Znów szwendam się
po miejskich opłotkach, trącając przeszłości rozmaite. Lato ma się doskonale.
Tylko młodziuteńka pani w ciężkich, czarnych bojówkach i flanelowej koszuli
zarzuconej na zimowy, sportowy biustonosz o tym nie wie, względnie ignoruje,
sądząc, że uroda wymaga cierpienia, a wygląd jest ważniejszy od rozsądku. Dużo
przyjemniej dojrzeć niemal przeźroczyste włoski sterczące w poszukiwaniu słońca
na przedramieniu brunetki z dużymi szansami, by pięknie się zestarzeć.
Brodacz w
stetsonie zbeształ dłonią krnąbrnego kierowcę przy wyraźnej aprobacie ciężarnej
małżonki i cherubinka szczebioczącego szczęście buzią pełną zachwytu. Ogorzały,
zarośnięty, lecz przy tym szarmancki gość, wiódł blond-wybrankę ozdobioną
starannie wyczesanym końskim ogonem i bukietem róż w kolorze nomen-omen różowym
w jakieś lokalne ustronie, pośród odwzajemnionych uśmiechów i splecionych rąk.
Muzeum omszałe
wiekowym winem czeka września żeby okryć się purpurą jesiennych liści w
ogrodzie botanicznym tłoczą się drzewa usiłując wykrzesać kawalątek miejsca na
zajęcia z jogi dla niezaawansowanych. Kloszardzi raczą się kwietnymi scenami
drżącymi na letnich sukienkach i chłodnym browarem serwowanym wprost na
chodniku przed podjazdem dla niepełnosprawnych, bo sklep raczył był usadowić
się nieco ponad poziomem ulicy.
Zielonowłose „CÓŚ”
z wplecioną we włoski sznurówką w kolorze neonowej żółci wsiadło do autobusu
odcinając się od zewnętrza pokaźnymi słuchawkami. Metalowe ozdoby przebijające
twarz w zbyt wielu miejscach czarny lakier na zaniedbanych paznokciach i
pierścienie niemal tak liczne jak szpile wbite w twarz nie ułatwiały
rozpoznania. Tymczasem Rzeka kwitnie nadaremnie bo żaden trawożerna nie przeżył
chyba żeby nacieszyć układ trawienny świeżą soczystą zielenią rzęsy wodnej czy
innego tataraku. Poznikały czaple i łabędzie. Nawet wszędobylskie kaczki
odleciały gdzieś poza zasięg oparów rtęci czy co tam byliśmy uprzejmi wsypać do
wody. Więdnące kasztanowce dopełniają smutnego pejzażu – przepisy nie pozwalają
palić liści więc każdej wiosny ławice głodnych szkodników atakują drzewa i
składają jaja w martwej tkance liściowych blaszek, aby potomstwo rok później kontynuowało
dzieło zniszczenia. W Mieście za mało jest już kasztanowców,, więc owady żrą
klony. A przed lipą pracownicy zieleni miejskiej usypali rabatę z kory i
trocin, wykorzystując okorowane fragmenty pnia jako krawężniki.
Niedokończona klatka
schodowa, ledwie przypięta do budynku straszy swoją bezradnością. Zbędna się
okazała w trakcie budowy? Trudno wyczuć ale snuć można niezwykłe scenariusze
kiedy przed nią, dążą ku nieznanym przyszłością maluteńkie dziewczynki
bezpiecznie zerkając na świat z wysokości tatusinych ramion i dojadające to,
czego w domu nie zdążyły. Pan zbudowany więcej niż dostatnio najwyraźniej nie
potrafił cieszyć się widzianym, albo pozbawiony resztek złudzeń zasnął w
autobusie i pochrapywał ku konsternacji niewiast planujących popołudnie
barwniejsze od innych.
U nas susza taka, że liście spadają jak w październiku, wiewiórki znów pochowane, a kaczki śpią w cieniu drzew.
OdpowiedzUsuńchcą zabronić myśliwym strzelania do kaczek bo one potem podlegają konsumpcji. a kto wie gdzie ta kaczka jadła ostatnią wieczerzę.
UsuńJak widać i codzienność może być interesująca.I wbrew pozorom wszędzie inna.
OdpowiedzUsuńz daleka wszyscy ludzie są tacy sami - głowa dwie nogi i dwie ręce. dopiero z bliska widać różnice.
Usuń