sobota, 15 grudnia 2018

Dyplomacja.


Patrzył na mnie spojrzeniem siwym, zakurzonym i chropawym. Nie spodziewałem się niczego innego, a przecież chłód spłynął mi po kręgosłupie i niepokojąco zacumował pomiędzy pośladkami drażniąc je niemal erotycznym niedopowiedzeniem. ON wygrzewał hemoroidy na taborecie, na którym nie śmiał dotąd zasiąść żaden człowiek, którego aureola nie gorzała siwizną od tak dawna, by samej zapomnieć kiedy wspięła się na skronie siedzącego. Nawet ona była starsza ode mnie i chwiała się ledwo dostrzegalnie, gdy pod pomarszczoną zwietrzeliną czaszkową pulsowały myśli jadowite, kłujące i odbierające oddech śmiałkom stającym przed tym żywym pomnikiem regulującym okoliczne życie od tak dawna, że obrósł już legendą niczym narzutowy głaz mchem. Ludowa mądrość szepcze skostniałą ze strachu prawdę, że skoro tyle lat głowa utrzymała łączność z ramionami i wciąż góruje nad otoczeniem, to jest oznaką specyficznych umiejętności, zdolności, a może nawet talentu i przebiegłości.

O tak! Przebiegły był na pewno. Chytry, wręcz cwany, często cyniczny. Trochę się ślinił i ręka mu drżała, kiedy gestami wyrażał swoją wolę, ale wola ta była tak nieugięta, że stal mogła tylko rdzewieć ze złości. Wystarczyła, żeby strącić z karku sporo pochopnych głów, w których rozbudzane kobiecym pożądaniem nadzieje pielęgnowane skrycie w sypialni zakwitły pragnieniem by na tym taborecie tak bardzo pożądanym własne hemoroidy osadzić. Przetrwał ataki jawne i skryte, rozłożone w czasie i brutalnie bezpośrednie. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że utrzymywanie się przy życiu stanowiło dla niego wyrafinowane hobby, którego kosztami nie wahał się obciążyć sumień i rachunków podwładnych, łącznie z rodzinami tych, których na szpilkę sztyletu nadziewał, gdy ci nieostrożnie zbliżyli się przekraczając niewidzialne granice pobłażliwości. Podziemia, które pieszczotliwie nazywał kuluarami pełne były eksponatów obrazujących determinację w powiększaniu kolekcji okazów braku zdrowia psychicznego. Sam to przyznałem, że robiła wrażenie i była jedną z większych, jakie można było oglądać, gdyż nestor chwalił się nią pęczniejąc z dumy ilekroć spotykał konesera gotowego na kontemplację dzieł sztuki używanej, a nawet zużytej.

Wzbudził w ludziach strach i konsekwentnie go odświeżał w aktach gwałtownych i bezwzględnych powtarzanych cyklicznie. Żeby nikomu nie przyszło do głowy kark wyprostować i popatrzeć śmielej i bez mgły zwątpienia we własne siły. On wiedział, co zobaczyłby śmiałek, gdyby strach nie zmiękczył mu jelit i nie ugiął kolan. Klęcząc trudno zachować czysty umysł. Pod batem myśli skaczą, jak dziewczynki na skakance, tylko zamiast z radości i śmiechu pocą się wśród samodzielnie zaszczepionych lęków. Zdrowy rozsądek chłostany był w nieskończoność, szpiedzy i tajna policja. Podsłuch i donosy, w których każdy każdemu i o wszystko gotów był nogę podłożyć. Taboret chłeptał krew chętnie i nie miał uprzedzeń. Żadnych. Rasa, czy wyznanie niczym były, jeśli tylko sok człowieczy barwił marmurowe kafle w kleksach niepowtarzalnych, z których można było wróżyć świetlaną przyszłość niczym z fusów. Posadzka nigdy nie zdążyła ostygnąć do temperatury naturalnej dla marmuru przed jego ociosaniem w szachownice podłogi.

