środa, 31 sierpnia 2022

Miejskie peregrynacje.

 

Odziana była czarno, jakby dla podkreślenia bladości cery. Kiedy rozmawiała przez telefon i uśmiechała się podle na mysl, co wespół z prawnikiem zdolna będzie uczynić, dostrzegłem w uśmiechu kły wyostrzone tak, jakby każdego dnia (pardon – nocy) pożerała żywe mięso wprost z tętniącego strachem opakowania. Łysy paker przeżuwał tuż obok jakieś niecenzuralne potrawy czy słowa. W rozpiętej bluzie (patrzcie na tors) z biało-czerwoną opaską na prawym ramieniu, z zaciśniętymi do białości pięściami i wzrokiem zliczającym pogłowie podróżnych i bezbłędnie wyławiającym obcych. Srogi mars na czole powiedział mi wszystko – odsetek takowych przerastał jego narodowościowe ambicje po wielokroć. Młoda (w przewidywalnej do znudzenia czerni) pani, z kreskami podciągającymi oczy nieomal do uszu zatopiła się w mantrze płynącej z słuchawek, więc nie zauważyła nawet że kierowca powożący jakby pszczoły luzem wiózł pokonał święte rondo z gracją kierowcy bolidu formuły nieostatniej na pewno. Za to piersi tej pani zauważyły, bo przeniosły się w przestrzeń absolutnie nie przewidziana na takowe pomimo oporu, jaki stawiała obcisła poniekąd bluzeczka. Patyczak w przygasłej bieli i pełen pryszczy miał kłopot z utrzymaniem pozycji siedzącej, jednak nie z powodu o jaki podejrzewać można dojrzewające patyczaki. Uśmiechał się trzeźwo do mocno wyeksploatowanego monitora, jednak odnóża miał tak długie, że kolanami zaczepiał przeciwległych siedzeń. Gdzieś za oknem mignął mi stereotyp niemieckiego turysty. Stał na skąpej wysepce między jezdniami, gdzie najwyraźniej zatrzymał go GPS i rozglądał się nieco niepewnie, gdy obok kłusowały staruszki w beretach usiłujące przemknąć na jednym wdechu przez obie jezdnie, choć światła w moim Mieście lekce sobie ważą piechotę i osiągnięcie celu staje się wyczynem godnym odnotowania w Miejskiej Księdze Ewenementów. Gdyby tylko ktoś taką zaprowadził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz