plastikowa karta chudziutka, jakby była na diecie wegańskiej – żart taki, że niby cała kasa poszła na humus i tym podobne składniki, na jakie stać bez szkody dla rachunku bankowego pana Bila od komputerów, a może i tego Muzga od Tesli.
- Wygląd zewnętrzny to już prawie dramat. Niepodrasowany, nietatuowany, nieukolczykowiony, niedopompowany w żadnych rewirach, nawet tych zakazanych, mocno nieufny względem farmakologii i chirurgii erotycznej. Mało czerni w stroju i słowach uzupełnia wizerunek, który pognębić może kilka słów dotyczących coraz zuchwalej panoszącej się siwizny we włosach (na każdym poziomie człowieczeństwa), oraz przepuklina pępkowa wynikająca z nieco wystającej krzywizny brzucha, stanowiącej fragment sfery, kuli, czy innej bryły obrzmiałej trwale i nieoderwalnej od reszty, którą w ramach autoreklamy nazwałbym boską rzeźbą, lekko stłamszoną wieloletnim zaniedbaniem.
Przy takich warunkach początkowych, jasnym jest, że bez supermocy o sukcesie mowy być nie może. A nawet niezły start może zakończyć się tragifarsą i katastrofą na finiszu. Ponieważ zadanie z braku śmiałości przeprowadzałem na płaszczyźnie teoretycznej, dzięki czemu nie wystąpiło ryzyko wyśmiania, obicia, czy zgoła kontaktu z organami… ścigania (po raz nie wiem który zastanawiam się nad frywolnością języka polskiego, jak można nazwać policjanta organem, które to określenie w formie wulgarnej brzmi tak, że połowa nie potrafi go wygraffitować bez błędu ortograficznego, choćby mur starał się jak szatan).
Jak skłonić piękną, młodą samiczkę, by choć zerknęła na starucha, któremu szczytem elegancji wydaje się samodzielne ogolenie bez utraty ucha, czy nosa? Dodajmy do tego strój wyjściowy (jedyny, więc o grymaszeniu zapomnijmy), utrzymany w stylu „sportowa elegancja” sezon 2005-2006. Szczęśliwie wymknąłem się z zasięgu dżinsów potrafiących zwalczyć żywotność plemników, przy okazji potrafiących poprowadzić reakcję jądrową w kierunku masy krytycznej, grożącej niekontrolowaną eksplozją. Urodę portfelową, wizerunkową, a także społeczno-gospodarczą mam już za sobą i muszę przyznać, że to bolesna terapia prowadząca w szeroko otwarte ramiona depresji głębszej niż żuławska.
Ale. Żeby nie być skrajnym pesymistą, ultrasem z ku… bez przesady, postanowiłem podejść do zagadnienia z jaśniejszej strony. Chodzę. Sam. Bez balkoniku. Ba! Bez laski i innych udogodnień typowych dla wieków minionych na rynku matrymonialnym. Potrafię wysłowić się nie korzystając z potykaczy, wulgaryzmów i cytatów z polskich komedii, co nie do końca jest oczywistością. Wreszcie, na koniec, choć nie taki znów ostatni – wciąż na chodzie. Elektrownia jądrowa utrzymana w doskonałym stanie i w ciągłej eksploatacji. Niestety na ogół pobór mocy następuje na wniosek zarządcy obiektu, a kontrahenci zewnętrzni cóż… ostatnie faktury dawno popłacone i rozliczone w urzędzie skarbowym.
Tu pojawił się moment na melancholijne westchnięcie, jednak polecałbym błyskawiczne wynurzanie się z jamy, niechby na kolanach. Grunt, żeby unieść zmęczone oczyska nad poziom gruntu, wyprostować wszystko, co wyprostować się uda i wzrokiem zdobywcy sięgnąć ku młodszemu pokoleniu. Poko-lenie, być może pochodzące od gwarowego „spoko lenie”, ma czas. Na wszystko. Więc nie robi nic. Głównie penetruje przestrzenie wirtualne, lekceważąc całkowicie sferę rzeczywistą. Owszem, samozadowolenie to niebanalna sprawa. Najłatwiej wszak ze sobą dojść, choćby do ładu, jeśli nie do orgazmu, więc po cóż ryzykować odrzucenie, kpiny, czy też zacząć się jąkać, gdy świeżo poznana rusałka zerknie między własne nogi i zapyta „co, już?” Takiej szykany nie zniesie żaden osiłek, żaden młodziak zaprawiony jedynie w bojach 3D na konsoli, czy w kasku VR, ale nie na płaszczyźnie tak analogowej, że nawet fizjologia działa bez przycisków i sztucznej inteligencji.
Przepatrując przestrzenie prasy dostępnej w każdej chwili można wyczytać, że:
- Pokolenie Z będzie cierpieć samotność w 30% populacji, bo nie ma miejsca na poznanie drugiej połówki.
- Drugie połówki, podobnie, jak pierwsze połówki, przeżywają kryzysy i depresje, konflikt płci faktycznej z urojoną i wiele innych, nieleczonych schorzeń psychiatrycznych.
- Już dziś zgłaszają się do seksuologów, nie mogąc dogonić wyczynowców z filmów XXX, a bardzo by chcieli, więc peszą się, że współczesna wyczynowa Kamasutra „nie pykła”, gdy już się zdarzyła.
Żal mi ich. Patrzę sobie przed siebie i współczuję tym ślicznotkom noszącym płeć być może nadaremnie. I tym wzwodom porannym gaszonym cyberfajeczką, monitorkiem kilka cali zawierającego więcej, niż życie. Prymitywne, zwierzęce. Oni zwyczajnie tego nie znają i kto wie, czy poznają. A ja? Duma mnie rozpiera, a czasami nie tylko duma. I patrzę sobie, śliniąc się jak buldog, bo może trafi się rusałka, której nie wystarcza miłość ekranowa, czy zestaw różowiutkich gadżetów odebranych z paczkomatu i schowanych w nocnej szafeczce.
napisane ciurkiem, bez udziału świadomości. w mniej więcej trzydzieści minut. bez poprawiania, bez czytania celem wyłapania "kalafiorów" istny strumień nieświadomości. howgh! a jak coś się znajdzie, to może, ale niekoniecznie poprawię.
OdpowiedzUsuń