Patrzył na mnie spojrzeniem pełnym żyletek i ciekawości. Podejrzewam, że miał zamiar mnie upokorzyć najpierw, zanim otworzy mi tętnice, żebym nakarmił marznący marmur. Może nawet rzuci mi pod nogi kozik złośliwie stępiony, żebym sam siebie wypatroszył? Miewał i takie dni, gdy rutyna zaczynała go męczyć i pozwalał sobie na ekstrawagancje. Ofiary zazwyczaj współpracowały - bezwolne, zahipnotyzowane jego wzrokiem. Coraz trudniej było dostarczyć mu rozrywki. Zbyt wiele widział, zbyt długo oglądał, a wyobraźnią nadzwyczajną nie grzeszył. Wiem, widziałem jego żenujące próby urozmaicenia wieczoru. Do Cezara mu daleko. Skinął na mnie łaskawie, żebym podszedł zanim klęknę. Patrzyłem mu w oczy bez końca. One dna nie miały chyba wcale, jak czarne dziury, z których nie da się uciec z braku wystarczającej energii.

Szedłem drobnymi krokami, nie patrząc co depczę. Nie widziałem nic poza tym wzrokiem, w którym ironia usiłowała się zadomowić i wytrysnąć szyderczymi słowami. Szedłem bezmyślnie i niedopowiedziany erotyzm pierwotnej chwili zdawał się przypomnieć o sobie, przez co krok mi zesztywniał i stał się kanciastym, drapiącym i tak od piękna odległym, jak tylko można sobie wyobrazić. Erotyczne uniesienie objawia się na ludzkim ciele jako bestia z wyszczerzonymi kłami, z zakrwawionymi oczami i oddechem, w którym spłoną co delikatniejsze kwiaty. Nigdy tak brzydkim się człowiek nie staje, jak w chwili orgazmicznej. Szedłem tępo i martwo, jak robot mieląc powtarzające się operacje przekładania stóp przed siebie. Lewa – prawa – lewa…

Ironia władczego wzroku zaczynała transformować w znaki zapytania, a dłoń zaplątana gdzieś przy podołku usiłowała wyszarpnąć spod szat narzędzie. Ciekawe, czy musiał przekładać chwyt z członka na rękojeść – myśl niefrasobliwa zatrzepotała we mnie skrzydełkami z lekkością jednodniowej jętki, co nie miało wpływu na metalowy rytm sztywnych kroków. Nie gubiąc nawet ćwierćnuty, ba! Szesnastki nie roniąc jednej uniosłem prawą stopę i opuściłem ją wkładając w ten ruch całą energię skondensowaną w bezmyślnej podniecie.

Krzyknął!. I ja krzyknąłem! Krzyknęliśmy jednocześnie. Ja pchnięty wściekłością, lub orgazmem - jak kto woli. On bólem i strachem. Pierwszy raz w życiu krzyknął strachem. Widać że wprawy nie miał, bo leżał teraz na marmurze i wciąż ten krzyk eksploatował. Moja noga spadając trafiła po drodze na jego artretyzm i tajne korytarze korników zamieszkujących taboret od wieków. Nie poczułem przeszkody, póki stopy nie oparłem na płaszczyźnie marmuru. Taboret dumnie milczał nie skamląc nad utraconą nogą. Popatrzyłem w dół, jakbym szukał karaluchów rozbiegających się, gdy krok zdecydowany posłyszą. Tetryk, zasmarkany, pomarszczony i brzydki. Bezradny, jak wieloryb na słonecznej plaży. Rozpoczął negocjacje przed mgłę bólu. Obiecywał mi ćwierć tego, co mogłem wziąć w całości, proponował współudział, do którego nie dorosłem i nie zamierzałem. Mamił i jątrzył. Nie chciałem mu na to dłużej pozwalać. Zdeptałem mu gardło, żeby przestał sączyć we mnie jad. Bez emocji i złośliwości. Podniosłem taboret i pomimo tylko trzech nóg usiadłem ostrożnie. Starzec rozlewał się po szachownicy niespiesznie. Wzruszyłem ramionami – starcy niczego nie robią pochopnie. Grunt, że się rozlewał bezpowrotnie.

