Siedzę. Czasami
wstanę, żeby obejść dokoła skromne gospodarstwo pogrążone na granicy między
doczesnością ziemską, a rozstajami. Wiecznie martwię się, że może nadejść
kataklizm i do bram zapukają nie jednostki lecz pokolenia. Czym ugoszczę? Co na
stół postawię, gdy z gorączką i niepokojem zbiorowym przyjdzie mi się zderzyć?
Frasunek marszczy moje oblicze, które od dawna przypomina schnący po deszczu
papier.
Szczęściem rzadko
bywam tu sam. Właśnie przyszła rodzina trzymająca się za ręce i trochę
zawodząca, że nie każdemu było dane tyle lat, ile potrafili wspomnieć ich
przodkowie. Cóż… Nikt nie obiecywał sprawiedliwości. W ogóle nic nie obiecywał,
a ten pijany, który wyprawił ich w drogę do mnie otrzeźwiał chyba dożywotnio.
Też przyjdzie. Poczekam tu na niego. Nie chcieli jeść, ani zostać na krótki
odpoczynek. Poprosili, żeby wskazać im drogę do domu, do miejsca, w którym znów
będą u siebie. Nie przepadali za wędrówkami. Takie kurczaczki nawykłe do
domowych pieleszy w świecie, który zwiedzali dość opornie.
Zapaliłem
latarnię na drogę. Poszli prowadzeni promieniem, dzieci podskakiwały w rytm
kroków dorosłych i śpiewały jakąś wyliczankę z mamą. Miała bardzo ładny głos,
który trochę się jej łamał, ale już wkrótce nabierze mocy. Niech idą. Sam nie
wiem dokąd ich droga zawiedzie, jednak życzę im jak najlepiej. Przecież nikt
latarnikowi nie będzie tłumaczył się z kosmicznej nawigacji. Ja mam tylko
oświetlić drogę, żeby się nie potykali, żeby nie błądzili, kiedy już zdecydują
się na marsz.
A nie wszyscy się
decydują. Pamiętam, jak przyszła tu para, niedobrana kompletnie. Ona malutka
kruszyna o cerze delikatniejszej nawet od ciała, a on wyglądający niczym golem
z gliny i popiołu. Na dłoni mogła mu usiąść i wiercić się nawet bez obawy, że
spadnie, bo straci oparcie. Kiedy chciała mu dać buziaka musiał przyklęknąć,
albo ona wspinała się po nim niczym wiewiórka po klonie w trakcie wiosennej zabawy
w berka. Oni… nie chcieli iść. Tak bardzo pragnęli zostać i wrócić, że zjedli
cokolwiek i zawrócili. Poszli trzymając się za ręce poszukać własnych
wspomnień, wspólnych ścieżek i wrażeń, jakich nie chcieli porzucić. Pewnie
snują się gdzieś, zwiedzając ziemskie muzeum w poszukiwaniu obrazu wartego
wieczności.
Czasami pozwolę
sobie i ja na wycieczkę. Idę podpatrzeć życie, żeby choć trochę zrozumieć.
Radość obłożnie chorych, którzy niemal w podskokach mijają mnie, w przelocie
tylko życząc mi wszystkiego, co najlepsze i muszę biec do latarni, żeby zapalić
ich ścieżki, bo gotowi w euforii zderzyć się z otchłanią kosmosu. Stamtąd też
niektórzy wracają. Zagubieni, spłakani i nieszczęśliwi. Pytają „dlaczego?” A
przecież nie ja wybieram ich drogę. Ja tylko ją oświetlam. I robię to
powtórnie, a oni idą ze zwieszonymi głowami, bo nie wierzą już, że inną drogą
ich promień prowadzi. Nie chciałem odbierać nadziei, ale mogłem poczęstować
kieliszkiem wódki. Strzemiennym.
Pochyliłem się
nad Afryką któregoś razu, bo wielu stamtąd wędrowało w cień latarni szukając
dalszej drogi. Błagali tylko, żebym nie prowadził ich po dnie morza, bo dość się
w życiu opili słonej wody. Myślałem, że Afryka obfituje w słone jeziora, ale
znalazłem wyspę tak wielką, że mało który mieszkaniec miał czas zobaczyć ją całą.
Kraina w wodę uboga, a w słoną tym bardziej. Tylko brzegi lizane gniewnymi
falami i wściekłością monsunów znały smak soli. A przecież tonęli całymi
tabunami marząc o dostatnich oazach.
