piątek, 26 sierpnia 2022

Lekko podpierając się szkicem.

 

Blond dziewczę na bluzkę z długim rękawem założyło sukienkę króciutką po odwagi kres. Na piszczelu, siniaczki z zapisaną alfabetem Morse’a treścią IT, za to na rewersie łydki kogut cietrzewia właśnie pożerał coś, czego nie rozpoznałem. Najwyraźniej z robalami mi nie po drodze, wbrew zachętom rozmaitych firm wychwalających pod niebiosa ich przewagę nad wołowinką.

 

Młodzież w podkoszulkach z grawerowanymi po angielsku sentencjami tłoczy się i przepycha ku przyszłości. Czyżby nasza mowa była wstydliwa? Nie rozumiem tego bałwochwalczego uwielbienia dla języka z marginesu Europy. Dojrzałe owoce rokitnika rozświetlają ubóstwo skwerów, na których mrą w wielkiej ciszy czerwone głogi i rajskie jabłonie, gdy przysiada się do mnie piękna pani zapięta w kok, oddając się bez reszty elektronicznej konwersacji. Makijaż niewzruszenie trwał na posterunku pilnując doskonałości rysów, aby żadne uczucie jawnie nie pokalało wizerunku.

 

A kiedy wreszcie oddałem się spacerom, wzrok mój usiłował dogonić dziewczę o słusznej budowie, odziane w coś obcisłego w barwach dojrzałych i nieco podsuszonych dyni. Dziewczę kłusowało z wdziękiem, beztrosko pozwalając, by miękkie tkanki powtarzały rytm stóp z lekkim opóźnieniem. Inna, bardziej stateczna i wybujała w każdej możliwej osi, przepasała sukienkę nereczką, która mogłaby być sporządzona z jamnika – byle tylko zwierzątko było wystarczająco dorodne aby opasać tę kibić.

 

Chwilę potem mój wzrok potyka się o początkującego Buddę garderobianie intensywnie różowego i kwiecistego. Pan miał dredy związane na czubku głowy, a stoki czaszki pokryte trzydniowym zarostem. Niósł tę swoją tężyznę wyćwiczoną i hodowaną w cieple telewizora, pozdrawiając ręką mijane egzemplarze nieco mniej ekstrawaganckie zewnętrznie. Dziwię się bladości młodych ciał – czyżby skrajne ubóstwo pozbawiło je wakacyjnego słońca? Jednak… na miejskich chodnikach można się również opalić – może nie tak, jak dziewczęta o afrykańskich korzeniach, ale jednak!

 

Wracając dostrzegam długi, ukraiński warkocz z polskim bursztynem na nadgarstku, płowych cherubinkiem w wózku i matką niosącą przeszłość o kulach. I chłopinę ledwie zipiącego z upału i schładzającego wnętrze piwem w puszce koloru sugerującego podwyższoną zawartość procentów. Na ławeczce wetkniętej w wątłą zieleń przy chodniku, niczym cień pojawia się drugi powielając dostrzeżone, lecz nieco bardziej stacjonarnie. Łączność zrywa kobieta w rzadkiej czerni długiej sukni mająca łydkę szeroko obwiązaną bandażem. Z braku lepszych pomysłów zastanawiam się, dlaczego bandaży w czerni i wszystkich kolorach tęczy jeszcze nikt nie rozprowadza…

2 komentarze: