Czas
wklęsłych pępków i podrażnionych brodawek pochłanianych głodem męskiego wzroku.
Pani – wyczesana niczym zagon bezpańskich jagodzin po rabunkowych zbiorach
okryła się przeźroczystą bluzeczką, żeby wyeksponować (zapewne) markowy
biustonosz w kolorze burgunda. Inna, pełna obłości jak malina usiadła na skraju
autobusowego siedziska i stópkami nie sięgała podłogi, więc machała nimi
beztrosko, jak dzieci na trzepaku. Trzy blondynki na przystanku, niczym dzikie rusałki
wabiły nierozważnych smagłymi łydkami i pośladkami penetrującymi otoczenie przy
każdym kroku.
Pan,
który najwyraźniej poczuł wątek rywalizacji, wyciągał nogi, aby dogonić matronę
idącą przed nim bez stanika, aby doprowadzić do konfrontacji i udowodnić
niewiernej przewagę miękkości, rozmiaru i (przede wszystkim) w ogóle! Stojący naprzeciw
okna autobusu kierowca osobówki poczuł głód, więc raczył się słodką bułką za
pośrednictwem jednorazowej, foliowej rękawicy – najwyraźniej święta Skoda
wymagała szacunku i lepka dłoń na kierownicy mogła zbezcześcić dziewiczość
wnętrza.
Autobus
mija rozchwianą płciowo młodzież i ludzi-brudnopisy. Jako wytrawny obserwator zachowuję
twarz posągu z Wyspy Wielkanocnej, maskując wszelkie uczucia i tylko giez
niesfornej myśli we mnie kołacze, że w natłoku tychże, uchowało się klasyczne
piękno, nie skażone komiksową, wirtualną rzeczywistością. I wtedy wpadam
wzrokiem na koślawe graffiti nakreślone na elewacji drżącą z emocji ręką (przekład
oryginalny):
„Mefedron
ma lepszy skład od naszego żądu!”
Gdy
sięgnąłem zrozumienia – zachwyciłem się. Pewnie znów nadaremnie. I wtedy,
pośród bezkresu osiedlowych trawników zbezczeszczonych spalinowymi kosami i
nieodległą ulewą, pośród zanikających borowin odnalazłem odcisk stopy męskiej,
względnie małoletniego Yeti. Odcisków nie stwierdziłem. Halluksów również.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz