Mieszkała na
ścianie, poza zasięgiem rąk. Malowana kredą oszczędnie, bo malarzowi zabrakło
kolorów na ubranie, więc kuliła się całymi dniami usiłując ukryć nagość, a
rumieniec na twarzy konkurować mógł tylko z czerwienią jej ust. Te usta musiała
podmalować pomadką kobieta, bo żaden facet nie potrafiłby tego zrobić równie
starannie. Siedziała zanurzona w pościel błękitną, i patrzyła z wyrzutem, że
gapię się na nią siedząc w fotelu, gdy wieczór zaczynał malować wstążki smug
pełnych niedopowiedzeń, a z zakamarków podnosiły się kosmate dusze nocnych
bytów przytulających się do kolorów i kształtów łapczywie.
Czasami zapalałem
świecę, żeby wiedziała, że wciąż tu jestem. Wyobrażałem sobie, że któregoś
wieczoru wstanie i na paluszkach przejdzie ramą obrazu do samego brzegu i
przeskoczy na sąsiedni obraz, na którym czarny kot baraszkuje po kalenicy
stuletniej kamienicy łakomie patrząc na sierp księżyca, jakby to srebrnołuska
ryba była, a potem pochyli się nad grubo tkanym bukietem chryzantem, albo
poczęstuje się owocem z patery stylizowanej na antyczną i pasującą do ramy
bogatej w złocenia. Kiedy mocna herbata zakręciła mi w nosie pokusą zdawało mi
się, że zeskoczy wreszcie na komodę, pogłaszcze po twarzy porcelanowego
kominiarczyka, albo puści się w taniec z bladoperłową tancerką w sukni
kwiecistej i błękitnej jak poduszka w której odciska własne ciepło od dawna…
A potem przejrzy
się w lustrze, poprawi rude, krótko obcięte włosy i uśmiechnie się zalotnie na
próbę, żeby sprawdzić, czy mój uśmiech w lustrze będzie równie ciepły, jak jej.
Siądzie na skraju mebla i będzie machać nogami patrząc jakie wrażenie na mnie
robią jej stopy migające beztrosko. Promyk świecy ledwie nadąża za nimi, więc
błyszczą nieoczywistością, gdy noc kipi mrokiem gęstniejącym wciąż bardziej, aż
wystraszy świecę, by zadrżała, choć bez przeciągu. Może będzie udawać, że mnie
nie dostrzega i zacznie przeglądać fotografie w sepię ubrane, ale przecież nie
wytrzyma i zapyta… na pewno zapyta, kim jest ten pan w mundurze, wyglądający
jakby świat właśnie zdobył, albo ta pani w kapeluszu ledwie się na zdjęciu
mieszczącym, która nawet w monochromatycznej przestrzeni rumieniec ma
dwuznacznie niewinny, a w oczach połyskującą toń jeziora głaskaną odbiciem
sierpniowej północy.
Przymknąłem oczy
zazdroszcząc kominiarczykowi i czekałem aż się zaśmieje głośno i usiądzie mi na
kolana, żebym przykrył chłód nocy dłońmi i sprawił, że jej ciało stanie się
głodne ciepła i pieszczoty, skoro już ze wstydu się rozebrało i znalazło odwagę
by do mnie przyjść. Myśli odważniejsze od czynów wzięły mnie w posiadanie dając
oczom odpocząć, więc przestałem powiek pilnować i ślepo czekałem na spełnienie.
Noc kotłowała się za oknem i wedrzeć się chciała do środka i podglądała pełna
czarnych myśli, z posępnym, zazdrosnym obliczem. Pewnie siedziała na gałęzi, bo
drzewo skrzypiało i uginało się, gdy prężyła się usiłując dostrzec więcej
szczegółów i szybę ręką przecierała, żeby lepiej widzieć.
Nie wiem sam, czy
wiek minął, czy kwadrans, kiedy usłyszałem, jak o podłogę klasnęły bose, lekko
wilgotne stopy, a potem ostrożne kroki na palcach skierowały się w moją stronę.
