Na ziemi
przyczaił się cień. Trochę nieporadnie usiłował kryć się w załomach muru, albo
znikać w dużo głębszym cieniu wyszczerbionej życiem kamienicy. Cień zdawał się
tam mieszkać, albo często z wizytą wpadał, bo jakoś przypadli sobie do gustu i
cień kamienicy zaprosił go w miły, wilgotny chłód zmurszałych cegieł. Niemal
słyszałem, jak mieszają herbatę w szklankach, żeby się cukier rozpuścił, a
potem siorbali ową herbatkę – cień z kimś, kto był tam domownikiem. A kiedy
zapachniało keksem, to pomyślałem, że cień miał tam babcię.
Miałem czas, więc
mogłem zaspokajać swoją ciekawość. Ale nie bezkarnie – cień kamienicy dostrzegł
mnie i broda mu się wydłużała. Sięgała już po mnie i po mój cień. Miałem się
obruszyć, ale już mnie schwytała za nogi i o odmowie nie chciała słyszeć.
Zresztą – cień mnie nie pytał, tylko pomaszerował żwawiej, niż kiedy snuł się
za mną, a ja zostałem sam – bez cienia. Markotno mi się zrobiło, choć nie
przypuszczałem, żebym drania darzył jakimś sentymentem. Ależ niespodzianka. A
ten szedł, jak po swoje. Przymknąłem oczy, bo one niewiele mogły wypatrzeć w
tych nakładających się grubą warstwą cieniach. Żeby dostrzec cokolwiek
potrzebne były pozostałe zmysły.
Przycupnąłem na
jakimś rozchwierutanym murku i opędziłem się od dość namolnego tubylca
usiłującego wyłudzić ze mnie wsparcie na niewyszukany alkohol i (kiedy wreszcie
poszedł) oddałem się szpiegostwu z lubością. Wydawało mi się, że cień
początkowo był odrobinę zagubiony i kręcił się po klatce schodowej nie wiedząc
dokąd zapukać. Stare, drewniane schody skrzypiały zawodząc żałośnie, balustrady
podtrzymywane skąpo ubożuchnymi tralkami nie wyglądały wystarczająco solidnie,
żeby się na nich wesprzeć, a okna zapyziałe od kurzu much i pajęczyn zdawały
się kolekcjonować niezakłócenie przeszłość od stulecia.
Cień-chytrus
najpierw poszedł na keks, póki go nie wyżarli domownicy. Miałem rację w swoich
nieuzasadnionych zbytnio podejrzeniach. Babcia maczała keks w herbacie i nie
przeszkadzało jej, że na dno szklanki spadają rozmoknięte okruchy, rodzynki i kandyzowane
skórki z pomarańczy. Ciasto było beztrosko słodkie i nie było w nim posmaku wyrzutów
sumienia, że kalorie, że bioderka rosną, albo, że zamiast zdrowych warzyw, to
tak niezdrowo pyszni się cukrem. Lecz babciny organizm wiedział, że może sobie
na wiele pozwolić, a jeśli komuś nie podobają się jej bioderka, to niech go
szlag! Może zerkać w inną stronę.
Babcie mają
tendencje do osiągania stanów ekstremalnych i albo są drobniuteńkie i zasuszone
niczym jabłuszka zbyt długo leżące w ziemiance, albo rozrastają się miękko
wokół osi pionowej ukrywając w rozlicznych fałdkach wzrost tak skutecznie, że
wydają się być kulkami pełnymi życzliwości i troski. Ta akurat należała do tych
ostatnich i odrobina ciasta wyglądała bardzo mizernie wobec gabarytu
pałaszującego z zadowoleniem chyba już trzeci plasterek.
Naprzeciw
siedziała wnuczka, dużo oszczędniej korzystająca z rozpusty i podskubująca dwoma
szczupluteńkimi palcami tylko jeden kawałeczek ciasta, jakby ona miała stanowić
alibi dla babcinego apetytu. Cień dosiadł się do stołu, jakby był zapomnianym
przez babcię wnukiem, albo mężem młodszej z kobiet. Babcia podała mu talerzyk
bez słowa i zaprosiła mój cień, żeby się poczęstował. Wnuczka zerwała się i
pognała do kuchni, skąd po chwili usłyszałem pogwizdywanie czajnika. Zanim
zdumienie podniosło mi brwi cień pałaszował ciasto dowcipkując z babcią, która
potrafiła rechotać tak bezwstydnie, jak tylko babcie i dzieci potrafią.
Siorbali herbatę z premedytacją, co zdawało się wprawiać ich w jeszcze
doskonalszy humor.
