piątek, 26 października 2018

Partyjka we dwoje.


Bóg pomógł żonie usiąść i szarmancko wskazał ręką świat, żeby wybrała piony:

- Baby, czy chłopy?

- Oj ty mój pieszczochu! Przecież wiesz, że od początku świata gram babami, ale dziękuję, że mnie pytasz. Siadaj już, szybko, bo mam ochotę znowu sprawić ci lanie.

Bóg coś tam dyskretnie pomruczał usiłując ukryć satysfakcję. Nie na darmo milion nocy nieprzespanych kombinował i obmyślał strategię, którą dzisiaj właśnie zamierzał zrealizować i wreszcie odegrać się, bo już miał dość mycia garów po obiedzie, ale honor mu nie pozwalał żebrać o łaskę, więc zgrzytał zębami gdy przegrywał, ale mył te gary zapamiętale tak, że co poniektórym już dno przeświecało i można było w nich cedzić makaron, albo grad sortować.

- No choć moje ty bożyszcze, to dostaniesz buziaka na dobry początek – przyciągnęła go za siwą brodę i głaszcząc po łysiejącej głowie wytłoczyła mu na czole czułą malinkę marki Astor w modnym obecnie kolorze „nude” (męskiej połowie świata wyjaśnię, że to barwa do ubiegłego sezonu nieznana nauce, której celem jest naśladowanie koloru ciała – krótko mówiąc przeźroczystość byłaby idealna do tego celu, jednak ona jest zbyt prostacka, żeby w nią ubierać wyrafinowaną kobiecość)

Wybrali pole bitwy na los szczęścia i tym razem trafili jakieś niewielkie miasteczko na peryferiach Europy – jakieś sześćset tysięcy luda zaledwie, wliczając studentów, żebraków i czarnoroboczych nielegalnie przeciekających przez ościenne granice, szczelne zupełnie tak samo jak boskie garnki po większym laniu, kiedy wściekłość wzmacniała mu ramiona i szorował chmurą burzową gary aż iskry szły. Siedzieli w skupieniu i przyglądali się polu przyszłej bitwy zanim ktokolwiek wykona pierwszy ruch. Dobrze jest zaznajomić się z otoczeniem, żeby później nie marnować energii na pochopne działania. A i z materiałem zastanym warto się zapoznać, żeby nie przesadzić w rozdzielaniu zadań, bo ludzie są tak dramatycznie nieudolni i niedoskonali, że aż strach coś takim zlecać, bo spieprzą niechybnie. Żona bawiła się od niechcenia sutkiem. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero dźwięk skrobania paznokciami po rzedniejącej szczecinie moszny.

- A ty znowu gapisz się na cycki? Jeszcze ci mało? Musisz przyznać, że cycki, to mi się udały… - uśmiechnęła się czule i poklepała męża po policzku, zupełnie tak samo, jak ludzie klepią końskie zady i karki, kiedy są z nich zadowoleni.

Zawsze tak robiła, szczególnie, kiedy losy potyczki były niepewne. Albo pod stołem, na kolanie malowała mu ostrym paznokciem jakieś mandale trudne do odczytania, zawoalowane aluzje do zakazanej księgi Decameron w wersji nieocenzurowanej, czy szeptów arabskiej gejszy rozwieszonej pośród tysiąca i jednej nocy. Gdy już wszystkie słowa zawodziły rozsiewała zapach własnej kobiecości, żeby choć trochę go rozkojarzyć i zwiększyć szanse wygranej. Na ten ostatni lep stary Bóg zawsze dawał się złapać i spazmatycznie łykał powietrze zerkając nietaktownie pod własną tunikę, czy bardzo już widać, żeby w kolejnym kroku błyskawicznie poddać partię i móc przystąpić do niezwykle frapującej czynności, jaką było przeniesienie pola gry na ciało małżonki, żeby choć na nim zatknąć proporzec zwycięzcy z tryumfalnym okrzykiem zdobywcy, nim przyjdzie pora na mycie garów.

- To kiedy zamierzasz powiedzieć ludziom o mnie? A może sama wyprostuję te twoje kłamstwa co? – wtrąciła pozornie niewinnie zerkając spod pióropusza rzęs i wypielęgnowaną dłonią sprawdzając, czy ideał kształtu jej bioder nie ucierpiał w kontakcie z siedziskiem.

- Jakie kłamstwa? Ja im po prostu nie całą prawdę na raz…

- Taaa… Nie całą… To na pewno. I te twoje w naprędce obmyślone hasełka propagandowe: „Jest jeden bóg” – najwyraźniej szydziła jawnie – Myślałby kto, że z ciebie taki dyplomata… Polityk, albo marketingowiec z ciebie mężu rośnie. Jeśli chcesz, możesz aplikować na młodszego asystenta w agencji, o popatrz, nawet w tym dzisiejszym miasteczku mają wakaty…

- No jeden przecież, prawdę mówiłem…

- Tylko o mnie łaskawie im nie wspomniałeś tak?

- Ty jesteś boginią… Nie wiedziałem, jak oni to zniosą…

- To teraz już wiesz. Czas najwyższy, żebym się objawiła i nasza córeczka zeszła na ziemię. Nie możemy jej trzymać w sterylnych warunkach, bo to żywa istota, a nie mysz hodowlana… Niech idzie między ludzi i się uwala czymś cuchnącym. O potomstwo możesz się nie martwić. Przypilnuję, żeby jej jakiś truteń nie zapylił. A wiesz jak ona lubi występy. Ma dziewczyna talent. Nasz Jezusek jej do pięt nie dorósł. Zobaczysz, jakie da przedstawienie. Skoro po Jezusku ludzie klękają dwa tysiące lat, to po Juleczce chyba nauczą się chodzić na brzuchach. Mówię ci – dziewczę zrobi furorę.

Zaszkliły się boskie oczęta, bo na myśl o córuchnie każdemu chyba ojcu szklą się oczy i patrzy z dumą wielką, że taki cud do życia powołał, choć nikt go nie uświadamia, że z tym poczęciem, to tak nie do końca jest pewność, bo listonosz mógł przechodzić, kran w łazience się zepsuć, albo przyjaciel miał dół psychiczny i wymagał pocieszycielki otwartej na wielkie samcze nieszczęście. W każdym bądź razie palmę pierwszeństwa w wychowaniu niewątpliwie dzierży tuż po matce, dwóch babkach, siostrach żony, nawet tych przyrodnich i nieślubnych, kucharkach z przedszkola i pielęgniarkach ze szkoły podstawowej, nauczycielu od angielskiego świeżo po studiach i w dżinsach tak przetartych, że szukanie na nich skrawka materiału dającego się malutką dziewczęcą dłonią przykryć staje się odyseją nieskończoną i spełnieniem gdy dłoń w trakcie podróży lekko skręci z utartych szlaków i dotrze tam, gdzie słownik angielsko-polski nie dociera ze względu na podziemną, drugoobiegową cenzurę.

Gra zeszła na plan dalszy, choć Bóg już wysłał zwiadowców na terenu podległe i wrogie, żeby zbadać sytuację w plenerze. Dziś był strategicznie przygotowany. Eunuchami nie dysponował w wystarczającej ilości, więc wybrał szwadron gejów – komandosów, bo ci byli odporni na kobiece wdzięki, a czasami wręcz potrafili pozyskać szpiega robiąc wyłom w żeńskiej solidarności, dzięki talentom do baletu i choreografii, smakowi i wyrafinowaniu dotyczącemu niepojętych meandrów mody i adaptacji do szybkozmiennych gustów powiązanych z sezonowością barw (patrz chociażby „nude”), no i fryzjerstwo… Rzeźbienie włosów, błądzenie subtelną dłonią wewnątrz aureoli myśli kobiecych z ich bezgranicznym zaufaniem spowodowanym świadomością, że są niegroźnymi, dyskretnymi powiernikami, niby tafla wody niezmącona jeszcze ludzką chciwością.

Na pierwszej linii frontu postawił starców. Zakamieniałych, zatwardziałych solistów, o słabym wzroku i ideach dotyczących przeszłości tak zamierzchłej, że nawet Bóg musiał długo odkurzać księgi, żeby sprawdzić czy za bardzo blagą nie trącają przechwałki przy kieliszku czegoś odmawianego młodzieży nadaremnie. Czy nie są obrazoburcze, choć małostkowy nie był i z karą postanowił się wstrzymać do końca świata, a może i dzień dłużej, żeby nie zostać posądzonym o działanie w afekcie. Starcy mieli sprawić, że posieją ziarno niepewności w szeregach atakujących niewiast. Żeby zwątpiły w swoje siły i urodę. Ba! Nawet w mądrość, bo po sto dwudziestym trzecim „Co? Co?! Mów głośniej dziecko, bo cię nie słyszę…” nawet niebo potrafiło wyjść z siebie i przywalić gniewną pięścią soczystego, punktowego wyładowania. Miał starców pod dostatkiem. Ślepych i głuchych. Brudnych i jąkających się. Takich, którym trzęsą się dłonie do tego stopnia, że gdy już zaczną, to chwilę później dołączają brody, kolana, a nawet słowa płyną falami potrafiącymi skruszyć każdą wyrozumiałość. Stali tak twardo, jak nic w męskim życiu stać nie potrafi, choć trzęśli się gremialnie wpadając w rezonans, który jednak nic wspólnego z lękiem nie miał, a swoją uporczywością sugerował nieodległe trzęsienie ziemi wyskalowane przez pana Richtera na poziomie pięć koma osiem.