Każdemu paliłem
prywatną ścieżkę, by iść mógł tam, dokąd trzeba, żeby nie pomylił się nikt i
nikt nie został bez przeznaczenia. Nie spieszyłem się, nie miałem złudzeń ani
rozterek. Może z braku wyobraźni? Siedziałem na drewnianym zydlu i czasem
odprowadzałem ich wzrokiem, gdy szli pierwszy raz w tak daleką drogę. Nie każdy
umiał, ale do tego spaceru nie potrzebny talent linoskoczka. Po tym promieniu
bez trudu szli nawet ci, którym życie odebrało nogi. Oni smakowali każdy krok.
Pielęgnowali i rozkoszowali się ruchem, którego nie pamiętali już najczęściej.
Wypróbowywali te nogi kopiąc kamyki i tańcząc beztrosko. Czasami chwytali za
ręce innych przechodniów i rezygnując z poczęstunku tańczyli śmiejąc swoją
radość pod niebiosa. A kiedy zapalałem ich drogę biegli z rozpostartymi
ramionami i zawracali, kołowali – zupełnie jak dzieci.
Niektórzy
opowiadali historie. Własne, albo zupełnie zmyślone. To ci, którym zabrakło słuchacza
i chcieli się wygadać za całe to ziemskie milczenie. Uśmiechałem się miękko i
słuchałem. Nie było powodu do pośpiechu. Tu każdy zdąży i czas na niego poczeka
bez śladu irytacji. Gdy zapowiadało się na dłuższą opowieść brałem druty i
produkowałem szal. Niepotrzebny i wiecznie ten sam, bo na co komu tu szal?
Wiłem go, a nić była tak nawykła do splotu, że tylko czekała, aby się ułożyć.
Po szalu poznawałem, jak bogatym życiem cieszył się mówca. Gdy w końcu
odchodził prułem ów szal, żeby następnego wesprzeć swoją milczącą obecnością i
błyskiem dwóch sztyletów powtarzających swój taniec z topniejącym kłębuszkiem
wełny.
A dzisiaj
przyszła do mnie smutna pani. I nie chciała rozmawiać, tylko wyciągnęła do mnie
rękę. Popatrzyła na mnie i podała mi dłoń. Była miękka i ciepła. Pasująca
niezwykle do mojej dłoni. Gdy ją schwytałem mój puls dopasował się do jej
rytmu. Zapomniałem już, jak smakuje spacer we dwoje i poczułem, że pragnę
przypomnieć sobie, jak to jest. Zrobiłem pierwszy krok, a ona poszła moim
rytmem. Następny i kolejny. Szliśmy razem nie bacząc dokąd i po co. Czułem się
lżejszy i bardziej beztroski. Chyba szczęśliwy. Zdziwiłem się, gdy przestałem
czuć jej dłoń w swojej i obejrzałem się. Stała… Sama stała i patrzyła mi w oczy
z wyraźnym żalem.
- Dalej musisz iść już sam – szepnęła
pokazując coś palcem.
Odwróciłem się za
wskazówką i zobaczyłem ścieżkę promienia. To nowy latarnik objął urząd.
Wszyscy jesteśmy tacy sami, najprostsza prawda, najmniej oczywista w tym świecie :-)
OdpowiedzUsuńkażdego dnia wydaje mi się, że jesteśmy różni. tacy sami jesteśmy z daleka. im bliżej, tym więcej różnic.
UsuńA widzisz, ja wracam z rzeczywistości, gdzie wszyscy byli kompletnie inni ode mnie. Ja kosmitka :-) Wracam i co widzę? Wszyscy tacy sami jak ja :-) Kochają, cierpią, nienawidzą, czują :-)
Usuńznakomity objaw - witaj w domu...
Usuńco nowego w kosmosie?
opowiadaj proszę...
W Kosmosie tak samo jak tutaj :-) Bo wiesz, jak na ziemi, tako w niebie. Te same kawałki, tylko inaczej się układają...
Usuńto raczej dobra wiadomość - nie będzie zaskoczenia, kiedy zmieni się lokalizację.
UsuńŁadne :) I wyjątkowo jakieś takie "moje".
OdpowiedzUsuńI jakby łączy się... z pierwszą notką na moim blogu.
czyli nie w tym blogu się pojawiło? i nie w ten czas?