Nie mam bladego
pojęcia, skąd mój cień znał tak pikantne żarty, które trochę peszyły wnuczkę,
jednak nie na tyle, żeby miała mu za złe. Zakrywała tylko dłonią usta, przy co
bardziej żywiołowej reakcji babci, a rumieniła się przy tym za nie obie.
Wreszcie babcia zamachała rękami, że dość swawoli i huncwota do pionu ustawiła.
Pora była na drzemkę przy audycji radiowej, której słuchała jeszcze panienką
będąc, więc goście musieli zniknąć, a ona rozpostarła swój majestat łagodny na
wszystkich możliwych płaszczyznach fotela i przymknęła oczy. W Jezioranach?
Zapewne tak, ale głowy nie dam, bo stare radio trzeszczało niemiłosiernie.
Babcia, gdy kiedyś wnuczka chciała jej sprezentować nowe tylko się żachnęła –
to radio, to przecież po dziadku ostatnia pamiątka. Z pierwszej wypłaty kupił i
przeżyło nawet jego. Więc i babcię przeżyć musi.
Wnuczka patrzyła
dość bezradnie, bo chyba miała zamiar o czymś porozmawiać, albo posprzątać
trochę, ale babcia wyganiała ich oboje, żeby nie zepsuli codziennego święta.
Cień schwytał wnuczkę za rękę i kładąc jej palec na ustach wyprowadził z domu.
Na tym mu rezon się skończył i nie wiedział co dalej, więc przyszedł do mnie –
wiadomo – całe życie się snuł za mną i ten nadmiar decyzyjności wyczerpał go
bardzo. Wychudł i zmizerniał. Szczęściem doszedł i klapnął gdzieś koło nóg.
Przywykł do milczącej zgody na wszystko, co mi do łba wpadło.
A tym razem
niespodziankę mi sprawił własną inicjatywą. Wnuczka patrzyła na mnie stremowana,
bo za własnym cieniem rezolutnie poszła, żeby się gdzieś nie zapodział i
patrzyła teraz na mnie, a rumieniec zawstydzenia po pikantnych żarcikach wciąż
się jej błąkał po policzkach. Wyciągnąłem do niej dłoń – skoro cień zdobył się
na odwagę, więc czemu nie ja? Niepewnie podała. Miała dłoń chłodną. Taką, jakby
grała na pianinie przy otwartym oknie. W mojej ręce dość szybko zaczęła się
rozgrzewać.
- Chodź! Nazbieramy babci fiołków, póki
rosną. Na pewno lubi.
Moja prababcia tak jadała chleb ze słodką herbatą i to była chyba jedyna rzecz, którą jadała.
OdpowiedzUsuńmoja piła herbatę z podstawki, bo tak szybciej stygła - przelewała ze szklanki na spodeczek i z niego piła. druga maczała ciasta, szczególnie, kiedy podeschły.
UsuńTo ciekawe, że zapamiętujemy właśnie takie szczegóły.
OdpowiedzUsuńżycie, to szczegóły. z daleka nie widać zbyt dużo.
UsuńZ daleka to w ogóle nie widać szczegółów.
OdpowiedzUsuńczyli jesteśmy skazani na drobiazgi i warto nauczyć się je doceniać.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Mój cień jak błazen za królową.
Kiedy królowa z krzesła wstanie,
błazen nastroszy się na ścianie
i stuknie w sufit głupią głową.
(…)
Królowa z okna się wychyli,
a błazen z okna skoczy w dół.
Tak każdą czynność podzielili,
ale to nie jest pół na pół."
:)
Pozdrawiam:)
znakomite. nie znałem, choć skojarzenie z cieniem walącym łbem o sufit już miałem.
UsuńPo wojażach byłam i zapomniałam o tytule i autorce:) To "Cień" W. Szymborskiej:)
UsuńPozdrawiam:)
dziękuję za podpowiedź. z poezją jestem bardzo na bakier. bardziej niż z pamięcią.
UsuńPiękny obraz namalowałeś, swojski jednocześnie, pewnie każdy fragment swego dzieciństwa w nim odnajdzie:-)
OdpowiedzUsuńsądzisz? parę okruszków wiosennych wspomnień. babcie wspomina się zazwyczaj dobrze, albo wcale. dziadkom jest odrobinę trudniej.
Usuńopis babci szczupłej i puszystej - dobry :) znałam jedną prababcię i jednego pradziadka - dobrzy ludzie - tak mi sie przypomniało... nazbierajmy ludziom fiołków póki są... miłego dnia
OdpowiedzUsuńpóki są fiołki, czy ludzie?
Usuńwzajemnie.
zostawiam to do własnych przemyśleń ;)
OdpowiedzUsuńbędę myślał - być może.
Usuń