środa, 24 kwietnia 2019

Niedokończona kompozycja.


Pani była niskopienna, jednak niedostatek wzrostu rekompensowała sobie w pozostałych osiach trójwymiarowego świata z takim wdziękiem, że patrzyłem z zachwytem. Szła z animuszem, jakby przy każdym kroku zamierzała wbić posadzkę dwucalowy gwóźdź, a wibracje potrafiły wprawić w drżenie co bardziej wrażliwe jednostki usiłujące niedosyt snu dyskretnie uzupełnić imitując przy biurkach pracę twórczą. Sroka zerwała się z gałęzi modrzewia, chociaż okna były zamknięte na głucho w chłodzie poranka. A jednak instynkt kazał jej poszukać spokojniejszej okolicy.

Tymczasem pani, jak każdego ranka, szybkostrzelną serią kroków fastrygowała początek dnia z nie do końca porzuconą nocą. Wracała nieco lżejsza, gdyż celem jej migracji była łazienka, jednak ulga powodowała, że nadwyżki energetyczne konsumowała na jeszcze bardziej sprężysty krok i zaryzykowałbym zakład, że gwoździom w drodze powrotnej mógł zupełnie swobodnie przybyć cal, a i tak dałaby radę dobić ich łby do poziomu podłogi. Preludia perkusyjne wyzwalają we mnie zapędy melomańskie, szczególnie, kiedy trafię na wirtuoza, a pani dyktowała rytm staranniej od metronomu. Gdybym własne serce przekonał do podobnej stabilności gotów byłbym osiągnąć kardiologiczną niezniszczalność, a zawał znalazłby się na indeksie gatunków… to znaczy chorób wytrzebionych.

Nic więc dziwnego, że z niegasnącą satysfakcją objawiającą się szerokim uśmiechem oczekiwałem chwili, gdy pani od pewnego czasu rudowłosa z wyboru zagości w mojej codzienności podając takt. Nawet woda w elektrycznym czajniku usiłowała bulgotać z zachowaniem rytmu i tylko moja ignorancja sprawiła, że nie zrozumiałem przesłania. Pieśń wody… Dwa żywioły niezależne, niewiele o sobie nawzajem wiedzące, zetknięte przypadkową jednością miejsca i czasu skomponowały się w harmonię, dla której nawet wrony umilkły, żeby nacieszyć się arcydziełem.

Buńczucznie postanowiłem nauczyć się. A co! Zazdrość jest wielką siłą, pchającą do różnych, nie zawsze legalnych działań, o moralności nie wspominając nawet w dygresji. Postawiłem pierwszy krok i już wiedziałem, że czas porzucić nadzieję. Miękkie buty na skórzanej podeszwie wydały jakieś stęknięcie, którego wołałbym nie przyrównywać do… no… do niczego. Uznałem, że buty najpierw trzeba podkuć – jak konia, żeby elegancko krzesały iskry na granitowych akwenach rynku, a tu umożliwiły riverdance.

Poddawać się jednak nie zamierzałem, więc spróbowałem choć kroku dotrzymać. Co prawda w łazience już byłem i żaden niepokój mnie nie gnał, a swoboda kroku zwielokrotniana z lubością przez ściany korytarza musiała ukrywać niecierpliwość pęcherza bez szkody dla metrum, jednak nie umiałem dopatrzeć się absolutnie żadnych niedyskrecji, czy arytmii, więc oczyściłem biurowe przedpole z elementów przypadkowych i wykorzystując centralny deptak poszedłem w tany.

Nieprawdą jest jakoby moszna mi przeszkadzała w tańcu. O nie! Nawet brak obcasów 8x4x4 nie był mi przeszkodą. Ba! Pomimo braku spódniczki gotów byłem do sparringu, trochę jak Szkot przyłapany w chwili uniesienia w cudzołożnej sypialni. Skradałem się niby Różowa Pantera, jak głodna sójka na leśnej ścieżce, albo bazyliszek płatkogłowy pośrodku strumienia, usiłując wprawić ciało w adekwatny do melodii rytm. Naśladownictwo zawsze boryka się ze skazą, że powtarzać musi to, co niekoniecznie jest naturalne. I okazało się, że pierwszą przeszkodą są zbyt długie nogi pląsające takim łukiem, że nie nadążają opaść na ziemię wystarczająco szybko. Jezioro łabędzie również nie dla mnie, choć wyobraźnia błyskawicznie podrzuciła mi rozwiązanie – majtki musiałbym spuścić na kostki, żeby tak drobić!

A stopy na niewyszkolonych paluszkach nie uniosą nawet takiego łabądka, jakim byłem – wychudły i wyliniały, bardziej zaskroniec, albo sęp po czterdziestodniowym poście. Może brzuch zapuścić? Na cztery stopy moglibyśmy rozśpiewać ze trzy kondygnacje. Chyba… Chyba, żeby do tych wdzięcznych szesnastek dołączyć ćwiartkami! Pora się dokształcić, bo nie mam pojęcia, czy do szesnastkowego barytonu mój ćwiartkowy dyszkancik będzie pasował. Może trzeba się podkuć na basowo? Ależ dylemat. Więc może harmonijka ustna? Bo przecież gwizdał nie będę – nie wobec kobiety. Nie jesteśmy we Włoszech.

11 komentarzy:

  1. To prawda, długonodzy biegacze nie potrafią wolno chodzić...nawet na spacer biegną .

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. albo onych dwojgów bez liku.

      Usuń
    2. Byle zgodnych i pogodnych.

      Usuń
    3. niech się sami dobierają. ja w niczym nie pomogę.

      Usuń
    4. Nikt i... nic, naprawdę nic, nie pomoże.

      Usuń
    5. nastrój jak widzę masz w sam raz na wieczór przy gitarze.
      niech się spełni.

      Usuń
    6. I nawet się z Tobą zgodzę :)

      Usuń
  3. Czy ja dobrze zrozumiałam? Ten rytmiczny i głośny stukot dochodził rankiem z mieszkania? Ranne pantofle na wysokim obcasie?
    Naśladownictwo niewskazane, scena jak z ongiś modnego serialu, gdzie bohaterki od rana do...rana w pełnym makijażu i na szpilkach.

    OdpowiedzUsuń
  4. nie - to doznanie biurowe. na szczęście.

    OdpowiedzUsuń