czwartek, 4 kwietnia 2019

Danina.


Obława! Znów. To już trzecia w tym tygodniu Chyba pora zacząć myśleć, o ewakuacji poza Miasto. Może wieś zabita dechami, ustronie. Przytułek zapomniany przez Boga i ludzi będzie lepszym pomysłem od tej wegetacji pełnej strachu. Dziś zablokowały cały kwartał, obejmujący spory supermarket, kościół, szkołę i z pięć ledwie prosperujących knajp. Czarno odziane, uzbrojone w ostrą broń i kąśliwe, szturmowe pały, schowane za tarczami z pleksiglasu, w kaskach z siatką, której zadaniem nie był kamuflaż, a wzbudzenie paniki. Schwytani pokornie stawali pod ścianami z rękami opartymi o szorstki tynk i z zaciśniętymi zębami, z dumą ciśniętą w kałużę poddawali się niezrozumiałym upokorzeniom.

Kobiety zdejmowały wszystkim bez wyjątku spodnie i majtki, nie siląc się przy tym na delikatność. Szmatom pozwalały się zatrzymać dopiero na kostkach. Protestujący i oporni byli zmiękczani ciosami kolby w nerki, względnie w głowę. Nawet tych na inwalidzkich wózkach strącały na ziemię i obnażały kalekie pośladki. Nikt nie wiedział, czego szukają, ale ci, u których znalazły to coś wleczeni byli do więźniarek i nie wracali już więcej. Pozostali, bladzi ze strachu i wyszydzeni przez oddziały szturmowe mogli odejść. Najgorsi byli zdrajcy własnej płci. W szpalerze, po kanciastości ruchów można było ich rozpoznać. Ci byli najgorliwsi w upokarzaniu nieszczęśników.

Trzy razy udało mi się umknąć obławie. Kryłem się w jakieś piwniczne otchłanie, w zakamarki pełne gruzu i pajęczyn, w zacisze opuszczonego strychu śmierdzącego ptasim łajnem i kurzem pamiętającym napoleońską ofensywę. Obiecywałem sobie, że jeśli dzisiejszego popołudnia uda mi się ujść obławie – wyjadę. Rzucę ten świat niebezpieczny i ucieknę jak najdalej, bo może gdzieś świat jest normalniejszy. Stałem wtulony w portal bramy i czułem jak po kręgosłupie spływa ze mnie chłód strachu. Plecami otwierałem bramę, która nie wyglądała na przechodnią. Wejście w tę sień mogło dać życie, albo je odebrać. Pułapka, czy azyl? Brama miała mocny samozamykacz, a zawiasy nie pamiętały już ostatniego smarowania. Trochę skrzypiało, więc starałem się otwierać je bardzo powoli napierając masą ciała na stare, rzeźbione drewno. Wiekowa kamienica rodziła nadzieję, że drugie wyjście jednak będzie, a i zakamarków nie powinno brakować. Nadzieja nie potrzebuje wiele, żeby opanować ciało.

Pchałem i czułem już stęchliznę i fetor amoniaku. Dobry znak! Nadzieja rosła w siłę, a ja modliłem się bezgłośnie, żeby te drzwi nie zaskrzypiały zbyt głośno i nie zwróciły uwagi zbrojnych oddziałów. Spłoszonym wzrokiem śledziłem każdy ruch czarnej bandy, gdy cofałem się w cień otwierających się niezmiernie wolno drzwi. Kolejny miniaturowy kroczek, żeby wzmóc siłę naporu i kolejne mocniejsze pchnięcie. Znienacka drzwi otworzyły się już bez oporu i z przeciągłym jękiem, a ja upadłem na plecy.

- Tu się kryjesz gnojku! – brama była jednak przechodnia i wokół mnie ustawiło się z dziesięć par czarnych, żołnierskich buciorów – Wyłaź!

Słowa poparte kopniakiem w plecy trudno zignorować. Niezgrabnie podnosiłem się wystawiony na ciosy, które spadały ot tak – dla wprawy. Te tutaj chyba lubiły to i traktowały niczym rozrywkę. Kopnąć tak, żeby nie ogłuszyć, nie pozbawić przytomności, a dopiec do żywego i dożywotnio skaleczyć męską dumę. Miałem wrażenie, że każdy z tych butów trafił mnie choć raz, zanim uniosłem korpus poza ich zasięg. Dłoń w czarnej rękawiczce poprawiła mi uśmiech waląc na odlew i wskazała rząd stojących z obnażonymi tyłkami mężczyzn. Szedłem zaciskając zęby, a w oczach szkliła mi się nienawiść pełna łez zbyt suchych, żeby spłynąć.

Stanąłem na końcu, ktoś nożem rozciął pasek i spodnie sfrunęły na kostki. Bielizna zaraz za nimi i po chwili stałem wściekły i bezbronny, oparty o mur jak kilkunastu mi podobnych. Nie przebierały. Stary, czy młody, bezdomny, czy z bogatszego domu. Rudy, łysy, czy z warkoczykami. Tłuściochom dostawało się najwięcej. Niewybredne epitety, w których prześcigali się ciemiężyciele stawały się policzkami wymierzonymi celnie i boleśnie. Staliśmy w milczeniu, a za nami rozgrywała się selekcja. Ktoś zaskowytał, kiedy go ciągnęły do więźniarki trzy horpyny waga minimum ciężka, ale co takie chuchro mogło począć? I to z gołym tyłkiem. Dostał serdeczność w splot słoneczny i było po walce. Zostało łkanie i groźba, że następny cios dosięgnie butem gonad.