Żona zerkała spod oka udając że gryzie palce, ale przecież już dawno z tego wyrosła i żal jej było japońskiego manicure, który dopiero co obstalowała w Paryżu w ramach promocji (dla rozpustnych klientek w pakiecie pedicure za pół ceny plus karta stałego klienta ze zniżką kwartalną 15% na french ombe i hybrydę najnowszej generacji i karta wstępu na masaż tajski z niemym masażystą saute do wyboru z katalogu jesień 2018). Zaskoczył ją. Lubiła wygrywać i widzieć jego minę, kiedy zbierał baty, ale patrzyła na niego z podziwem, że się postarał i udało mu się ją zaskoczyć. Do tego stopnia, że zsunęła szpilkę od Christiana Louboutina z nogi i perfekcyjną stopą zaczęła drażnić się z boskimi łydkami, które podstawiały bladolice włoski jak kot do głaskania i szukały towarzystwa niebiańskiej pieszczoty jedwabiem okrytego ideału. Odważnie wkroczyła pod tunikę tą stopą i rozgościła się pośród skwierczących niedopowiedzeń boskiego przypływu.

- Gdybym nie wiedziała, że spałeś tuż obok, to pomyślałabym, żeś się gdzie szlajał, bo zadowolony jesteś z siebie, jakbyś młódke jaką w krzakach dopadł i wyobracał. A za tyłek, toś mnie tak ucapił nocą, żem oddech traciła i myślałam już, że mnie kolanem nakryjesz aż zacznę śpiewać jak wtedy, kiedyśmy powili siedmioraczki…

Siedem Sióstr zwanych na ziemi Plejadami, od kiedy poszły za chlebem rządzić siedmioma gwiazdami, to boskich staruszków odwiedzają na święta i imieniny, bo z urodzinami jest drobny kłopot… Wstyd mówić, jednak Bóg zapomniał kto i kiedy sprawił wszechświatu niespodziankę i powił go, wymyślił, czy wyekstrahował z czeluści ciemności, a papieru urzędowego nie miał wcale, chyba, że to ten, co wyblakł całkiem i wisi na gwoździu w sławojce. Przypomniał sobie, że dotąd z córeczkami nie ustalił daty, kiedy mógłby obchodzić urodziny tak, żeby uroczystość nie kolidowała z innymi świętami rodzinnymi. Miał na to całą wieczność, choć irytował się już, że traci kontakt z dziecinkami i gotów był nawet przystać na tak zwane Boże Narodzenie, żeby zacząć je obchodzić po rzymsku, a skończyć po grecku, skromnie zadowalając się oprawą jubileuszu w mizerne dwa tygodnie, co nawet wyrodne córki na cudzych etatach mogłyby wydłubać w kalendarzyku urlopowym dla ojczulka, bez krzywdy dla pożycia (litościwie pomińmy intymne perturbacje tego niezwykle skomplikowanego układu, o którym żaden z istniejących we wszechświecie dekalogów nie wspomina jeszcze i za boskiego życia nie wspomni na pewno – Bóg jest zbyt konserwatywny i tylko własnym księżniczkom pozwala na podobne fanaberie, choć osobiście ich nie pochwala, ale pod karcącym wzrokiem żony i błagalnym córeczek mięknie, jak arbuz pozbawiony skórki).

- Mogłoby się udać, gdyby nie ten nieszczęsny Sylwester… - pomyślał kompletnie zapominając o grze i żoninej stópce grającej preludium na gorących, choć trochę roztargnionych boskich zmysłach – Diabli nadali tego Sylwestra, no przecież żadna nie przyjedzie do staruszka i nie zrezygnuje z karnawałowej kiecki, piórek w tyłku i tej brazylijskiej rozpusty w Rio… Jezusek też woli posiedzieć przed TV, niż się pojawić u nas, bo daleko ma, a nogi wciąż pokancerowane…

Westchnął, kiedy sobie przypomniał. Z Jezuskiem mieli kłopot po tej nieprzemyślanej eskapadzie na ziemię, kiedy w ferworze uniesienia przesadził i buńczucznie, młodzieńczym entuzjazmem pozwalając ludziom na bestialstwo i uśmiechając się wyrozumiale, kiedy go oprawiali w drewnianą ramkę, jak jakiś odpustowy obrazek, którym skądinąd stał się po wsze czasy. Mogłem wtedy namaścić zapaleńców palcem sprawiedliwości ludowej i usmażyć, byliby wtedy węglem kamiennym już dziś. Podwaliną pokory ludzkiej i boskiej jurysdykcji. A tak dziecko mam okaleczone. Łazi dumny, że ciało ma w bliznach, a te rany com obsikał, żeby się zasklepiły, to jątrzyły się tysiąc lat. I ropa się zbierała, a żona wypominała mi ludowe metody, że na znachora, czy szamana, to nie mam żadnego wykształcenia i dziecko chciałem zmarnować, zamiast pójść do fachowca i parę groszy na łapówkę wyasygnować, żeby się przyłożył. Ale fachowca wtedy nie było, a każdy wiedział, że rany trzeba moczem dezynfekować, albo ogniem. Ogień odpadał, bo nie chciałem z niego zrobić karkówki z rożna, albo diabła, więc został mocz… Może za dużo go było… Przecież nie przyznam się, że na piwko polazłem i smakowało jak nigdy, więc i oddać przyszło adekwatnie (jakie szczęście, że mi żoneczka chuchnąć nie kazała, bo miałbym czyściec do posprzątania na cito, jak jakiś Herakles). Niech tam. Morze martwe do dziś ludziska eksploatują z soli, a bez soli, to wiadomo – nawet kartofel nie smakuje, ani schabowy, czy najprostsza na świecie pomidorówka.

Tymczasem gra się toczyła i ziemskie sprawy nieświadome boskich dywagacji zrywały kartki z kalendarzy, brnęły na oślep i wypatrywały zmiłowania. Małżonka boska przeprowadziła uderzenie wyprzedzające wzmacniając moc własnych zastępów hmmm… powiedzieć „dziewiczych”, byłoby szyderstwem, a przecież nie o to szło… Nieważne. Ważne, że wsparła armię handicapem zaszyfrowanym dożylnie pod kryptonimem wojennym „500+”. Armia zaczęła spontanicznie uwalniać feromony, a wojna szeptana czyniła narastające wyłomy nawet w niezłomnym, drżącym ze starości murze, bo feromony potrafią to, czego nie potrafią błękitne tabletki, nawet, kiedy popłyną ławicą. Z morza testosteronu wynurzyła się Afrodyta i popatrzyła bezkreśnie dumnie na ziemię według niej już poddaną. Piana sztywniała u stóp blond-niemowlęcia dojrzewającego nad podziw szybko, fale eskalowały kożuchami pereł, koncha śpiewała psalm pochwalny, a brzeg niepewnie się cofał zbierając szum upadłych drzew i miliardy ton plastikowych opakowań po wszystkim, co człowiek zdążył wyprodukować. Perła na ugorze zakwitła i objawiła się elementowi z zaplecza frontu. Piątej kolumnie. Paranoikom, nieudacznikom i kalekom. Nagość okryta nieledwie muślinem utkanym oszczędnie, z rzadka nicią, częściej tym, co pomiędzy. Rozpoczęły się zasiewy. Agitacja, trzepot rzęs i łzy słodko-gorzkie nawiedziły ziemię. Jak zwykle. Boska małżonka bez łez nie podejmowała się w ogóle gry. Ostatnio (naście lat ziemskich zaledwie temu) wprowadziła do arsenału nowoczesną broń masowego rażenia – stringi. Podobno testuje teraz antybody, które pozwalają zobaczyć negatyw tego, co do tej pory zobaczyć było wolno, jednak boski wywiad wobec nieakceptowalnych strat w niewypowiedzianej wojnie wywiadowczej wycofał się i liżąc rany pośród popiskiwania uzupełnia szeregi poszukując fanatyków, cyników i stoików bez względu na wiek, orientację i wyznanie (to ostatnie było szczególnie trudne do przyjęcia, jednak mniejszościom też należy się parytet, który z mało szlachetnych pobudek związanych z niedostatkiem personelu wykonawczego dotarł również do armii).

