Pani była
niskopienna, jednak niedostatek wzrostu rekompensowała sobie w pozostałych
osiach trójwymiarowego świata z takim wdziękiem, że patrzyłem z zachwytem. Szła
z animuszem, jakby przy każdym kroku zamierzała wbić posadzkę dwucalowy gwóźdź,
a wibracje potrafiły wprawić w drżenie co bardziej wrażliwe jednostki usiłujące
niedosyt snu dyskretnie uzupełnić imitując przy biurkach pracę twórczą. Sroka
zerwała się z gałęzi modrzewia, chociaż okna były zamknięte na głucho w
chłodzie poranka. A jednak instynkt kazał jej poszukać spokojniejszej okolicy.
Tymczasem pani,
jak każdego ranka, szybkostrzelną serią kroków fastrygowała początek dnia z nie
do końca porzuconą nocą. Wracała nieco lżejsza, gdyż celem jej migracji była
łazienka, jednak ulga powodowała, że nadwyżki energetyczne konsumowała na
jeszcze bardziej sprężysty krok i zaryzykowałbym zakład, że gwoździom w drodze
powrotnej mógł zupełnie swobodnie przybyć cal, a i tak dałaby radę dobić ich łby
do poziomu podłogi. Preludia perkusyjne wyzwalają we mnie zapędy melomańskie,
szczególnie, kiedy trafię na wirtuoza, a pani dyktowała rytm staranniej od
metronomu. Gdybym własne serce przekonał do podobnej stabilności gotów byłbym
osiągnąć kardiologiczną niezniszczalność, a zawał znalazłby się na indeksie
gatunków… to znaczy chorób wytrzebionych.
Nic więc
dziwnego, że z niegasnącą satysfakcją objawiającą się szerokim uśmiechem
oczekiwałem chwili, gdy pani od pewnego czasu rudowłosa z wyboru zagości w
mojej codzienności podając takt. Nawet woda w elektrycznym czajniku usiłowała
bulgotać z zachowaniem rytmu i tylko moja ignorancja sprawiła, że nie
zrozumiałem przesłania. Pieśń wody… Dwa żywioły niezależne, niewiele o sobie
nawzajem wiedzące, zetknięte przypadkową jednością miejsca i czasu skomponowały
się w harmonię, dla której nawet wrony umilkły, żeby nacieszyć się arcydziełem.
Buńczucznie
postanowiłem nauczyć się. A co! Zazdrość jest wielką siłą, pchającą do różnych,
nie zawsze legalnych działań, o moralności nie wspominając nawet w dygresji. Postawiłem
pierwszy krok i już wiedziałem, że czas porzucić nadzieję. Miękkie buty na
skórzanej podeszwie wydały jakieś stęknięcie, którego wołałbym nie przyrównywać
do… no… do niczego. Uznałem, że buty najpierw trzeba podkuć – jak konia, żeby
elegancko krzesały iskry na granitowych akwenach rynku, a tu umożliwiły
riverdance.
Poddawać się jednak
nie zamierzałem, więc spróbowałem choć kroku dotrzymać. Co prawda w łazience
już byłem i żaden niepokój mnie nie gnał, a swoboda kroku zwielokrotniana z lubością
przez ściany korytarza musiała ukrywać niecierpliwość pęcherza bez szkody dla
metrum, jednak nie umiałem dopatrzeć się absolutnie żadnych niedyskrecji, czy
arytmii, więc oczyściłem biurowe przedpole z elementów przypadkowych i
wykorzystując centralny deptak poszedłem w tany.
Nieprawdą jest
jakoby moszna mi przeszkadzała w tańcu. O nie! Nawet brak obcasów 8x4x4 nie był
mi przeszkodą. Ba! Pomimo braku spódniczki gotów byłem do sparringu, trochę jak
Szkot przyłapany w chwili uniesienia w cudzołożnej sypialni. Skradałem się niby
Różowa Pantera, jak głodna sójka na leśnej ścieżce, albo bazyliszek płatkogłowy
pośrodku strumienia, usiłując wprawić ciało w adekwatny do melodii rytm.
Naśladownictwo zawsze boryka się ze skazą, że powtarzać musi to, co
niekoniecznie jest naturalne. I okazało się, że pierwszą przeszkodą są zbyt długie
nogi pląsające takim łukiem, że nie nadążają opaść na ziemię wystarczająco
szybko. Jezioro łabędzie również nie dla mnie, choć wyobraźnia błyskawicznie
podrzuciła mi rozwiązanie – majtki musiałbym spuścić na kostki, żeby tak
drobić!
A stopy na
niewyszkolonych paluszkach nie uniosą nawet takiego łabądka, jakim byłem –
wychudły i wyliniały, bardziej zaskroniec, albo sęp po czterdziestodniowym
poście. Może brzuch zapuścić? Na cztery stopy moglibyśmy rozśpiewać ze trzy
kondygnacje. Chyba… Chyba, żeby do tych wdzięcznych szesnastek dołączyć
ćwiartkami! Pora się dokształcić, bo nie mam pojęcia, czy do szesnastkowego
barytonu mój ćwiartkowy dyszkancik będzie pasował. Może trzeba się podkuć na basowo?
Ależ dylemat. Więc może harmonijka ustna? Bo przecież gwizdał nie będę – nie
wobec kobiety. Nie jesteśmy we Włoszech.
To prawda, długonodzy biegacze nie potrafią wolno chodzić...nawet na spacer biegną .
OdpowiedzUsuńi jak tu ścibolić kroczuchny mizerne?
UsuńDo "tanga" trzeba dwojga...
OdpowiedzUsuńalbo onych dwojgów bez liku.
UsuńByle zgodnych i pogodnych.
Usuńniech się sami dobierają. ja w niczym nie pomogę.
UsuńNikt i... nic, naprawdę nic, nie pomoże.
Usuńnastrój jak widzę masz w sam raz na wieczór przy gitarze.
Usuńniech się spełni.
I nawet się z Tobą zgodzę :)
UsuńCzy ja dobrze zrozumiałam? Ten rytmiczny i głośny stukot dochodził rankiem z mieszkania? Ranne pantofle na wysokim obcasie?
OdpowiedzUsuńNaśladownictwo niewskazane, scena jak z ongiś modnego serialu, gdzie bohaterki od rana do...rana w pełnym makijażu i na szpilkach.
nie - to doznanie biurowe. na szczęście.
OdpowiedzUsuń