Reszta stała drżąc ze strachu. Ktoś uwolnił pęcherz i po ścianie rozlało się wilgotnie ciepło pośród ironicznych uwag obstawy. Miarowym krokiem nadciągało nieznane. Milczące i niemal pewien byłem, że z nahajką. Szło i wskazywało ofiary. Tym razem, prócz tego nieszczęśnika z początku kolejki pozostałym się udało i niemal słychać było ulgę spuszczanego z płuc powietrza. Kroki zatrzymały się niemal na moich plecach i usłyszałem cichy gwizd… Podziwu? Nieważne, szarpnięcie za włosy i niemal przyjacielski kuksaniec wyrwał mnie ze szpaleru i zmusił do marszu z opuszczonymi gatkami w czeluści więźniarki. Drzwi kłapnęły głucho i nadzieja zdechła pod nimi.

Potem była już tylko jazda po wertepach i ciemność wciąż bardziej gęsta. Bez słowa wyjaśnienia, jakbyśmy się przestali w ogóle liczyć, byliśmy wiezieni w mrok nocy mijając miejskie rogatki. Zamalowane okna nie pozwoliły nic zobaczyć i mogliśmy tylko dywagować. Było nas pięciu. Dwóch leżało na podłodze pobitych tak mocno, że nie mieli sił siedzieć, pozostali mieli tylko siniaki i porozbijane wargi i nosy. Jechaliśmy tak długo, że zacząłem żałować, że i ja nie spryskałem ściany moczem, kiedy jeszcze była okazja. Teraz musiałem zwiększyć zaduch w więźniarce, jednak nie mogłem dłużej utrzymać. W woń potu, strachu i zmęczenia smród moczu wniknął miękko, jakby tylko uzupełniał bukiet obrzydliwości.

Godzinę… chyba godzinę później stanęliśmy. Silnik zgasł, ale nie nikt nie przyszedł, nie otworzył drzwi, ani nie wydał poleceń. Podłoga zaczęła się lekko chwiać, ale pomyślałem, że to omamy. Że zmęczenie mnie pokonało, a głowa płata mi figle. Kolejna godzina, może dwie i kołysanie ustało. Pozostali chyba spali, nikt z nikim nie rozmawiał, każdy cierpiał swój ból w samotności. Silnik zawarczał i nie warczał przyjaźnie. Zanim domysły podsycane panika przepełniły się we mnie stanęliśmy ponownie i silnik znów zamilkł. Drzwi otworzyły się na oścież. Był dzień. Następny. Poprzednie popołudnie zamieniło się na noc w kibitce i poranek przywitał mnie ostrym powietrzem pachnącym nieskończoną wilgocią. Wiedziałem! Teraz byłem już pewien, że nie zdawało mi się. Płynęliśmy jakimś promem, barką, czymś, a teraz wylądowaliśmy na wyspie. Wyspie, z której nie damy rady wpław wrócić na stały ląd.

- Tu zostaniecie – głos był beznamiętny i wykluczał sprzeciw, czy jakąkolwiek dyskusję – dożywotnio zostajecie, bo nie możemy sobie pozwolić, aby ktoś wiedział. Być może jeden z was będzie miał szczęście. Może nawet więcej niż jeden. Stąd nie ma ucieczki, więc i pilnować nie ma po co. Samochód i prom znikną z nami i wrócimy z kolejną dostawą. Nie próbujcie dywersji, bo prom odpłynie i nie wróci już nigdy. Zdechniecie z głodu. Bo dostawa żarcia odbywa się tylko przy okazji kolejnego transportu jeńców. Resztę powiedzą wam tutejsi. Albo – sama wam powiem. Raz na rok pojawią się tutaj goście z kosmosu. Szukają człowieka ze znamieniem na pośladku. Nie potrafią bliżej go określić ludzkimi słowami, więc poszukujemy wszystkich, którzy mają defekt i braki pigmentu. W zamian dostajemy dobre, spokojne życie wolne od chorób i kosmicznej inwazji. Co wybraniec dostanie – nie wiem, ale to wasz problem, nie mój. Może będzie ofiarą? A może mężem jednej z tych, co się pojawią? Któryś z was być może się przekona. Reszta zostanie tu do śmierci. A! – na odchodne uprzedzę, że ukrywanie znamienia, albo próba jego wywabienia kończy się dla delikwenta nagłą śmiercią, więc nie próbujcie się pozbyć piętna. Ta wyspa, to ołtarz, a wy jesteście ofiarami. Bóg przyjdzie do was. Może zaprosi do siebie, albo strąci do piekieł. Powodzenia.

10 komentarzy:

  1. Koszmarny sen lub wizja przyszłości...

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślałem, że kosmici pojawią się i rozwiążą wszystkie problemy ludzkości... A oni jeszcze dodatkowe stwarzają!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z głodu przylecą. z daleka. skąd pomysł, że to altruiści rozrzutni bardzo?

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że wśród kosmitów też są Janiny Ochojskie!

      Usuń
    3. pewnie tak, ale tacy nie latają na zwiad. do tego trzeba walczaków z mosiężnymi jajami.

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    "Czy może się wydarzyć cokolwiek, o czym by Bóg nie wiedział i nie dopuścił? Jeżeli zaś to dopuszcza, to bez wątpienia dla dobra naszego."
    (M. Kolbe)

    Autor bardzo serio, ale szczypta ironii od czasu do czasu nie szkodzi:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. większy umysł zrozumieć, to niewykonalne zadanie. łatwiej jest w drugą stronę.

      Usuń
  4. Na co kosmitom ludzki tyłek ze znamieniem? Szukają swojego Guru?
    A może po prostu tapetują ściany i wzór im się nie układa? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proroka, mesjasza, albo kaprys zaspokajają - kto bogatemu zabroni?

      Usuń