środa, 31 sierpnia 2022

Wstęp do nieskończoności.

 

Nie bardzo lubię przeciągać się w łóżku. Czuję się wtedy jak wąż, któremu lada chwila popęka skóra i będzie tak delikatny, że nawet niechętny wzrok gotów rozognić świeżą skórę. Sięgam za głowę, gdzie przezornie (?) zostawiłem „Grę w klasy”.

 

Stać mnie najwyżej na parę rozdziałów, bo potem w głowie rodzą się sprawy, jakich lepiej nie badać zbyt dokładnie i na trzeźwo. Jak można napisać zdanie na nieomal cztery strony? Pomieszać wszystko ze wszystkim, pokruszyć, rozdrobnić do absurdu i scalić w jeden wielki mezalians? Udowodnić, że ciągłość czegokolwiek, to iluzja małego umysłu, nadzieja tych, którzy pieczołowicie wypełniają kupony gry z gruntu niesprawiedliwej, bo przecież na wstępie pięćdziesiąt procent ginie po stronie administracyjnej.

 

Ostrożnie sprawdzam, czy pod wpływem lektury nie rozmieniłem się na drobne. Przykro byłoby, gdyby własny palec wpadł mi do oka kołyszącego się gdzieś na prześcieradle w rytmie tanga z pępkiem, czy łopatką. Szczęśliwie dziś (znów!) się udało. Odkładam książkę i łykam zalecone piguły na nieśmiertelność. Wchodzą opornie – najwyraźniej zniesmaczone, że taki konus sięga majestatu. Wstaję i uciekam do łazienki. Nago. Szerszym niż trzeba łukiem omijam grzechotnika z półpełnym pudełkiem ingrediencji zapakowanej perfidnie w kapsułki, zdające się jedną stroną być dla małych dziewczynek, a z drugiej dla chłopczyków. Starałem się… naprawdę starałem się być grzecznym i łykać je tą stroną, która jest dla chłopców, ale nie zawsze się udaje. I co? Wyrosną mi cycuszki? Jak mamie? I nie będę już mógł grać w piłkę, pokera, pluć na ulicy i pić piwo okraszone wulgarnym słowem?

 

Łazienka… Tam również nie za dobrze. Lustro rozciąga się w sardonicznym uśmiechu opowiadając mi prawdy stworzone podczas JEGO bezsennej nocy. Siwy łeb? Zarost na gębie? Przecież wczoraj najwyżej trzy pryszcze zdobiły mój rodowodowy nos o trzy numery za duży. W oczach gaśnie wściekłość, ale przedwcześnie. Kiedyś… No właśnie – kiedyś dałbym temu lustru do wiwatu. Pokazałbym, co się kryje za tą gładką, śliską elewacją. Przecież stamtąd właśnie bohatersko uwalniałem swoją Alicję, która potem wybrała życie możliwie najdalej od wybawcy, czyli mnie. A teraz nie pamiętam już pierwszego jej dojrzałego uśmiechu, kiedy odzyskała przytomność pośród bandaży i bólu.

 

Upiekło się meblowi dzięki wodzie. Niechcący trąciłem kran, który wykorzystał okazję i spłynął brylantową czystością, jakiej lusterku zabrakło – najwyraźniej jakieś nocne muchy popstrzyły je i dlatego szydzi ze mnie dodając mi lat i odbarwiając wyliniałą grzywę. Woda szemrała wspomnienia z daleka, ale rozpoznałem w nich górskie strumienie i jaskiniowe roztopy. Jeziora, w których ukrywałem erekcję na widok… Nie! Nie wolno. Są sprawy, o których się wie i to wystarcza. Nie trzeba się dzielić WSZYSTKIM. Są zakamarki, w które wchodzi się samotnie. Jak w ten deszcz zakrzyczany w pustym lesie, kiedy tańczyłem taniec wojenny wybitego bez litości plemienia Indian. Na samo wspomnienie zmarzły mi łydki, a po kręgosłupie spłynęły tłuste krople rozgorączkowanej wody.

 

Czas wyjść. Ku cywilizacji. Ku przesądom i kodeksom. Pozorom. Otwieram szafę, gdzie leżą wyprane dusze. Fizjonomie uprasowane tak starannie, że niemal dziewicze. Znów będę potulnym chłopcem… No dobrze – nie chłopcem. Wyrosłem już. Doświadczyłem. Pokory nabiera się z wiekiem, więc skoro potulnym, to prędzej staruszkiem. W kącie szafy łypie na mnie laska po pradziadku. Pamiątka rodzinna, którą co jakiś czas ktoś przymierza. Ojciec już z niej nie korzysta, bo nie łykał tabletek na nieśmiertelność. Dziadek nawet nie wiedział, że takie są! Może w jego czasach jeszcze nie było?