Siedziałem patrząc na własny orgazm i karmioną ciepłą juchą podłogę. Zaraziłem się… Władzą się zaraziłem. Cynizmem. I wzrokiem siwym. Szorstkim i drapiącym. Trąciłem nogą truchło starcze. Ręka wytoczyła się spod szat. Ten sztylet wart był więcej ode mnie. Podniosłem go, lecz zanim wstałem odciąłem starcowi orgazm. W dżungli może być tylko jeden samiec. Tylko jeden wódz. JA!

16 komentarzy:

  1. Nie dość, że dzień ponury, od rana ciemno to jeszcze taki ciężki kaliber dziś wytoczyłeś.
    Intryguje mnie jedno pytanie, co Ten Nowy zrobił z tym..., no wiesz..., orgazmem poprzednika. Bo coś mi się kołacze po głowie, że powinien był go skonsumować. I to tak, żeby motłoch widział. wtedy dopiero będzie prawdziwym samcem Alfa. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. napisz ciąg dalszy i wyjaśnij kwestię posiłków na szczeblach władzy.

      Usuń
  2. Nie, nie zamierzam psuć twojego opowiadania, niech sobie każdy dopisze, co chce. Jeśli musi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma sprawy. władza upaja - może był syty, może faktycznie czekał na większa widownię, albo chce amulet zrobić, względnie przybić jako przestrogę gdzieś nieopodal tronu? niech każdy chętny sam dorobi ciąg dalszy.
      często porzucam niewyeksploatowane do cna opowiadania. tak jest zabawniej, gdy istnieje więcej niż jedna ścieżka i nie kończy się tym nieśmiertelnym "długo i szczęśliwie".

      Usuń
  3. Czyli, gdyby nie koślawy taboret, bohater nie zaraziłby się władzą... spalić taboret!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. we krwi zarazki siedzą chyba, w taborecie to raczej korniki...

      Usuń
  4. Władza lepsza niż orgazm, dla niektórych pewne tak właśnie jest.
    Obraz jak z Boscha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zauważ, że kraje rozwinięte mają problemy z płodnością, a zacofane wcale. władza jest narkotykiem, który czyni ludzi impotentami, a seks narzędziem do osiągania celu, bądź szantażowania wrogów. polityka okalecza instynkty i deformuje pożądanie. Bosch miał wyobraźni tyle, ze gdyby piekło nie istniało, można byłoby mu zlecić zaprojektowanie takowego. poradziłby sobie bezapelacyjnie.

      Usuń
  5. Fakt. Widzę wielu zarażonych władzą. Podcinanie nogi stołkowej pomoże?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. obalenie absolutu jakoś musi nastąpić. symbolicznie - podciąć nogi władcy i okaleczyć tron. a kiedy już spadnie z piedestału, to jest małym, żałosnym staruszkiem, który sepleni i moczy się ze strachu.

      Usuń
  6. Władza to choroba przewlekła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nieuleczalna być może. a zdarza się, że śmiertelna

      Usuń
  7. co ciekawe dawnej, gdy byłam bardzo młoda, ale na tyle "stara", że słyszałam już o władzy, to mi się wydawało, że do władzy nie każdy się nadaje, że trzeba jednak COŚ sobą prezentować, a dziś gdy jestem już na tyle stara, by nie chcieć słuchać o władzy, a tym bardziej władzy, jestem przekonana, że im większa miernota tym większa kariera. Na potwierdzenie są jeszcze wyjątki, ale oby nie były niedobitkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ja słyszałem, że porządni ludzie nie pchają się do polityki, bo tam każdy musi się uświnić.
      taka choroba zawodowa.

      Usuń