Bóg wreszcie ocknął się, kiedy małżonka zniecierpliwiona błogostanem pozwoliła sobie na intensyfikację  pieszczoty sięgając zakresów BDSM bez uprzedzenia. Syknął tylko i wrócił do żywych, nie chwaląc się, w jakich światach przebywał, zanim spłynął na ziemię, by zobaczyć, jak morale jego armii upada. Patrzył na dezerterów przedzierających się poza mur strzeżony starczą niezłomnością wynikającą z zazdrości i zawiści. NA zdrajców i podwójnych agentów, którzy sprzedają się w pościeli kipiącej od wzajemności lubieżnej. Patrzył, jak Afrodyta rozsiewa piżmo, jak wdzięczy się i zwycięża hurtem całe zastępy. Porażka wisiała w powietrzu, a nóżka żony obracała w palcach jego nieuświadomione na tę chwilę gęstniejące szeregi niepoczętych adeptów przyszłej wojny. Trzos spęczniał mu od wojowników zbierających podświadome doświadczenia w nieskończonych spiralach DNA. Na ziemi padały kolejne fortyfikacje i rubieże. Reduty i twierdze niezdobyte. Zbyt długo przebywał w świecie marzeń i dywagacji boskich. W tym czasie jego wojska wiernopoddańczo podnosiły w górę dłonie, a przecież miał plan… Znakomity… Niezawodny…

Kiedy już boska małżonka zasnęła, a jego gniotło sumienie i duma uwierała go w płuca kłując niekończącym się pasmem porażek wymyślił, że pozbawi swoje wojska jeśli nie pożądania, to chociaż nasienia. Wtedy walka przeniesie się na inną płaszczyznę, gdzie mięśnie, taktyka i oręż dźwięczący stalą na kowadłach przechylą szalę zwycięstwa w stronę jego drużyny. I wreszcie po obiedzie zasiądzie w gabinecie, nabije fajeczkę machorką, albo aromatyzowaną irlandzką brandy mieszanką i nogę na nogę założy roztrącając swawolne cumulusy od niechcenia, a z kuchni dobiegnie go dźwięk garów, które czyszczą się bez jego udziału… Rozmarzył się tak mocno, że miał wilgoć w oczach, a płuca rozpoczęły arię spełnienia. Niemal zaczął dyrygować ręką, żeby poprowadzić kolejne tony bez jednego fałszu w stronę finału, gdy napotkał badawcze, spojrzenie dobiegające z drugiej strony planszy. Pod nią, i pod jego tuniką stópka pełna talentów pokonywała ostatnie szlabany i rubieże, a wzrok wielkimi literami mówił mu, że przegra, zanim jego ziemska armia skapituluje.

- Aleś sobie wymyślił misiaczku… Naprawdę chciałeś pozbawić ich tego, co napędza samcze życiorysy? Głuptas z ciebie niepoprawny. Zerknij tylko pod tunikę. Ona i tak już do prania się nadaje. Zerknij śmiało i powiedz, czy sam jesteś gotów zrezygnować, zanim innym zabierzesz… Bo teraz, to już sama nie wiem, czy jestem tam mile widziana…

10 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Doris Day? myślałem, że nie żyjesz...
      dziękuję za wizytę.

      Usuń
  2. Odwieczna gra damsko-męska toczy się dalej. Zeszła z boskich firmamentów na ziemię, ponieważ ktoś te gary musi umyć. Nie samymi wzniosłymi rzeczami człowiek żyje, niestety, a może stety, ponieważ fruwanie w boskich oparach nie każdemu odpowiada.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tam na górze też myją garnki. i wiadomo, na kogo znowu dzisiaj wypadło.

      Usuń
  3. Taka lektura oburzy moherowe niewiasty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zakazać czytania? tylko jak?

      Usuń
    2. Nie zakazywałabym, najwyżej parasolką oberwiesz lub pomodlą się za Ciebie:-)

      Usuń
    3. może dostanę wybór, bo parasolką, to nie bardzo chcę oberwać...

      Usuń
  4. Witaj, Oko.

    A potem mogłoby (chyba nastrój Ultry mi się udzielił:)) być tak:

    https://www.youtube.com/watch?v=IMMLenVfGuU
    ;)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. potem? chyba przedtem...
      no - chyba że Juleczka ma nadejść jako ta supergwiazda

      Usuń