 

Ignoruję laskę. Buńczucznie, z ogniem w oczach. Może ostatni raz wyjdę po chleb BEZ. Cieszy mnie jej zawstydzona postawa. Odwracam się i chcę zatrzasnąć drzwi, ale szafa ma drzwi przesuwne. I (cholera!) też z lustrem. Trzaskać lustrem? Ale jak? Minę mam zbitego szczeniaka, który chciał tylko obsikać nogę obcego, żeby ten stał się starym, dobrym znajomym. Przy drzwiach stoi torba z kółkami. Przezorność. Przypominam sobie, że zanim pokonałem bezsenność i udałem się na odpoczynek w zaświatach postawiłem ją tam, żeby poranek nie skazał mnie na dźwiganie kartofelków i cebuli – trzy kilo zakupów może być niczym dla młokosa, ale dla mnie? Torba z długim dyszlem służy czasem za podpórkę na nierównych chodnikach, czasem pozwala ukryć małe grzeszki, kiedy prócz tego-co-niezbędne pozwolę sobie na rozpustę i kupię butelkę czerwonego…

 

Może dziś? Sąsiadka z trzeciego piętra, ta, co farbuje włosy na różowo i śmieje się ochryple, jak Louis Armstrong. Żartuje tak pikantnie, że nieodmiennie zostaję z zaczerwienionymi policzkami nawet wtedy, kiedy przez trzy dni zapomnę o golarce. Ale w oczach… ona wciąż ma iskierki, jakie mają dziewczynki, zanim ktoś im opowie o dojrzewaniu. I klaszcze w dłonie pomarszczone i pełne plamek, piegów, odcisków – pełne życia, które nie biegło jak w kinie, lecz w mozołach niepojętych. W wojnach i ucisku reżimu. Czy mam siłę, żeby dziś zaczepić ją, kiedy będzie wracała z przychodni, gdzie znowu nastraszą ją madejowym łożem, bez nadziei na nadzwyczajne złagodzenie kary?

 

Patrzę na siebie krytycznie i wstyd mi. Założyłem wczorajsze skarpety i (jak to latem) znów zapomniałem o bieliźnie. Czy wypada zaprosić kobietę, kiedy spodnie kryją nagą prawdę? Ona chyba zrozumie, że to nie żadna groźba, tylko starcze figle. Zresztą – nigdy nie sięgała po moje ciało, więc jeśli nie przyznam się, to nie będzie wiedziała. Chociaż jest podejrzliwa., jeśli akurat zbudzi się w bojowym nastroju. Zobaczymy. Warto czasami pozwolić sobie na improwizacją. Na wszelki wypadek zmieniam skarpety, bo nawet improwizacje powinny opierać się na doskonałym planie, jak na rusztowaniu szkieletu utrzymuje się ciało.

 

W skrzynce na listy same groźby – rachunek za prąd, podwyżka czynszu, reklama czegoś, co pozwoli mi zaoszczędzić, jeśli wydam trzy i pół tysiąca. Oszczędzanie przez wydawanie. Świat oszalał. Skąd niby miałbym wziąć taką kasę. Nie stać mnie na oszczędzanie. Idę wydawać. Rozrzutnie kupie dziś nie pasztetową, ale prawdziwą szynkę. Dziesięć deka. Może piętnaście. Tak! Jeśli przyjdzie Różyczka z Trzeciego warto mieć w lodówce coś więcej jak chłodne dno. Że szynka nie pasuje do czerwonego? Może faktycznie. Ale truskawki będą dopiero na wiosnę, a sery mają ceny w astronomicznych wartościach. Może będzie jakaś promocja. Byle nie taka, co to trzeba kupić trzy, żeby oszczędzić, bo taką rozrzutność odpokutuję pod koniec miesiąca. Ale tak – ser pasuje. Mam czas, a marketów sporo wokół. Pogoda sprzyja. Pokręcę się. Powolutku i nienerwowo…

4 komentarze:

  1. Rozrzutnie to jest jak kupujemy: proszę 10 deko kaszanki cienko pokrojonej. Kolokazja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak widać nędza też może być stopniowana... to przykre.

      Usuń
  2. Ale, to nie miało być tak pesymistycznie. To zdanie słyszałam lata temu... za ciężkiej komuny. Kolokazja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli ciężka aluzja na ciężkie czasy. z pamięci i ku pamięci. kto wie, co nas czeka.

      Usuń