Rada Starszych… zawsze
była przewrotna. Tak trzeba w skrócie nazwać szczwane lisy, którym zwieracze nieodwołalnie
puściły dekadę temu i już nigdy nie będą trzymać tak dzielnie, jak młodzieży.
Od czasu do czasu, kiedy sytuacja zdawała się wymagać porywczości, jakiej
brakowało Starcom – na posiedzenie były zapraszane młokosy, które gorliwością
usiłowały dogonić brak doświadczenia i wyrachowania, jakiego Rada miała więcej,
niż pod dostatkiem. Owszem – część Starców drzemała lekceważąco, kiedy młodzież
przemawiała z ambony, inni poświęcali czas płomiennych tyrad na drobiazgowe czyszczenie
sztucznej szczęki, względnie korzystając z nie do końca oświetlonego
pomieszczenia i obcego testosteronu rzucającego się na wszystko wokół…
miętosili dyskretnie ręką organ zużyty wieloletnią eksploatacją z nadzieją na
ostatni w życiu wytrysk nasienia.
Dziś nastać miał
„dzień próby”. Porządek został zachwiany bezwzględnym dążeniem sąsiedniego
mocarstwa do ustanowienia monolitu państwowych zrębów, na których (oczywiście)
on będzie dzierżył palmę pierwszeństwa i łaskawie podzieli względy, mierząc
petentów miarą własnej chuci. Potrzebne były działania dalekie od politycznych.
Od niespiesznej wymiany not, pism i wieloletnich negocjacji. Wróg przesuwał
wojska w dziesiątkach kilometrów na dobę, zamiast statecznie dywagować rozważać
czy szacować szanse, opcje i inne kuluarowe dygresje.
- Cham i
barbarzyńca! – opinia Gremium Tetryków była nad podziw jednomyślna, co nie
zdarzało się często. Zwykle kilka tygodni przed obradami Anzelm zbierał
popleczników, by ukrócić podejrzanie niedojrzałą ekspresję Teofila. Teofil miał
wprawdzie wciąż jeden własny ząb i był chyba Masonem, względnie rewolucjonistą,
skrytym innowiercą, albo po prostu tępakiem, który brak ogłady ukrywał pod
znienacka zadawanymi pytaniami podważającymi status quo. I (o zgrozo) uzyskiwał
przychylność części Siwowłosych, a czasem nawet w gronie Łysych potrafił zasiać
zamęt i wtedy obrady fermentowały niczym wrześniowe mirabelki samobójczo i
zbiorowo umartwione na krawędzi trotuaru.
Obrady nie mogły
zakończyć się jakimkolwiek wiążącym dekretem wobec niewysłowionego sprzeciwu Teofila.
A pozyskać większość Już-Śpiących-Snem-Wiekuistym było niezwykle trudno.
- Młodzież! W
niej nadzieja – pomyślał Anzelm (dość pochopnie, jak na Nestora z aspiracjami
do sprawowania URZĘDU) – Niech potarga światopogląd Teofila i pozostawi go w
strzępach niepewności. Tylko ja wiem… JA WIEM!
Młodzież
brzęczała niczym osy, którym włóczęga strącił gniazdo z konaru wiekowej lipy,
gdzie zgodnie z przykazaniami Darwina od stuleci mieszkały kolejne pokolenia
coraz doskonalszych owadów. Teofil (opacznie) pozwolił sobie na niefrasobliwość
i zamiast słuchać zgiełku, zliczał bruzdy na skurczonej, niezachwycającej
mosznie.
- Jeśli Teofil
miałby wytrysnąć… - pomyślał Anzelm – Bóg musiałby postradać rozum.
A jednak sięgnął
i on. Błogie ciepło fatamorgan ogrzało jego policzki nadziejami niespełnień.
Młodzież eskalowała używając słów nieprzystojnych i dalekich od dyplomacji.
Słuchał półgębkiem, resztę energii skupiając na mosznie… na dwóch mosznach –
nie potrafił samorządnie oddać się rozkoszy w pełni. MUSIAŁ obserwować postępy
Teofila! Nawet, jeśli to bełkoczący starzec, któremu piana z pyska leci ilekroć
drgnie w nim jedna z ostatnich iskier życia, a bielizna każdego wieczoru mówiła
NIE każdej mrzonce puszczonej swobodnie przez otępiały mózg. Zawsze kończyło
się to brązową smugą wewnątrz markowych i (ponoć) odpornych na ataki
fizjologiczne męskich stringów.
Anzelm od lat
łożył sowite datki na rzecz paparazzich i prywatnych detektywów, by obnażyć
słabość Teofila i wykazać jego totalną ignorancję polityczną. Niejedno pisklę
dożyło pierwszej komunii dzięki uporczywym dotacjom i pensjom. Było warto. Po
latach podglądania rywala, jeden z mniej subtelnych detektywów zaczął w końcu dostarczać
kompromitujące dane.
Samo wspomnienie
raportów szemranego detektywa wystarczyło żeby Anzelm zesztywniał… tam… niżej… Młodzieńcy
w tym czasie sugerowali krucjatę, retorsje i odwet. Eskalację. Teofil mrużył te
swoje wyblakłe oczęta, ale dłoni spod habitu nie wyjął ani na chwilę. Czoło
ocierali mu wiernopoddańczy posłowie, dla których miał stać się trampoliną
politycznej kariery. Tym-który-ich-rozdziewiczy-mimo-krzyku-krwi.
- Kto widział równie
tłustą trampolinę cuchnącą cebulką? – Anzelm niespiesznie dochodził, nie
nadążając już z łykaniem śliny – Gówniarz! Dziwka… A może…
Na chwilę
wypuścił z dłoni organ tężejący wstydliwie i nieco przymuszony wolą nosiciela,
który sięgnął smartfona, by wprawnym kciukiem wystukać wiadomość do
natarczywego detektywa:
- Teofil sam
masuje organ? A może ktoś mu w tym pomaga? Sprawdź!
- Tak, tak, tak!
– odzew był niemal natychmiastowy – Na zwiędniętym członku Teofila (rzecz
zbadana minionej nocy) laboratorium wykryło ślady większej ilości linii
papilarnych. Nie meldowałem, bo właśnie ustalam tożsamość kolaborantów, a
wynikami będę dysponował tuż przed kolacją.
-Aaaaaaaaaaach! –
Anzelm nie wytrzymał ciśnienia w lędźwiach i pośladkach. Ejakulował bez
kontroli i popuścił. Różowe springi beznamiętnie zignorowały brązowy strumień,
pozwalając mu pokalać poselską ławę.
Teofil…
wciąż daremnie masował niezbyt jurne zwierzątko, wzorem piskorza usiłujące
wymknąć się brutalnym dłoniom.
-
Ilu moich następców musi tam nadal pomieszkiwać – pomyślał Anzelm, kiedy zmysły
zaczęły przywracać ład i porządek wszechświata, a grawitacja wkroczyła na swojskie,
wydeptane ścieżki.
Oblizał
dłoń demonstracyjnie. Nie była smaczna ale polityka wymaga poświęceń. Sukces,
nawet podbity cykutą, smakuje bardziej niż ambrozja. Młodzieńcy tymczasem
kontynuowali rześkie poglądy, dalekie biernie śpiącym Matuzalemom i tym,
podążającym ścieżką wytyczoną przez Anzelma…
Eh polityka. Najmniej smaczny erotyk jaki przeczytałam :]
OdpowiedzUsuńczyżby wyobraźnia zaatakowała organ smaku?
Usuń