UsuńBardzo dobrze się pojawiło. Już zobaczyłam książkę. Twoją.
Usuńto ciekawe widzenie. chętnie poznam szczegóły. co i komu trzeba pokazać, żeby się udało?
UsuńTrzeba napisać.
Usuńpisze się niemal każdego dnia. w blogu.
UsuńRozwinąć temat. Masz już mnóstwo materiału.
Usuńchyba bliżej mi do opowiadań. urwanych, niedopowiedzianych i zostawiających miejsce na wyobraźnię czytelnika.
UsuńTak się przyzwyczaiłeś. Krótkie formy są wygodne, ale nikt nie mówił, że ma być (nam) wygodnie :)
Usuńnie mam wpływu na cudze gusta. jednym służą, innym nie. ktoś, ktoś z piszących w ramach wywiadu stwierdził, że pisze większe gabarytowo treści, bo szkoda mu pomysłów, żeby się zużyły na krótkie opowiadanie, ponieważ ma ich niewiele i oszczędza je na potrzeby powieści.
UsuńJasne, że nie masz. Promienie rozchodzą się we wszystkich kierunkach...
UsuńTo był impuls. Jestem tylko latarnikiem.
a może mi potrzebny sternik?
UsuńSam sobie (ze) sterem...
UsuńPoradzisz.
może nawet już sobie radzę?
Usuńgdyby się udało, na pewno się pochwalę
Coś knujesz...
Usuńnieustająco.
UsuńIch wspólny spacer bardzo przypadł mi do gustu do myśli ... tak iść tym wspólnym pulsem ,rytmem, przygodą ... szkoda że wypuściła jego dłoń
OdpowiedzUsuńza to zostawiła w Twojej głowie obraz, który popłynął gdzieś poza literki. i o to chodzi właśnie.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Drgnęły tylko czubki sosen,
żółty promień w trawę spadł.
Dźwięk nie rozległ się w powietrzu,
a już wracać czas."
("Kukułeczko, powiedz, proszę..." - A. Achmatowa)
Pozdrawiam:)
intrygujące masz skojarzenia.
OdpowiedzUsuńale poeci tak mają i mają tak mieć.
Bo ja z perspektywy tej, która wyciągnęła rękę:)
UsuńPozdrawiam:)
we dwoje idzie się zdecydowanie przyjemniej. a trzymając życzliwą dłoń, to i perspektywa się skraca i droga nie nuży.
UsuńNiektórzy nie widzą tego światełka lub świadomie wybierają inna drogę, dlaczego? tego chyba sami do końca nie wiedzą...
OdpowiedzUsuńmoże lepiej nie wiedzieć?
Usuń..nieziemska aura opowiadania, pobudzająca niezwykłe odczucia.. spontaniczne spotkanie i wyjątkowy spacer,
OdpowiedzUsuńchwile szczęścia '..mój puls dopasował się do jej rytmu.' - piękne..
miała być nieziemska, czyli wszystko w porządku...
UsuńKażdy kiedyś wreszcie trafi na dłoń przykrywającą jego rękę w akcie drogowskazu najlepszej relacji
OdpowiedzUsuńoby. to miłe uczucie. za to kiedyś jest okropnym słowem, które nie może sie zdecydować na wybór - przeszłość, czy przyszłość? byle nie teraz.
UsuńKiedyś, Oko to słowo pełne nadziei
UsuńGdyby człowiek miał wszystko tu i teraz nie docenił by
szczęścia
to kwestia interpretacji - kiedyś, to może być wspomnienie lepszej przeszłości od tego, co oferuje teraźniejszość.
UsuńTo znaczy, że jest tylko jedna droga? I to niewybrana przez mnie? Nie bardzo mi się to podoba. Chyba wolałabym zasmakować ciemności, jeśli ON by mi pozwolił. Zresztą chyba tak, bo jak widać nie jest niezastąpiony.
OdpowiedzUsuńlatarnik? tylko oświetla drogę. sam też nią pójdzie. na każdego przyjdzie pora.
UsuńŻe niby jak umrzemy? W tym niby lepszym świecie? Jak dotąd nikt stamtąd nie wrócił. Więc albo jest tak super, że nie chcą wracać, albo nic tam nie ma i dawno wszyscy zgnili. ;)
OdpowiedzUsuńnie wiem - być może każdy musi sam sprawdzić. zresztą - kto by obcemu uwierzył.
Usuń