Zapewne zdawało mi się, że zapachniało lawendą. Być może złodziejaszek-wiatr
komuś porwał aromat sprzed nosa i kusił mnie delikatną, rozcieńczoną nutą.
Ciekawość zdławiła wszelki ruch, żeby nie spłoszyć ciągu dalszego, więc
milczałem doskonale i nawet sercu kazałem zwolnić, żebym nie szamotało się tak
w klatce żeber, bo dziewczyna ucieknie i więcej nie wróci, a obraz pusty
zostanie i tylko wielka poducha będzie stygła, oddając ciepło zbierane
nadaremnie.
Czekałem, aż głos
aksamitny postawi pierwszy znak zapytania zmieniając noc w wieczność. Słyszałem
jak oddycha płytko, niewprawnie, bo przecież dopiero zeszła z ram obrazu, więc
musi kości rozprostować i nabrać trzeciego wymiaru. Nie przeszkadzałem w chwili
intymnej, bo chyba nikt nie lubi, gdy go podglądać, kiedy nie jest gotowy
pokazać się światu. Miałem czas. Całą galaktykę czasu. Mogłem poczekać, bo na
dobre czekać warto, choćby dożywocie miało kosztować. Dźwięki umilkły, jakby
czas się zatrzymał w przedświcie i wypatrywał stosownej chwili by drgnąć i
ruszyć nową ścieżką, w której już nie sam, a we dwoje meandry przyszłości
zwiedzać będziemy trzymając się za ręce, wtuleni, wsobni, zapodziani, nawet i beztroscy.
Kontemplowałem chwilę i smakowałem ją jak pierwsze poziomki wśród zroszonych
traw znalezione po zimowym poście.
- Kimasz sobie koleś? – chrypka wolna od
płciowej oczywistości wyrwała mnie z romantycznej zadumy – A mi tu dupa
marznie! Idę do kibla, bo się zleję za chwilę, a ty poszukaj mi jakichś portek
i pepegów. Cyckami też nie zamierzam dłużej świecić, więc wykaż się inicjatywą.
Biustonosza pewnie nie posiadasz, ale może to i lepiej. Później możemy wbić się
gdzieś na popas i drinka, chyba, że masz coś sensownego na kwadracie? Przestań
się onanizować i do boju!
Coś jakby .....ideał sięgnął bruku....nieeee.....to jednak nie to...
OdpowiedzUsuńZawsze uważałam, że kobiety nie powinny wychodzić z ram, to odbiera im boskie przymioty,
choć istnieje spora grupa osobników innej pci, którą kręci taka fizjologiczna wersja kobiety.
Bibeloty mnie wzruszyły.
mój twardo i niemo tkwi na ścianie. ale wyobraźnia spłatała figla, więc raz zeszła.
Usuńparę kiczowatych obrazków i dwie porcelanowe laleczki stojące koło lustra na komodzie? musisz być uczuciową niewiastą i pewnie nie zawiodłabyś czekającego aż ze ściany się ześliźniesz.
Przyznaj się...stchórzyłeś ? Wolałeś ją wysłać do łazienki, wielka szkoda.
OdpowiedzUsuńA bibeloty przywołały miłe wspomnienie, było kiedyś takie miejsce z komodą i porcelanową laleczką- dzwoneczkiem.
nie - plan taki chytry miałem na puentę. że po drodze jest tak mięciuteńko - "Dla Elizy", a na koniec hardcore i zstąpienie z nieba. jak pogmerasz, to gdzieś w archiwum znajdziesz i erotyki, którym bliżej do pluszowych.
UsuńTak mi się początek z Murakami skojarzył. Baby często muszą wziąć sprawy w swoje ręce.
OdpowiedzUsuńz wiekiem przychodzi im to coraz łatwiej. a facetom wręcz przeciwnie.
Usuń